Sztuczne Chwasty:


Pride Month ledwo się zaczął, a już jest zabawnie. Większość korporacji chętnie przywdziewa tęczowe kolorki i wrzuca napisane przez kiepsko opłacanych (jeśli w ogóle) stażystów, chwaląc się jak to są inkluzywni i w ogóle wspierają nas na Pride Month. Oczywiście, żyjemy w kapitalizmie, a w kapitalizmie hipokryzja jest regułą, a nie odstępstwem. I nie chodzi tutaj o to, że marki zachodnie działające na Bliskim Wschodzie pozostają nie-tęczowe (tam jest to często nielegalne i groźne dla życia czy zdrowia), ale „tęczowe” korporacje blisko domu, które jednocześnie bez problemu wspierają homofobicznych i transfobicznych polityków.

Najlepszym przykładem są korporacje naszego kolonialnego pana, Stanów Zjednoczonych, chociaż na pewno znalazłyby się także przykłady blisko domu. W 2021 roku ranking Human Rights Campaign wyłonił top 25 tęczowych korporacji, w tym telekomunikacyjnych gignatów jak Comcast czy AT&T, ale także Deloitte, Google, Amazon, Walmart, Cigna, Ford, czy Facebook. Pomimo osiągnięcia maksymalnego możliwego wyniku, korporacje te nie widziały żadnego problemu w tym, by hojnie opłacać polityków amerykańskich, którzy z nienawiści do osób LGBT+ zrobili sobie markę.

Serio: 25 tęczowych korporacji wpłaciło w latach 2019 i 2020 prawie 11 milionów dolarów do kieszeni polityków sprzeciwiających się zakazowi dyskryminacji ze względu na orientację czy tożsamość płciową, albo wręcz tworzących ustawy dyskryminacyjne wymierzone w osoby trans.

Kolejne zestawienie obejmujące okres do marca 2021 nie kieruje się rankingiem HRC, ale porównuje aktywność sponsorów wydarzeń Pride z Los Angeles, Miami, San Francisco, Atlanty, Houston i Nowego Jorku z ich wpłatami na rzecz bigotów u władzy i… Okazuje się, że korporacje fundujące wydarzenia na Pride Month wpłacają jednocześnie ogromne kwoty na kampanie przeciwko osobom LGBT+. Prym w tym zestawieniu wiedzie Toyota, która wpłaciła ponad 600 000 dolarów na kampanie nienawiści.

Oczywiście, korporacje będą się tłumaczyć, że dialog, że popieranie polityków, że przcież tolerancja dla odmiennych poglądów i tak dalej i tak dalej. Problem w tym, że to zwyczajna bzdura, i to niebezpieczna, bo przez Stany przetacza się właśnie potworna fala legislacyjnej nienawiści i ponad sto (serio, sto) inicjatyw mających na celu nic, tylko prześladowanie osób trans. Korporacje wpłacające na konta kampanii nienawiści i polityków wspierających działania wymierzone w osoby LGBT+ podtrzymują bigoterię przy życiu.

Potworne, nie?

A teraz przypomnijcie sobie, że kluczową rolę w trakcie Stonewall Riot – punkcie zwrotnym, jeśli chodzi o prawa osób LGBT+ – odegrały czarnoskóre osoby transseksualne.

Tyle o korporacjach, a co z politykami? Libki w postaci z okazji Pride Month zaczynają wałkować temat i zaczyna się toporna propaganda, że jak tylko PO wygra wybory (oczywiście, tylko PO), to pierwszą decyzją Tuska będzie legalizacja związków partnerskich – a dokładniej mówiąc, wyda łaskawie zgodę na to, by je zalegalizować. Podpierają się przy tym, jak się zdaje, wypowiedzią Słońca Tatr z okolic sierpnia ubiegłego roku, z któregoś tam Campusu Przeszłości. Pardon, Przyszłości.

Kiełbasa kiełbasą wyborczą, ale urocze jest to, że libki uważają nas, osoby LGBT+, za debili pozbawionych pamięci. Przerabialiśmy już raz argument „zaraz wyborach”: Jedenaście lat temu Tusk obiecywał dokładnie to samo, że po wygranych wyborach parlamentarnych związki partnerskie będzie można wziąć na tapetę od razu.

Ostatecznie „ wyborach” oznaczało dwa lata oczekiwania, a samo głosowanie z 2013 roku obnażyło libkową perfidię: Projekt ustawy o związkach partnerskich (druk nr 552) został przez PO-PiS-PSL odrzucony w pierwszym czytaniu. Głosowanie nr 45 na 32. posiedzeniu Sejmu objęło 449 posłów, z czego 276 poparło wywalenie związków partnerskich do kosza. Oczywiście, cały PiS głosował za odrzuceniem, w PSL tylko jeden poparł związki partnerskie, a w PO 94 posłów zagłosowało za dalszym wegetowaniem osób LGBT+ w szarej strefie, 23 wstrzymało się, a 84 chciało, by projekt przeszedł do dalszego czytania.

