„Wyborcza” kończy dziś 32 lata, koledzy i koleżanki publikują posty wspominkowe, więc nie byłabym sobą, gdybym nie wykor

Adriana Rozwadowska:


„Wyborcza” kończy dziś 32 lata, koledzy i koleżanki publikują posty wspominkowe, więc nie byłabym sobą, gdybym nie wykorzystała tej okazji do stworzenia FAQ o mojej pracy.
Lojalnie uprzedzam, że jest rozczarowujące i służy wyłącznie wypisaniu się z rzeczy, których napisać jakoś nie było okazji. A oto i ono.
1. „Czy Michnik ingeruje w twoje teksty?”
Nie, nigdy Michnik w nic mi nie zaingerował, nie sądzę nawet, aby poświęcił mi więcej niż dwie myśli w życiu. Sądzę, że jakieś 89 ich procent poświęca rosyjskim filozofom czy czemuś równie nieinteresującemu.
2. „ jest Michnik?”
Chodzi po Agorze w Crocsach i pali czerwone Marlboro setki (wow!), poza tym chyba całkiem zwyczajny.
3. „Jak wy się tam znosicie w tej redakcji z Gadomskim i Maziarskim? Mówicie sobie w ogóle cześć?”.
Przykro mi, ale mówimy. Jak w w sklepie czy banku masz kolegę, który ma liberalne poglądy, to prowadzisz z nim wojnę podjazdową i płatasz mu złośliwe figle? Nie? No właśnie. Chyba za często jest zapominane, że media, prócz bycia opiniotwórczymi tubami, są także po prostu miejscami pracy ludzi, którzy w kontakcie oko w oko starają się być dla siebie dość normalni. Co innego, gdy czytam przez nich napisane.
4. „Czemu kłamiesz, że Wyborcza.pl i Gazeta.pl to są dwa różne portale?”
Bo nigdy nie kłamię. Ale zostawmy to już, PROSZĘ.
5. „Czy zatrudniono cię, aby nadać Gazecie ludzki rys?”
Niestety nie, bo to by znaczyło, że byłam znana i/lub miałam jakąś sensowną pozycję negocjacyjną. Młodych dziennikarzy z rachitycznym doświadczeniem, którzy mają służyć do produkcji prostego kontentu, nie zatrudnia się jak gwiazd, ani w ogóle nie myśli, że kiedykolwiek popełnią jakąś publicystykę.
Trafiłam do tej przypadkiem jako dziennikarka lokalna pisząca o klombach i kotach, co wlazły na drzewo i przyjechała straż, moje poglądy były niewiadomą, nikt o nie nie pytał, a ja nie przyszłam do Wyborczej w celu ich promowania.
Bo mało kto chce wierzyć, ale dziennikarze też mają żołądki, więc kiedy przeprowadziłam się do Warszawy, byłam bezrobotna i odpadłam nawet w rozmowie kwalifikacyjnej do Natemat.pl, nieprzesadnie wybrzydzałam, kiedy – ku mojemu zdumieniu, ale takiemu ZDUMIENIU – w Wyborczej nie tylko nie przeprowadzono na mnie stuetapowej rekrutacji wyżymającej kandydatkę jak szmatkę (jak w portalach różnej maści), ale po prostu pogadano, okej, widzimy się w poniedziałek. Moje myśli krążyły wówczas, przysięgam, niemal wyłącznie wokół faktu posiadania i dochodu. Gdzie właściwie ta praca – to do mnie dotarło dopiero po jakimś pół roku. Miałam 29 lat i po raz pierwszy dostałam pieniądze, za które dało się utrzymać. Heroizm odrzucenia tej oferty ze względu na linię Gazety nie wpadł mi do głowy.
6. „Bardzo ciekawą masz tę pracę, pewnie bardzoś zadowolona”.
Nie. Albo trochę jak w tej piosence tego tam, ble, Glacy. To jest praca dla ludzi hiperaktywnych, którzy odnajdują się w ciągłym strumieniu informacji. Którzy w weekend walną się na kanapę, włączą telewizor, i nie przeszkadza im, że najpierw zobaczą w nim koleżankę, potem szefa, który co dopiero ich – w piątek o 16:53 – zrugał, i któremu wiszą tekst, a na końcu dowiedzą się, że dzieje się coś, o czym natychmiast powinni napisać. Mnie to przytłacza.
7. „To musi być stres, że dużo ludzi czyta, co napisałaś?”
