Sławomir Mentzen z Konfederacji chwali Trumpa, że ten sprytnie omija podatki – o

Tomasz Markiewka:


Sławomir Mentzen z Konfederacji chwali Trumpa, że ten sprytnie omija podatki – ostatnio przez pochowanie pierwszej żony na swoim polu golfowym. Z kolei dziennikarz ekonomiczny Sebastian Stodolak krytykuje demonizowanie korporacji technologicznych, które jego zdaniem są uciskane przez kolejne regulacje, w tym antymonopolowe.

Co łączy te dwie postawy? Obie są przejawem czegoś, co nazywam „kapitalizmem cwaniaków”.

Weźmy Big Tech. Mogłoby się wydawać, że jeśli ktoś jest zwolennikiem wolnego rynku, to będzie całym sercem za tym, by kolejne państwa czy Unia Europejska walczyły z monopolistyczną władzą wielkich korporacji. Albo swobodna rywalizacja, albo dominacja największych graczy. Nie da się mieć obu.

Skąd więc ta niechęć do rozbijania władzy Big Techu? Bo miłośnicy kapitalizmu cwaniaków są zwolennikami nie tyle wolnego rynku, co zasady zwycięzca bierze wszystko i robienia w konia wszystkich wokół. Korporacje, które wymyślają kolejne sposoby unikania regulacji, są w takiej wizji świata bohaterami, bo grają na nosie państwu, a państwo – wiadomo – twór socjalistyczny. Podobnie z Trumpem, który wymiguje się od płacenia podatków. Tytan przedsiębiorczości – czysty John Galt.

Wolność w tym przypadku to wolność od reguł i zobowiązań wobec innych.

W mniemaniu zwolenników kapitalizmu cwaniaków tak właśnie rodzi się postęp. To naiwna wizja, o czym najlepiej świadczy przypadek samego Trumpa – mistrza tego rodzaju kapitalizmu. Bo właściwie, co on takiego zrobił dla rozwoju ludzkości czy choćby, skromniej, obecnego systemu gospodarczego? Otóż nic nie zrobił – świat bez jego hoteli i kasyn byłby dokładnie taki sam. To nawet nie jest poziom „założyłem platformę społecznościową”. Innowacyjność Trumpa jest zerowa. I taki też jest jego pożytek dla świata.

Tak się właśnie mają sprawy z robieniem w konia państwa czy współobywateli. Ilu byśmy nie wytworzyli romantycznych mitów wokół takich zachowań, ile byśmy nie opowiadali, jaki to duch przedsiębiorczości kryje się za podobnymi sztuczkami, nie zmieni to prostego faktu: chodzi o pozbywanie się konkurencji i zwiększanie wpływów akcjonariuszy, ewentualnie podbijanie premii kadry zarządzającej, a nie żaden postęp.

Najbardziej namacalnym efektem kapitalizmu cwaniaków jest rozwalanie zaufania społecznego i osłabianie troski o dobra wspólne. Ludzie widzą, co wyprawiają ci na samej górze, i zadają sobie proste pytanie: a dlaczego to my mamy być naiwniakami? Dlaczego my mamy stosować się do reguł, składać na państwo, myśleć o innych, skoro tamci najwyraźniej mają to gdzieś? A jeszcze niektórzy w mediach przedstawiają ich jako bohaterów.

Na tej nucie grał przecież Trump, kiedy w kampanii wyborczej przechwalał się, ile to tyle razy ogrywał albo skutecznie lobbował waszyngtońskich polityków. Nikt lepiej ode mnie nie zna tych sztuczek, byłem cwaniakiem dla siebie, teraz będę cwaniakiem dla was, w waszym imieniu – przekonywał. A potem obniżył podatki korporacjom i miliarderom.

Puenta jest zawsze ta sama – cwaniactwo ma służyć garstce potentatów, kosztem całej reszty.