Tym samym dołączyli do Ruchu Palikota i SLD, które jako jedyne kluby zagłosowały w całości za (poza trzema nieobecnymi posłami).

Innymi słowy, dzięki tchórzostwu Platformy i Tuska ukręcono łeb związkom partnerskim. Próba ponownego mamienia nas wizją projektu sprzed dziesięciu lat to już nawet nie cynizm, tylko zwyczajne skurwysyństwo. Szczególnie, że standardem stają się nie związki partnerskie, a prostu równość małżeńska i tyle.

Pamiętajcie: Jeśli libek obiecuje wam związki partnerskie, to gwarantujemy, że chodzi mu tylko o wasze głosy, a jak tylko może, to wbije wam kosę pod żebro.

Ale, nie bądźmy tutaj tak całkowicie potworni. W trakcie Pride Month zdarzają się też fajne rzeczy, także wykierowane w korporacje. Weźmy sobie takich Pinkertonów. Jeśli posiadacie choćby uncję wiedzy historycznej, to wiecie, że korporacja Pinkerton to jedna z najmroczniejszych organizacji w historii Stanów Zjednoczonych i ruchu robotniczego. Skomercjalizowany Freikorps istnieje do dziś i tak, jak kiedyś zajmował się mordowaniem robotników i ich rodzin – wraz z dziećmi – łamaniem strajków i inwigilacją, tak dzisiaj zajmuje się właściwie tym samym. Amazon, na ten przykład, korzysta z usług Pinkertonów by między innymi infiltrować środowiska pracownicze w swoich gułagach w Polsce.

Jak wszystkie korporacje na Pride Month, także te wątłe psie ch– znaczy się, zbrodniczy agenci międzynarodowego kapitalizmu przywdziali tęczowe kolorki, by pochwalić się, jak to wspomagają osoby LGBT+.

Efekt przeszedł najśmielsze oczekiwania, a wątek na Twitterze to memiczna ekstraklasa szydery i antykorporacjonizmu (link w komentarzu).

Jest też druga fajna wiadomość na Pride Month w Polsce, a mianowicie stanowisko Rady Upowszechniania Nauki Polskiej Akademii Nauk z maja, które trochę umknęło mediom klasycznym i antyspołecznym. Przytoczymy je w całości:

„Rada Upowszechniania Nauki PAN z niepokojem przyjmuje pojawiające się w przestrzeni publicznej próby wykorzystywania komunikacji naukowej do utrwalania stereotypów krzywdzących osoby transpłciowe oraz rozpowszechniania poglądów dotyczących tożsamości płciowej, które nie mają wsparcia w aktualnej wiedzy naukowej lub które nie są przedmiotem konsensusu naukowego.

Rada Upowszechniania Nauki PAN przypomina, że według najnowszych badań naukowych (Bulska i wsp., 2021), osoby transpłciowe w Polsce w największym stopniu, spośród przedstawicieli społeczności LGBTQ+, dotknięte są skutkami systemowej dyskryminacji. Przykładowo blisko 61% osób transpłciowych doświadcza symptomów głębokiej depresji. Ta grupa ma też największe nasilenie myśli samobójczych.

Z tego względu Rada Upowszechniania Nauki PAN stoi na stanowisku, że komunikacja wiedzy naukowej dotycząca kwestii wrażliwych społecznie powinna uwzględniać dobrostan osób dyskryminowanych. Uważamy ponadto, że powoływanie się przez osoby popularyzujące naukę na wiedzę biologiczną, bez uwzględniania, co w niej jest wynikiem badań empirycznych, których wyniki włączane są w zbiór aktualnie obowiązującej wiedzy, a co jej interpretacją, jest według nas niedopuszczalne. Popularyzacja nauki powinna wystrzegać się uproszczeń, które są fałszywe i prowadzą do wzmacniania istniejących stereotypów i uprzedzeń. Za Amerykańskim Narodowym Stowarzyszeniem Komunikacji (NCA, 1999) powtarzamy, że „etyczny sposób komunikacji zwiększa ludzką wartość i godność poprzez wspieranie prawdomówności, uczciwości, odpowiedzialności, integralności osobistej oraz szacunku dla siebie i innych”.”

Nie pada tutaj nazwisko pewnej transfobicznej patostronki z Poznania i nie będziemy TTT tutaj tagować, ale wiemy, że już miał miejsce incydent fekalny i amator z fejsa okrzyknął się papieżem nauki, oraz że PAN-sran, on ma rację.

A my życzymy wam miłego, niekorporacyjnego wieczora wolnego od libkowych polityków, ich fanów, oraz pseudo-racjonalnej szurii.

Vale!

Obraz: José Guadalupe Posada, ~1890


Źródło: Sztuczne Chwasty
Więcej w kategorii: Sztuczne Chwasty