Trzeba „uświadomić ludziom, że nie mają tyle, za przeproszeniem, żreć” – powiada

Tomasz Markiewka:


Trzeba „uświadomić ludziom, że nie mają tyle, za przeproszeniem, żreć” – powiada Janusz Filipiak, jeden z najbogatszych Polaków, pytany o to, jak walczyć ze zmianą klimatu. Mówi też, że osoby mniej zarabiające „konsumują kolosalne ilości mięsa i wędlin”. Jako przykład własnych wyrzeczeń podaje to, że ma mały samolot: „nie odrzutowiec, to jest turbośmigłowiec, który konsumuje połowę mniej paliwa niż odrzutowce”. Zagadnięty o wysokie zarobki prezesów mówi, że nie wie, co to ma wspólnego ze zmianą klimatu, musiałby zapoznać się z danymi. Chociaż sam przyznaje, że swoje tezy o „żarciu mięsa” opiera nie na danych, obserwacji zakupów w sklepie pod Krakowem.

Ogólnie rzecz biorąc, ludzie w krajach rozwiniętych powinni jeść mniej, szczególnie mięsa – zarówno ze względu na to, że produkcja mięsa oznacza bardzo duże emisje gazów cieplarnianych, jak i z powodów etycznych, związanych z traktowaniem zwierząt. Problem polega na tym, że takie wezwania do samodyscypliny – i to ze strony człowieka z prywatnym odrzut…, przepraszam, turbośmigłowcem, są mało skuteczne. Tu potrzeba zmian systemowych. Państwa za pomocą dotacji i regulacji muszą doprowadzić do sytuacji, gdy żywność wegańska jest różnorodna, powszechnie dostępna i tania w porównaniu z produktami mięsnymi. Przydałoby się też coś zrobić z przemysłem reklamowym, który nieustannie podsyca pragnienia konsumpcyjne i wykorzystuje każdą naszą słabość. Bo na razie to społeczeństwa krajów rozwiniętych wyglądają jak to przyjęcie, na którym serwujemy prawie same fast foody, a jednocześnie oczekujemy od gości, że wykażą się samodyscypliną i niczego nie będą jedli.

Co do osób mniej zarabiających, które zdaniem Filipiaka trzeba „uświadamiać”, że „żarcie” jest złe dla klimatu. Tak się składa, że w Niemczech przeprowadzono swego czasu badania, z których wynika, że o wielkości naszego śladu klimatycznego decyduje nie świadomość ekologiczna, ale zasób portfela. Im bogatsi jesteśmy, tym gorszy jest nasz wpływ na środowisko. Prezes Filipiak mógłby się zdziwić, gdyby sprawdził sobie, jakie emisje w porównaniu z emisjami biedniejszych generuje jego turbośmigłowiec.

A jeśli chodzi o zarobki prezesów, to już kilkadziesiąt lat temu ekonomiści Frank i Phillip Cook dowodzili, że wysokie wynagrodzenia napędzają wyścig o dobra pozycyjne. Czyli takie dobra, których wartość polega głównie na tym, że można za ich pomocą zamanifestować swoją pozycję społeczną. Konsekwencją jest zwiększanie marnotrawnej konsumpcji.

Krótko mówiąc, sprawy są odrobinę bardziej skomplikowane niż przedstawia to pan Filipiak.

Źródło
Opublikowano: 2022-06-27 14:01:09