Źródło
Opublikowano: 2022-08-06 09:39:52

Sprawne usługi publiczne wzmacniają demokrację, „zaciskanie pasa” może ją udusić

Tomasz Markiewka:


Amerykański ekonomista James Tobin przekonywał lata temu, że dostarczanie pewnych usług przez państwo – od ochrony zdrowotnej, przez transport, po mieszkania – może być receptą na radzenie sobie z nierównościami społecznymi. Wtórowali mu Robert H. Frank i Philip J. Cook w książce „Społeczeństwo, w którym zwycięzca bierze wszystko”. Ich argument był prosty: o ile ludzie są w stanie zaakceptować, że kogoś stać na lepszy samochód czy bardziej luksusowe gadżety, to trudniej im się pogodzić z tym, że ktoś ma lepszą opiekę zdrowotną bądź łatwiejszy dostęp do szkół na dobrym poziomie. Państwo za pomocą jakościowych usług publicznych może niwelować ten drugi rodzaj nierówności. Tym samym – może zapobiegać sytuacji, w której społeczeństwo rozpadnie się na dwie nieprzystające do siebie części: ludzi, których stać na podstawowe dobra i ludzi, których nie stać.

W podobnym duchu wypowiadał się słynny historyk Tony Judt, pisząc konkretnie o transporcie publicznym. Wyśmiewał kraje, które chwalą się tym, jak mało pieniędzy wydają na tego rodzaju usługi. Jak pisał Judt: „krótkotrwałe korzyści ekonomiczne zostaną zniwelowane przez długotrwałą szkodę dla społeczności”. Może na krótką metę polepszy się stan budżetu, ale na dłuższą takie oszczędności grożą podzieleniem społeczeństwa na tych, którzy mogą swobodnie podróżować, i tych, którzy nie mogą sobie na to pozwolić.

My w Polsce powinniśmy sobie wziąć te argumenty związane z nierównościami społecznymi mocno do serca. Choć część polityków i komentatorów robi wszystko, by wyprzeć tę wiedzę, badania polskich ekonomistów pokazują, że nierówności w naszym kraje stają się niebezpiecznie wysokie. Najprawdopodobniej znajdujemy się pod tym względem w europejskiej czołówce.

Sprawne usługi publiczne wzmacniają demokrację, „zaciskanie pasa” może ją udusić

Źródło
Opublikowano: 2022-07-31 09:24:57

Mamy problem z opisem polskiego społeczeństwa na najbardziej ogólnym poziomie. N

Tomasz Markiewka:


Mamy problem z opisem polskiego społeczeństwa na najbardziej ogólnym poziomie. Na przykład dwie bardzo często używane kategorie – „klasa średnia” i „lud” – wprowadzają podział, który gubi całe mnóstwo mieszkańców tego kraju.

Teoretycznie „klasa średnia” powinna być w krajach rozwiniętych szeroką kategorią, która uwzględnia ludzi znajdujących się – jak sama nazwa wskazuje – pośrodku. Ani bogacze, ani biedacy. W niektórych państwach tak właśnie jest. Pew Research Center przyjęło w badaniach z 2018 roku, że do amerykańskiej klasy średniej należą gospodarstwa domowe, których zarobki wahają się między 2/3 mediany a jej dwukrotnością. W sumie dało to 52% mieszkańców USA.

Na pozór w polskiej debacie publicznej jest podobnie. Przykładowo Dominika Wielowieyska używa w jednym z tekstów pojęcia „klasy średniej” zamiennie ze słowem „średniacy”. Co wskazywałoby, że rzeczywiście mówimy o ludziach kręcących się w okolicach mediany zarobków – w 2021 roku wynosiła ona 5 700 PLN brutto. Kiedy jednak przechodzimy do konkretów, jak dyskusja o podatkach, nagle się okazuje, że sprawy mają się inaczej. Propozycje, które byłyby korzystne dla większości ludzi zarabiających w okolicach mediany, są przedstawiane jako „zarzynanie klasy średniej”. Czemu? Bo dotykają ludzi wyciągających powyżej 20 tysięcy złotych miesięcznie. Mieliśmy w ostatnich miesiącach całe mnóstwo okładek i tekstów o kłopotach klasy średniej, z których wynikało, że typowy przedstawiciel tej klasy to osoba należąca do 5-10% najlepiej zarabiających ludzi w tym kraju.

Z „ludem” problem polega na tym, że z jednej strony to kategoria szeroka – bo przeciwstawiana często elitom, kategorii z definicji wąskiej – z drugiej nie do końca wiadomo, kogo ona ma współcześnie obejmować. Tradycyjnie „ludem” określano ludzie ze wsi, potem też pracowników fizycznych – tych najsłabiej wykształconych i, domyślnie, zarabiających raczej marnie. Ale jeśli tak, to czy ludem są te wszystkie osoby z większych i średnich miast, często po studiach, pracujące w biurach, usługach, budżetówce?

