A gdy tak patrzę od wielu lat na wyniki rozmaitych konkursów dotyczących dotowan

Remigiusz Okraska:


A gdy tak patrzę od wielu lat na wyniki rozmaitych konkursów dotyczących dotowania przez państwo a to czasopism, a to NGOsów, a to think tanków, i gdy tak czytam później lamenty Polskiej Inteligencji (TM), to rodzi się we mnie mały libertarianin i myślę sobie, że na ch. to wszystko i że może lepiej nie dawać nic nikomu. I piszę to z pozycji dwudziestoletniego stażu jako redaktor biednego, malutkiego, wegetującego pisemka, w którym poważnych pieniędzy nigdy nie było, co pół roku prawie upadaliśmy z braku forsy, „redaktor naczelny” to był facet, który robił niemal wszystko, a dostawał za to grosze lub w najlepszym razie dwie czy trzy stówy ponad aktualną pensję minimalną.

Bo to jest tak:

1. państwo zawsze daje uznaniowo, głównie swoim, wszystko to jest kaprys polityczny, a nie jakiekolwiek merytoryczne kryteria. Obojętnie kto rządzi, tylko ulubieńcy się zmieniają. Uznaniowo daje nie tylko w zależności od tego, z kim sympatyzuje, ale i w ramach tegoż sympatyzowania. Bo to są rzeczy albo z natury niezbyt wymierne, albo takie, których wygodniej nie mierzyć, bo wtedy można dać samym swoim dużo większy hajs na niskokosztowy portal czy pismo w pdfie niż innym za to, że wydadzą papier i połowę dotacji zaniosą do drukarni. Albo w ogóle nikt nawet nie udaje jakiejś jednej miary, więc rach bach ciach, jednym 10 tysięcy, a innym 150 tysięcy, choć robią podobne rzeczy na podobną skalę. Albo coś, co miało wspierać wydawanie pisma w ciągu danego roku, daje mu środki dopiero w sierpniu i w wysokości 30% wnioskowanych kosztów. Albo pięciokrotnie więcej niż wegetującej biedocie daje komuś, kto i tak ma pełno forsy, bo stoi za nim bogaty sponsor prywatny czy spore wydawnictwo.

2. W zależności od tego, jak się zmieniają sympatie i antypatie i idące za nimi dotacje, zmieniają się też lamenty i opowieści przedstawicieli Polskiej Inteligencji (TM). Raz jest więc sprawiedliwie i rzetelnie zdaniem jednych, a stronniczo i uznaniowo zdaniem innych, później odwrotnie, a jeszcze później zadowoleni przestają być zadowoleni, bo mimo braku zmiany ekipy też nie dostają, a wtedy niezadowoleni mają schadenfreude i mówią, że oho doigraliście się, macie za swoje. Oczywiście gdy jedni dostają, to siedzą cicho, a inni apelują o zreformowanie systemu, ale gdy nie dostaną, to wtedy ci pierwsi też apelują o zreformowanie, a ktoś inny siedzi cicho. I tak w kółko trwa ta wojna na miny, coraz bardziej jałowa.

To wszystko oczywiście można byłoby zrobić lepiej. Już z dekadę temu moje środowisko proponowało, żeby dotacje dla niszowych czasopism z puli Ministerstwa Kultury przyznawać nie w modelu konkursowym, lecz obligatoryjnym: wykazujesz pewien minimalny staż edycji, jej koszty, jakieś proste warunki merytoryczne, i co roku 50 tysięcy na kwartalnik czy 100 tysięcy na miesięcznik, albo mniej lub więcej, ale podobnie. I na pismo drukowane dwa razy tyle, co na internet. I każdemu wedle tego schematu tyle samo. Myślicie, że ktoś nas popierał? Ależ skąd. Inteligencja (TM) liczyła, że będą rządzić „swoi” i dadzą jednym, a nie dadzą „tamtym”, a poza tym zadarte nosy nie mogły się pogodzić z tym, żeby każdy dostał równo, bo byli przekonani, że oni, właśnie oni, są lepsi, więc się należy więcej.

I tak trwa to od lat i już prawie nie widzę sensu obecnego modelu, a festiwal lamentów już mnie tylko nudzi. Jestem z przekonań lewakiem, socjaluchem, uważam, że publiczne powinny wspierać działania tego typu, ale też coraz bardziej mam poczucie jałowości tego wszystkiego. Może prostu zero kasy na zabawy inteligentów? Finansowanie ze sprzedaży lub płatnego dostępu do treści, wpłat sympatyków, 1% – i tyle. Do tego zakaz finansowania takich inicjatyw z zagranicznych grantów. I wtedy wszyscy będziemy biedniejsi, ale bez uznaniowości politycznej, będziemy też działali w bardziej egalitarnych realiach konkurencyjnych (choć oczywiście nadal jedne pisma, jak nasze, będą pariasami, a inne będą miały finansowanie od Kulczyka), a społeczeństwo samo oceni, kogo chce wesprzeć i w jakiej skali, czyje idee mu się podobają i uważa je za ważne, sympatycy pism i środowisk swoimi datkami sami ocenią, czy w danej inicjatywie szef może sobie pozwolić na minimalną czy na jej trzykrotność, i tak dalej.

Wolałbym oczywiście egalitarny model dotowania publicznego, ale obawiam się, że on jest w polskim klimacie politycznym i środowiskowym nierealny, więc może niech już nie będzie niczego.

Źródło
Opublikowano: 2021-05-10 22:27:14