Protest jest jednym z podstawowych sposobów walki o swoje prawa. Historycznie patrząc, zmiany na lepsze nie następowały w wyniku uprzejmego proszenia silnych o ustępstwa, nie następowały poprzez zgięcie grzbietu i pokorne proszenie silnych o ulżenie nam w niedoli. Faszyzmu nie pokonano dyplomatycznymi notami czy szczerym oburzeniem, ale poprzez największą wojnę w historii ludzkości, której zwieńczeniem był Duce oglądający świat z nowej perspektywy, wagnerowskie sceny w Berlinie, czy grzyby atomowe na Wyspach Japońskich. Rynku pracy nie uregulowano poprzez pokorne proszenie kapitalistów o łaskę, tylko strajkami, protestami i ogromną ilością krwi przelaną przez robotników.
Dlatego trochę nas bawi to, że w skrajnie prawicowej Polsce do rangi protestu urasta happening sprzed paru dni pod Pałacem Prezydenckim, gdzie protest uczniowski przyjął formę grzecznego, ładnie zorganizowanego poloneza i… W sumie tyle. Wydarzenie medialne, trafiające idealnie we wrażliwość emerytów spod znaku KODu, a do tego mile widziane przez rząd. Ot, poskandowali sobie, poskandowali, a potem rozeszli się do domów. Całość była świetnie zorganizowana, owszem, ale była grzeczna.
Protesty nie mogą być grzeczne.
Nie trzeba daleko sięgać: Przed załamaniem się Strajku Kobiet pod ciężarem ambicji jej nielicznych liderek, protesty miały właściwie niespotykaną skalę, ogarniając cały kraj dzięki oddolnej organizacji i ciężkiej pracy aktywistek i aktywistów, niejednokrotnie paraliżując centra miast oraz lądując na celowniku policji. Represje były i są powszechne, trwają do dziś, a jednocześnie z roku na rok skokowo zmieniło się poparcie dla prawa do przerywania ciąży – także w gronie wyborców niemiłościwie panującej nam partii. Powszechne jest poparcie dla przywrócenia wyjątków od obowiązującego od trzydziestu lat zakazu aborcji (nie gadajmy głupot o kompromisie, prosimy), a poparcie dla przerwania ciążu ze względu na warunki socjalne – która była standardem w komunisie polskim – prawie podwoiła się, z 15 na 28 procent.
Dzięki skali i organizacji strajków udało się także rozwinąć działalność kolektywów zajmujących się edukacją i zapewnianiem dostępu do przerywania ciąży (m.in. wielokrotnie propsowany przez nas Aborcyjny Dream Team, wrzucajcie w komentarzach inne organizacje), oraz zapewnić im fundusze.
Kluczowym elementem jest właśnie niegrzeczność i gotowość do działania wbrew rządowi i jego polityce, oraz przeszkadzanie, wchodzenie w szkodę – na ile to tylko możliwe.
Oczywiście, pojawią się głosy oburzenia, że jak to tak, jak to przeszkadzać, czy protesty mają prawo przeszkadzać albo szkodzić?
Jeśli mają być efektywne, to oczywiście, że muszą. Idąc dalej, klasycznym przykładem jest chociażby ruch praw obywatelskich dla osób czarnoskórych. Sit-ins, czyli blokowanie dostępu białej klienteli w barach „nur fur Weisse”, nie były grzecznymi protestami: Zakłócały normalne działanie białych właścicieli, powodowały rzeczywiste straty finansowe i niejednokrotnie łączyły się z konsekwencjami prawnymi. Tutaj przykładem jest Martin Luther King. Po jego śmierci establishment zrobił z niego pluszowego misia, wymazując antykapitalizm i ogromną część jego aktywizmu, która nie pasowała do laurki wystawionej rasistowskiemu imperium, jakim są Stany Zjednoczone. Sam King wziął w pewnym momencie udział w sit-ins (które były, notabene, niezależną inicjatywą studencką, bardziej bezpośrednią niż nastawione bardziej na reformizm organizacje już istniejące), co przypłacił wyrokiem czterech lat więzienia i cięzkich robót, za recydywę.
Jednocześnie te protesty wychowały nowe pokolenie aktywistów, które ostatecznie doprowadziło do końca segregacji, która trwała od klęski Stanów Zjednoczonych w starciu z południowymi terrorystami. Tak, dobrze czytacie, 1865 rok okazał się wygraną bitwą, a przegraną wojną – w znacznym stopniu pozwoliła na przywrócenie niewolnictwa w nowych formach, dzięki brutalności białych południowców.