Weźmy nauczycielkę z Warszawy. Z kilkoma tysiącami na rękę raczej nie jest tą „zarzynaną klasą średnią”, która traci na wyższym opodatkowaniu zarobków powyżej dwudziestu tysięcy. Ale ze swoim wyższym wykształceniem, jako mieszkanka stolicy, nie jest też chyba ludem? To samo z pielęgniarkami, ratowniczkami medycznymi, całą masą ludzi zajmujących niższe stanowiska korporacyjne albo pracującymi w administracji. Wykładowcy akademiccy też zresztą nie łapią się do żadnej z tych dwóch, tak zarysowanych, kategorii.

To nie jest tylko problem czysto językowy. Cała ostatnia debata o podatkach pokazała, że przez tak źle zaprojektowany podział mamy trudność, żeby sensownie rozmawiać na ten temat. Nie wiem, jak z tego wybrnąć. Pewnie najsensowniej byłoby urealistycznić pojęcie klasy średniej, tak żeby jej typową przedstawicielką stała się osoba zarabiająca w okolicach 6 tysięcy brutto, a nie 20 i więcej. Ale mam wrażenie, że to byłoby mocno nie na rękę ludziom, którzy z jednej strony bardzo chcą być w czołówce najlepiej zarabiających mieszkańców tego kraju, z drugiej – woleliby, żeby w debacie publicznej traktować ich jako głos „średniaków”.

Źródło
Opublikowano: 2022-07-30 10:57:43

Kolejny zwrot akcji w polityce klimatycznej USA.

Tomasz Markiewka:


Kolejny zwrot akcji w polityce klimatycznej USA.

Nasz ulubiony senator Joe Manchin ogłosił nagle, że jednak poprze część planów klimatycznych prezydenta Joe Bidena i Partii Demokratycznej. Jeśli nikt inny w partii nie zaprotestuje (a jest jedna senatorka, która może to zrobić – Kyrsten Sinema), to Kongres przegłosuje plan już niebawem.

Jak ocenić ostateczny kształt tych reform klimatycznych? Jest dobra wiadomość i zła wiadomość. Zacznijmy od tej drugiej.

Zła wiadomość: Manchinowi udało się niestety wyrzucić z planu Clean Electricity Performance Program. To program, na który planowano przeznaczyć 150 miliardów dolarów. Ogólnie chodziło o nagradzanie firm energetycznych odchodzących od węgla i gazu przy jednoczesnym karaniu maruderów. Część osób postrzegała ten program jako najważniejszy element planu Bidena.

Dobra wiadomość: jeśli plan przejdzie, Stany Zjednoczone przeznaczą na inwestycje klimatyczne blisko 400 miliardów dolarów. To zdecydowanie najambitniejszy program klimatyczny w historii tego kraju. Co ważne, plan uwzględnia nie tylko dofinansowanie „czystych źródeł” energii, ale też na przykład 60 miliardów dolarów na pomoc dla społeczności najbardziej dotkniętych zapaścią środowiskową.

Bonus: Manchin zgodził się też na niektóre reformy podatkowe, które mają utrudnić korporacjom unikanie podatków.

Stany Zjednoczone wciąż potrzebują zmian, dlatego prezydent Biden powinien skorzystać z rozporządzeń wykonawczych, dzięki którym może narzucać regulacje klimatyczne bez zgody Kongresu – innymi słowy, bez konieczności martwienia się Manchinem. Niemniej na pewno lepszy taki program niż żaden. Tym bardziej, że brak jakiejkolwiek poważnej polityki klimatycznej w USA mógłby wywołać efekt domina. Rządy innych krajów mogłyby powiedzieć: skoro nawet bogate Stany Zjednoczone nic nie robią, to czemu my mamy?

Jest to skromny – zważywszy na skalę wyzwań klimatycznych – krok, ale w dobrym kierunku.

