Kiedy na świecie dochodzi do dramatycznych wydarzeń, jak wojna, zawsze znajdzie się ktoś, kto ogłosi koniec „końca historii”. W słynnej koncepcji Francisa Fukuyamy nie chodziło jednak o to, że nie będą się już działy rzeczy wielkie i dramatyczne, lecz o to, że małżeństwo demokracji i kapitalizmu zrodziło zwycięski system gospodarczo-polityczny – taki, który stopniowo zdominuje cały świat i go „naprawi”.
Słynny historyk Timothy Snyder nazwał to „polityką nieuchronności”. Jak tłumaczył niedawno w rozmowie z Ezrą Kleinem, idea ta zasadza się na prostej wierze:
„By przywołać Margaret Thatcher lub Francisa Fukuyamę, historia się skończyła. To nieuchronne, że pewna większa siła, mianowicie kapitalizm, da nam wszystkie te rzeczy, których pragniemy, czyli demokrację i wolność. Ludzie wierzyli w tę ideę, kształtowała ona ich ogólne podejście do świata. Sądzę, że to właśnie ona przyczyniła się do obecnego kryzysu”.
Przez ostatnie kilkanaście lat wydarzyło się wiele rzeczy, które podważają to przekonanie, ale zachowanie Putina i Rosji jest szczególnie dobitnym przypadkiem. Rosyjscy oligarchowie byli doskonale zintegrowani z globalnym rynkiem: kupowali sobie kluby sportowe, korzystali z dobrodziejstw rajów podatkowych, a Gazprom sponsorował największe rozgrywki piłkarskie na świecie. Na niewiele to się zdało. Rosja nie stała się przez to ani trochę bardziej demokratyczna. To samo można powiedzieć o Chinach.
Koniec „końca historii” powinien więc polegać nie na stwierdzeniu oczywistości – że na świecie wciąż dzieją się rzeczy wielkie i straszne – ale na pożegnaniu się z naiwną wiarą, że mechanizmy rynkowe będą rozprowadzały wartości demokratyczne tak samo sprawnie, jak rozprowadzają po świecie odzież, smartfony i inne towary. Nawet jeśli mechanizmy te miałyby być wspierane przez konsumentów, którzy za pomocą bojkotów wysyłają sygnały rynkowe do firm i ich właścicieli, to nie wystarczy.
Głosując tylko portfelem, nie wybierzemy sobie demokracji
Źródło
Opublikowano: 2022-03-31 19:32:54