Żaden stres jest to. Teksty oddaje mi się analogicznie jak rozprawkę w szkole podstawowej. Pani (redaktorka) zadaje, ty piszesz, oddajesz pani, ma uwagi, jej opinia siłą rzeczy jest ważna, bo od tej zależy twoje dalsze trwanie, a potem to wpada do internetu i szczerze mówiąc – choć próbowałam – nie umiem wykrzesać w sobie ni strzępka takiej samoświadomości, że ktoś to czyta, i że w ogóle to moje. Nie mam też poczucia wpływu na rzeczywistość. Dziwne, ale tak jest.
8. „Czemu zajęłaś się rynkiem pracy?”
Bo przypadkowo mój pierwszy tekst w GW – i nie był to mój pomysł – traktował o strajkach w Niemczech, a potem poproszono mnie o taki o Państwowej Inspekcji Pracy, zaś po miesiącu napisałam o spacyfikowaniu jakiegoś związku zawodowego „przez Niemca”. Że mam jakąś konkretną specjalizację, dotarło do mnie po kwartale. Ale! Z pewnością tak się stało, bo te przypadki padły na podatne podglebie: dość długi ikspirjens w pracach za poniżej minimalnej na śmieciówce albo na czarno. Pamiętam także, jak szukając pierwszej w czasach, kiedy bezrobocie w mojej grupie wiekowej wynosiło 50 proc., stałam w kolejkach na rozmowy rekrutacyjne – tak, kolejkach – a potem proszono nas trójkami. Podczas jednej z takich rozmów mój współtrójkowicz w połowie widzenia oświadczył pani pracodawczyni, że nie podobają mu się warunki, więc on już może sobie pójdzie. Na co pani zbeształa go wróżąc, że ten nigdzie nie zajdzie, bo zaczynała od sprzedaży perfum na ulicach, a dziś ma firmę, nie wybrzydzała, a on wybrzydza, zwykły roszczeniowy dzieciak (…). Z kilkoma dziewczynami z tych kolejek to niemal nawiązałam przyjaźnie, napataczałyśmy się na siebie wciąż. Pierwsze antydepresanty w życiu wzięłam tuż po zakończeniu mojej kariery w sieci „Piotr i Paweł”. Paskudne miejsce, nie płakałam, jak upadło.
9. „Dlaczego nie szanujesz pracodawców?”
Przeciwnie! Bardzo szanuję! Serio podziwiam, bo nie dałabym rady być sobie sama sterem, okrętem, i żeglarką. Przegięta moja pozycja wynika wyłącznie z konstatacji i postanowienia, że kiedy 90 proc. dziennikarzy pisze o rynku z pracodawczego, to może ja będę z pracowniczego. No ale to ja podpadam, to ja jestem nieobiektywna. Ano właśnie.
10. „Dlaczego jesteś nieobiektywna?”
Bo obiektywizm w dziennikarstwie to jest bullshit. Poglądy wyłażą zawsze, choćby pod postacią doboru gości do tekstu czy poprzez postawienie akcentów. Uważam więc za uczciwy panujący w niektórych rozsądniejszych krajach model otwartego przyznawania się do poglądów, a w celu zachowania minimum równowagi po prostu stosowania elementarnego warsztatu i oddzielania informacji od publicystyki. Irytuje mnie, że nasze polskie polityczne centrum ubrdało sobie, że jest obiektywne, a potem czytasz czy oglądasz tego Giertycha na zmianę z Marcinkiewiczem jako bezstronnych ekspertów. Pamiętajcie! Jeśli jakiś dziennikarz twierdzi, że jest obiektywny, na 90 proc. głosuje na PO.
11. „To pismo z Amazona i od innych korporacji, które grożą procesem, to musiało być duże obciążenie psychiczne?”
Nie. Tego to sama nie rozumiem, tj. rozumiem, bo taka moja uroda, że jestem impulsywna, mam znacznie chyba wyższą niż średnia skłonność do ryzyka i rzadko myślę o konsekwencjach wyborów, co wiedzie moje życie na manowce, ale ma też niekwestionowane plusy. Każda taka sytuacja wydaje mi się nierzeczywista, więc śmiało w nią wchodzę i niewiele myślę. No może jakby mnie ktoś próbował postraszyć 212 kk, to jęknęłabym, i to wcale nie cichutko. No właśnie: czas wysłać ten przepis w kosmos!
12. „Skąd ci się wzięły takie poglądy?”