Źródło
Opublikowano: 2022-07-28 10:03:28

Zaczynamy rekrutację do Szkoły Solidarności 2022! – Fundacja Równanie

Tomasz Markiewka:


Od kilku lat z przyjemnością prowadzę wykłady w trakcie Szkoły Solidarności. Mnóstwo świetnych ludzi! Mam na myśli zarówno osoby, które organizują to wydarzenie, jak i słuchaczy i słuchaczki. A wszystko w zielonym, spokojnym otoczeniu. Jeśli ktoś ma możliwość przyjechać i spełnia kryteria wiekowe (18-30 lat), to serdecznie polecam. Szczegóły w linku:

Zaczynamy rekrutację do Szkoły Solidarności 2022! – Fundacja Równanie

Źródło
Opublikowano: 2022-07-27 16:40:28

Czy da się pogodzić sprawną demokrację ze ściśle zhierarchizowanym społeczeństwe

Tomasz Markiewka:


Czy da się pogodzić sprawną demokrację ze ściśle zhierarchizowanym społeczeństwem? Jan Hartman zdaje się sądzić, że tak. Jak pisze: „są społeczeństwa niezwykle zhierarchizowane, jak społeczeństwo brytyjskie albo amerykańskie, gdzie tradycje demokratyczne są bardzo silne, a równość praw ściśle przestrzegana przez państwo już od wielu dekad”.

Moim zdaniem USA to niefortunnie dobrany przykład – dowodzący raczej tezy odwrotnej: że silnie hierarchie przeszkadzają w rozwoju demokracji. Pojmowanej nie tylko jako zbiór formalnych praw, ale też – jak mawiał słynny filozof John Dewey – „sposób życia”.

Przypomnijmy:

USA to kraj najpierw niewolnictwa, potem segregacji rasowej, a do dziś toczą się tam ostre spory dotyczące utrudnianie niebiałym mieszkańcom korzystania z praw wyborczych.

Mało który kraj rozwinięty ma dziś tak ogromne problemy z demokracją co USA. Były prezydent Donald Trump nadal nie uznaje wyniku ostatnich wyborów prezydenckich, w których przegrał z Joe Bidenem. Jego nieuzasadnione wątpliwości poparło niemal 150 czlonków Partii Republikańskiej w Kongresie. Z sondaży wynika też, że ponad 50% wyborców Republikanów sądzi podobnie.

Kilka tygodni temu Sąd Najwyższy USA podjął bardzo kontrowersyjną decyzję w kwestii praw aborcyjnych kobiet. Udało mu się to zrobić dzięki ultrakonserwatywnym sędziom nominowanym przez prezydentów (Trump i Bush młodszy), którzy ogółem uzyskali mniej głosów niż ich kontrkandydaci w wyborach.

Z badań Pew Research Center opublikowanych w zeszłym miesiącu wynika, że aż 58% dorosłych mieszkańców USA nie jest zadowolonych ze swojej demokracji.

No i mówimy o kraju, który jest wzorcowym przykładem tego, jak lobbing wygrywa z głosami i interesami zwykłych wyborców. Wystarczy wspomnieć, że plany klimatyczne USA – popierane przez prezydenta, większość społeczeństwa i de facto większość Kongresu (jeśli dodamy do siebie Senat oraz Izbę Reprezentantów) – zostały zniweczone przez jednego senatora mającego ścisłe powiązania z sektorem paliwowym.

Źródło
Opublikowano: 2022-07-22 12:32:06

Polityka klimatyczna USA na łopatkach. Przez jednego senatora-demokratę?

Tomasz Markiewka:


Ogromne pożary we Francji – spowodowane przez, jak mówią niektórzy meteorologowie, „apokaliptyczne upały”. To samo w Portugali i Hiszpanii. Wielka Brytania ogłasza stan alarmowy. Wcześniej mieliśmy potężne fale upałów w Indiach i Pakistanie, które przyszły już w marcu. ONZ ostrzega, że sami ściągamy na siebie zagładę.

Tymczasem w USA – kraju będącym nadal jednym z największych emitentów gazów cieplarnianych na świecie – polityka klimatyczna leży na łopatkach.

W OKO.press omawiam krok po kroku, jak korporacyjne interesy wygrały tam z nauką i wolą większości społeczeństwa. To smutna, ale chyba pouczająca historia, więc zachęcam do czytania.

