Tomasz Markiewka:


Książka Johanna Hariego „Stolen Focus” zaczyna się jak typowy poradnik samopomocy. Autor zauważa, że dzieje się z nim coś niepokojącego. Gapi się w telefon co dziesięć sekund, nieustannie odświeża Twittera, traci kontakt ze światem pozainternetowym. Nie potrafi zatrzymać dłużej uwagi na czymkolwiek, jakby zupełnie stracił umiejętność skupiania się.

Wystraszony, postanawia wdrożyć radykalne środki. Rzuca wszystko i wyjeżdża na kilka miesięcy do Provincetown, małego nadmorskiego miasteczka w stanie Massachusetts. Smartfona zostawia u znajomych, wprowadza się do domku bez połączenia internetowego.

Idzie na cyfrowy detoks.

Nawet czytelnik, który nie zna wcześniejszych książek Hariego, szybko wychwyci, że coś jest nie z tą historią. Już choćby dlatego, że autor ciągle podkreśla swoje uprzywilejowanie. Ilu ludzi może sobie pozwolić, żeby rzucić wszystko i zaszyć się na kilka miesięcy w uroczym miasteczku nad brzegiem morza? Garstka. To perspektywa rzadko spotykana w typowych poradnikach, które próbują przekonywać, że wszystko zależy od ciebie – niezależnie od tego, czy jesteś dobrze opłacaną pisarką, czy kasjerem w Biedronce.

A gdyby ktokolwiek nadal miał wątpliwości co do przesłania książki, Hari stawia sprawę jasno, gdy opisuje, co się stało po powrocie z Provincetown. Przez pewien czas udało mu się trzymać dyscyplinę, ale krok po kroku wracał do szkodliwych nawyków. Podczas pandemii znalazł się zaś w punkcie wyjścia. Jego umiejętność skupiania uwagi była już samo słaba jak przed wyjazdem.

James Williams, były pracownik ’a, wyjaśnił mu, że próba cyfrowego detoksu nie ma sensu. To równie beznadziejne rozwiązanie jak „noszenie maski przeciwgazowej dwa razy w tygodniu, żeby poradzić sobie z zanieczyszczeniem powietrza. Na krótko, pojedynczym osobom, może to przynieść jakieś rezultaty. Ale trudno żyć na dłuższą metę i nie rozwiązuje to żadnych systemowych problemów”.

Cyfrowy detoks nie istnieje. Dlaczego nie potrafimy zebrać myśli

Źródło
Opublikowano: 2022-06-02 15:04:15