Nie wiem. One się wzięły tak samo, jak się wziął mój ateizm: pamiętam, że już jako 5-latka w zerówce na religii patrzyłam z osłupieniem na dzieci wsłuchane w księdza. Nie mogłam uwierzyć, jak można w to wierzyć, i ani przez sekundę w życiu nie spłynęła na mnie łaska wiary. Było mi przykro i czułam się wyobcowana, bo koleżanki uczestniczyły w Pierwszej Komunii Świętej czy innych roratach z jakimś takim większym przekonaniem i radością. Z poglądami było dość identycznie.
13. „Co ci się podoba w Agorze?”
To naprawdę bardzo dobry projekt JEMS Architekci, łączący ażurowe konstrukcje z metalu i drewna, przełamany zielenią.
14. „Czemu te media tak pikują?”
Bo internet, PiS, czytelnicy. W tej kolejności.
W przypadku tych ostatnich idzie mi o tych, którzy najpierw wymagają, a potem – deklaratywnie – zapłacą. To jak z tymi pracodawcami, którzy dadzą umowy o pracę, jak tylko pracownicy przestaną się obijać. Wiadomo, że nastąpi to nigdy.
15. „A co ci się przydarzyło zabawnego w związku z miejscem pracy?”
Poszłam do lekarza typu typowy profesor, czyli proszę siadać, a teraz będę miał na panią wywalone. Wprost oświadczył mi, że muszę poczekać w milczeniu, albowiem on zamierza doczytać artykuł w dzisiejszej „Wyborczej” – interesujący, o produkcji kwiatów, a on w zeszłym roku wydał na kwiaty do ogrodu 20 tys. zł, ale mu rozkradli niestety. Kiedy oświadczyłam, że, o!, to akurat mój tekst (co sprawdził porównując trzykrotnie nazwisko w karcie i pod tekstem), zaczął traktować mnie jakby godniej, po czym wykrzyknął radośnie, że ma kilka pacjentek z mojego tytułu, i począł opowiadać mi o ich dolegliwościach. Był to ginekolog, pozdrawiam koleżanki!
16. „Co wkurza cię w innych dziennikarzach?”
Manieryzm. Chryste panie, ileż go. Wiecie, np. dziennikarz gospodarczy od giełdy, to zakłada błękitną koszulę i czerwone szelki, i tym sumptem uważa, że jest poważny i bardziej kompetentny. Komentatorzy silący się na anturaż bezstronnego eksperta z BBC. Nadreprezentacja mających uchodzić za mądre, utartych frazesów w wypowiedziach. Brak szczerości jest efektem.
17. „To musi być trudne, kiedy codziennie obrażają cię w komentarzach?”
A to pół biedy. Kiedyś bolał każdy taki, dzisiaj już rzadko. Strzela mnie za to, kiedy ktoś używa mojego miejsca jako argumentu w rozmowie – a to nierzadkie. Polemizujesz sobie raźno w czasie wolnym przy winie o czymkolwiek, wtem: „No tak, masz taką opinię, bo wy tam u tego Michnika to…” To obrzydliwe, bo dehumanizujące. Do głowy by mi nie przyszło skonstruowanie frazy: „No tak, tak mówisz, bo wy w tym Tesco…”.
18. „Co cię wkurza w czytelnikach?”
Że lepiej wiedzą, na czym polega moja praca niż reprezentanci mojego zawodu. Wypowiadam się jako pracownica mediów, nie zaś logotyp Agory. I tego, że nie doceniają roli mediów w demokracji, co doskonale uwypuklił niedawno podatek reklamowy, którym chciano karać Wyborczą za zbrodnie Pudelka.
19. „Najbardziej znienawidzone pytanie, jakie jest ci zadawane notorycznie?”
Tu nie mam żadnych wątpliwości: „A co powinna zrobić lewica, żeby wygrać?” Nic. Ma trwać, pracować nad sobą, i czekać na okazję, którą przyuważy i złapie i wykorzysta, bo nad sobą pracowała. Politykę tworzą okazje, i nie da się tu niczego przewidzieć.
20. „Chcesz coś jeszcze powiedzieć?”
Tak. Że także w tym poście pojawiają się anglicyzmy i pokraczne spolszczenia. Na Facebooku nie jestem w pracy, a moje posty są moim strumieniem świadomości płynącym ze spaczonej memami głowy. Coraz częściej dają o sobie znać antyfani słowotworzenia, ale ja się nie ugnę.
Wszystkim, którzy dobrnęli do końca, niezwykle dziękuję. Jestem wzruszona.

Źródło
Opublikowano: 2021-05-08 19:23:35