Polityka klimatyczna USA na łopatkach. Przez jednego senatora-demokratę?

Źródło
Opublikowano: 2022-07-19 08:08:46

Czytam w „Rzeczpospolitej”, że polskie miasta podnoszą ceny transportu publiczne

Tomasz Markiewka:


Czytam w „Rzeczpospolitej”, że polskie miasta podnoszą ceny transportu publicznego. Lublin, Łódź, Gdańsk, Gdynia, Olsztyn. To fatalny trend, do którego rękę przykłada rząd – ostatnie masowe obniżanie podatków, także bogatszym Polakom, zmniejszyło wpływy samorządów. Są kraje, które idą w odwrotną stronę – zamiast utrudniać, chcą ułatwić dostęp do transportu publicznego. Niemcy wprowadziły miesięczny bilet za 9 euro, na którym da się jeździć po całym kraju, w Hiszpanii od września będzie można podróżować pociągami za darmo na niektórych trasach.

To frustrujące, jak Polska traktuje transport zbiorowy. Mogłaby to być jedna z tych rzeczy, która łączy nas ponad podziałami – bo inwestycje w połączenia kolejowe, autobusowe czy tramwajowe można uzasadnić zarówno z pozycji lewicowych, jak i liberalnych czy konserwatywnych.

Nie chodzi mi tylko o rzecz dziś najbardziej ewidentną – ekologię. Im więcej osób korzysta z transportu zbiorowego, a nie indywidualnego, tym lepiej dla środowiska. Plus – mniej samochodów, to więcej miejsca, bo nie trzeba budować kolejnych parkingów i poszerzać kolejnych ulic. Można mieć więcej roślinności, więcej cienia, więcej przestrzeni do relaksu. Kolejne badania pokazują, że w zielonych miastach mieszka się lepiej. W tym kontekście podnoszenie cen transportu publicznego to najzwyczajniej w świecie polityka antyekologiczna.

Korzyści z transportu zbiorowego sięgają dalej.

Kiedy w Minneapolis-Saint Paul otworzono dodatkową linię kolei miejskich spadła liczba odwołanych wizyt lekarskich. Dlaczego? Okazało się, że wiele osób, na przykład starsi ludzie, nie stawia się na badania, bo nie ma jak na nie dojechać. Generalnie im więcej transportu zbiorowego i im tańszy on jest, tym lepiej dla ludzi, którzy z racji wieku, dochodów czy miejsca zamieszkania mają trudniej. Mieszkańcy wykluczonych komunikacyjnie wsi w Polsce mogliby coś powiedzieć na ten temat.

Być może problem horrendalnie drogich mieszkań w największych polskich miastach też byłby minimalnie mniejszy, gdyby ludzie mogli do nich szybko, tanio i wygodnie dojeżdżać pociągami czy autobusami. Nie byłoby takiej presji, żeby przeprowadzać się do Warszawy czy Krakowa.

Jeszcze jedna rzecz. Od dawna politycy i komentatorzy polityczni utyskują nad tym, jak bardzo podzieleni jesteśmy w Polsce. W niczym nie potrafimy się dogadać. No więc może sprawny transport zbiorowy, a szerzej: sprawne usługi publiczne, mogłyby być takim ogólnym punktem zaczepienia? Dobrem wspólnym, z którego czerpie korzyści większość społeczeństwa. Zamiast nieco kiczowatych, i nie zawsze szczerych, nawolywań do narodowej zgody, zbudujmy materialne – ale ostatecznie także ideowe – podstawy do bycia w tym kraju, na jakimś najbardziej elementarnym poziomie, razem.

Źródło
Opublikowano: 2022-07-18 16:21:26

Joe Manchin – nazwisko tego pana powinno być dziś na eksponowanym miejscu we wsz

Tomasz Markiewka:


Joe Manchin – nazwisko tego pana powinno być dziś na eksponowanym miejscu we wszystkich gazetach i na wszystkich portalach internetowych.

Jak podaje „New York Times”, Manchin zerwał jakiekolwiek rozmowy w sprawie planu klimatycznego Joe Bidena.

Dlaczego to takie ważne?

Biden potrzebuje głosów w Senacie. Dokładnie – pięćdziesięciu. I właśnie tylu senatorów ma jego Partia Demokratyczna. Jednym z nich jest Manchin. Jego bunt oznacza, że zabraknie jednego głosu, bo Partia Republikańska nie chce nawet słyszeć o polityce klimatycznej.