I, co ważne, ani King, ani aktywiści nie cieszyli się szczególną popularnością mainstreamu. Przekonanie, że protesty muszą być grzeczne, a celem jest przekonanie większości do tego, by poparła ustępstwa zwyczajnie nie ma oparcia w faktach. Większość Amerykanów potępiała aktywizm polegający na naruszaniu zasad „nur fur Weisse” (61% w Gallupie z 1961), oraz uważała, że masowe demonstracje i głośny, agresywny aktywizm zaszkodzą czarnej społeczności, a nie przysporzą jej pożytku (74% – ! – w ankiecie z 1964 r.).
Reszta jest historią.
Wniosek jest jeden: Największym wrogiem postępu nie jest faszysta czy otwarty rasista, ale właśnie ten prawdopośrodkowiec, umiarkowany centrysta, który bardziej ceni sobie stabilizację i porządek, niż faktyczną sprawiedliwość (parafrazowaliśmy tego pana nieraz, więc wiecie, o kogo chodzi) i przez to tak naprawdę jej nie popiera. Osoba prawdziwie wierząca w sprawiedliwość i idee wolności, równości, braterstwa, czy demokracji nie zmieni zdania o sto osiemdziesiąt stopni.
Osoba faktycznie popierająca np. ideę praw kobiet, antyrasizmu, czy demokracji nie stwierdzi nagle, że od teraz popiera zakaz aborcji/segregację/autokrację, bo nie spodoba się jej taki czy inny aktywista, czy perspektywa, że taki czy inny przedsiębiorca poniesie straty.
Widać to na przykładzie strajku w Solarisie, który pokazuje, komu są faktycznie bliskie wartości konstytucyjne – która gwarantuje prawo do strajku – a komu tak naprawdę nie przeszkadza ani autorytarne państwo, ani brutalna eksploatacja pracowników jako tzw. „human resources”.
A straty są niezbędne, by wymusić zmiany. Nie następują one, bo ładnie się poprosiło, tylko dlatego, że tańsze i mniej upierdliwe jest pójście na ustępstwa. Jest to klasyczna lekcja historii, która potwierdza się co i rusz: Strajki w Parocu, John Deere, strajk rolników w Indiach, a to tylko czubek góry lodowej, która uderza właśnie w interesy kapitalistów. Wielka Rezygnacja, która trwa od 2019 roku wskutek pandemii na całym świecie – nie tylko w Stanach Zjednoczonych, o których najczęściej mowa, ale także w Unii i w Polsce – to także forma spontanicznego protestu, która generuje ogromne straty i wymusza ustępstwa, jak podnoszenie wynagrodzeń, stabilizacji i innych benefitów, by zatrzymać pracowników (których w Polszy brakuje dziesiątek tysięcy, dzięki dziesięcioleciom turbokapitalistycznego wyzysku, wspieranego przez pożytecznych idiotów jak libkowi publicyści).
Straty są niezbędne, by wymusić zmiany. Statystycznie, poparcie większości nie ma większego wpływu na politykę, liczą się straty zadane możnym i potężnym.
Polonez na ulicy może stanowić wstęp do aktywizmu, ale sam w sobie to niewiele więcej, niż flash mob, który nie powoduje żadnych strat dla klasy rządzącej i przez to zostanie zwyczajnie zignorowany. Co by pomogło?
Wsparcie ZNP w organizacji kolejnego strajku, aż do skutku. Zorganizowanie funduszy strajkowych i wsparcie nauczycieli w przypadku strajku (zagłodzenie strajkujących i zmuszenie ich do powrotu do pracy jest klasycznym łamaniem strajku, który także praktykuje Solaris). Organizacja alternatywnego nauczania i łamanie zasad narzucanych przez Czarnka.
Wszystko, by wchodzić w szkodę i przeszkadzać. Tylko tak, tylko rzeczywistą walką o prawa da się je odzyskać i wymusić ustępstwa.
A, i pamiętajcie: W kapitalizmie nic nie da się wywalczyć bez pieniędzy. Finansowe wsparcie walczących na pierwszej linii frontu jest niezbędne. W komentarzu wrzucimy link do zrzutki na Fundusz Strajkowy w Solarisie, do której końca pozostało sześć dni – każda złotówka się liczy!
Obraz: Frederik Hendrik Kaemmerer?
Źródło: Sztuczne Chwasty
Więcej w kategorii: Sztuczne Chwasty