Na proteście przeciwko legitymizowaniu Polańskiego i bagatelizowaniu gwałtu na Szkoła Filmowa w Łodzi / PWSFTviT byłyśmy wyzywane, popychane i uciszane, a wykładowca i reżyser Grzegorz Wiśniewski zaatakował mnie i zniszczył mi komórkę. Ale to nic w porównaniu do tego, co dzieje się w internecie. Codziennie dostaję kolejne hejty, jestem obrażana i atakowana.
Czytam, że jestem żałosną kreaturą, oszołomką, gówniarą, gnojówą, lansiarą. Że jestem chora, głupia, agresywna, mam deficyt na szare komórki od ruchania po ćpaniu. Adam Korzeniewski pisze, że ktoś powinien zgłosić, że był przeze mnie molestowany 20 lat temu (uczyłam się wtedy chodzić, pozdrawiam). Justyna Sobczak postuluje, żeby przełożyć mnie przez kolano i dać kilka razy pasem przez dupę. Edward Zamyslowski uznał, że chcę zwrócić na siebie uwagę, bo nikt mnie nie chce (polemizowałabym, ale ok). Maciej Bociański pisze, że mówienie przez szczekaczkę to „gwałt werbalny”, za który powinnam zostać ukarana (jeśli tak jak za gwałt w Polsce, to mogę być spokojna: sprawa zostanie umorzona). Le Temps Retrouve pisze, że jestem chamska, źle wychowana i z kompleksami schowanymi pod moją walką – i że każdy musi patrzeć na to, co wyprawiam.
I świetnie, patrzcie wszyscy. Patrzcie na nas na proteście, na Łódzkie Dziewuchy Dziewuchom czy Stop Bzdurom. Patrzcie na dzielnych studentów i studentki filmówki, którzy napisali petycję. To jest wielka rzecz i wielka odwaga.
Na szczęście, już dawno mam gdzieś takie naloty na mnie i mój profil – wolę poświęcić energię i czas na wspieranie kobiet niż swoich hejterów. Ale wkurwia mnie to, że ciągle muszę się tłumaczyć i kręcić, nawet przed osobami pozornie wspierającymi.
Gdy w nocy podzieliłam się z kolegą spoza Polski, że dzięki protestom studentów filmówki i naszym Polański odwołał wizytę na uczelni, usłyszałam tylko: „Wow, good job I can say”. Tyle. Nie musiałam się kłaniać, że owszem, Polański to geniusz, ale przy okazji gwałciciel, że nie chcę się mścić, a odwołanie spotkania to żaden lincz, że nie chcę palić jego filmów ani mówić, że są słabe, gdy nie są, że przy okazji potępiam tak samo innych gwałcicieli – z Kościoła katolickiego, z prawicy i liberalnej bańki, i że od lat tak samo domagam się odwołania spotkań z innymi przemocowcami, którym wydaje się książki.
Nic takiego nie było w rozmowie z zagranicznym kolegą. I poczułam ulgę. Powiedziałam, że zaprotestowałam, usłyszałam, że super, i mogę walczyć dalej. Tyle.
To jest niewyobrażalne, że wśród „ludzi kultury” pewne oczywiste rzeczy – takie jak niezgoda na przemoc – są traktowane jak najgorsze przestępstwo, często gorsze niż sama przemoc, i trzeba je milion razy tłumaczyć. To jest taka strata czasu, który mogłybyśmy wykorzystać na pomaganie kolejnym osobom, pisanie reportaży o ważnych społecznych problemach, organizację demonstracji czy po prostu, nie wiem, gorącą kąpiel albo obejrzenie serialu. Nie oglądałam serialu od tygodni. A gdy powiedziałam w bardzo kulturalnym towarzystwie, że nie oglądałam „Chinatown” (wiem, STRASZNE), usłyszałam, że w takim razie nie mam prawa protestować i nic nie wiem o geniuszu Polańskiego. I tak wygląda dyskusja.
A poza tym dla wszystkich jestem gówniarą i szczeniarą, co jest chyba jakimś ostatecznym argumentem w podważaniu tego, co robię.
I gdy hejterzy atakują mnie, to głównie mnie to bawi. Ale kiedy przenoszą się ze swoimi zaczepkami na profil Twoja Herstoria, gdzie kobiety czytają swoje i innych kobiet historie przemocy seksualnej – to wstępuje we mnie lwica lewicy i serio będę bronić tych opowieści i kobiet, bo nikt nie ma prawa ich wyśmiewać i upokarzać. To są bohaterki i odpierdolcie się od nich. I od studentów filmówki, którzy zrobili swoje #MeToo, też. Kropka.
#MeToo
MeToo,MeToo
Źródło
Opublikowano: 2019-12-04 12:57:02