Jakiś czas temu opanowany przez ultrakonserwatystów Sąd Najwyższy USA ograniczył prawo Agencji Ochrony Środowiska do narzucania regulacji na firmy paliwowe.

Tym samym Stany Zjednoczone nie mają na dziś żadnej poważnej polityki klimatycznej. Cele porozumienia paryskiego są nieosiągalne. To już tylko niewiele znaczący świstek papieru.

Partia Demokratyczna najprawdopodobniej za chwilę straci przewagę w Kongresie, a ponieważ ich rywale mają w głębokim poważaniu klimat, oznacza to, że właśnie zamyka się w USA ostatnie okienko na podjęcie działań.

Tak oto jeden człowiek – prywatnie współwłaściciel firmy paliwowej – kieruje cały świat na tory katastrofy klimatycznej.

Płynie z tego kilka wniosków Ten najprostszy – polityka ma znaczenie. Możemy się spierać, co ważniejsze. Odnawialne źródła energii czy atom? Inwestycje publiczne czy ulgi podatkowe dla zielonych firm? Regulacje czy subsydia? Ale na koniec wszystko zależy od tego, czy polityczki i politycy podniosą w kluczowym momencie rękę za albo przeciw. Etapu głosowania w sejmie, senacie, kongresie nie da się po prostu przeskoczyć.

Z jakiegoś powodu w całej dyskusji o klimacie to ten etap głosowania budzi najmniejsze zainteresowanie. Informacja o Manchinie przemknie gdzieś pewnie na marginesie debaty publicznej, tak jak na przykład większość informacji o negocjacjach i głosowaniach klimatycznych w Parlamencie Europejskim.

To błąd, bo w ten sposób pozwalamy Machinom tego świata bezkarnie wystawiać na ryzyko całą ludzkość.

Źródło
Opublikowano: 2022-07-15 13:44:20

W sprzedaży Nowy Obywatel nr 89. Temat numeru to „Chamofobia – elity i media prz

Tomasz Markiewka:


W sprzedaży Nowy Obywatel nr 89. Temat numeru to „Chamofobia – elity i media przeciwko zwykłym ludziom”. O pogardzie, niechęci i stereotypach wobec ubogich, przegranych, niemodnych, nie dość nowoczesnych. 150 stron mocnych treści. Wśród nich tekst Tomasza Markiewki analizujący to, jak neoliberalizm wykorzystuje przeciwko słabszym rozmaite sprytne, cwane i nieuczciwe zagrywki językowe. Numer z tekstem do kupienia w całej Polsce w Empikach, a u nas do nabycia wersja papierowa za jedyne 18 zł (koszt przesyłki wliczony) lub wersja elektro na czytniki za zaledwie 9 zł. A jeszcze taniej obie wersje w prenumeracie. Zapraszamy na zakupy i do lektury: https://nowyobywatel.pl/sklep/


Źródło
Opublikowano: 2022-07-10 12:55:58

Jacek Rakowiecki bardzo miło o „Nic się nie działo”.

Tomasz Markiewka:

Jacek Rakowiecki bardzo miło o „Nic się nie działo”.

Czy książka może mieć tytuł „Nic się nie działo” i być pasjonującą lekturą? Owszem, przeczytałem właśnie ją, jest autorstwa znanego mi jedynie z FB oraz publikacji w OKO.press i Krytyce Politycznej Tomasz Markiewka. Przeczytałem jednym tchem w cztery godziny i gorąco, ba – entuzjastycznie – polecam. Jej podtytuł pozornie też nie brzmi pasjonująco: „Historia życia mojej babki”. A jednak… Tak, to naprawdę jest historia pani Anny Markiewki, chłopki z wykształceniem podstawowym, urodzonej przed II wojną w Ujsołach w Kotlinie Żywieckiej, ale większość życia mieszkającej w Liszkowie na Kujawach. I w tej historii możemy obejrzeć sobie Polskę, jakiej na ogół nie znamy. Bo jest to jakby… Więcej


Źródło
Opublikowano: 2022-07-04 23:48:53

Trzeba „uświadomić ludziom, że nie mają tyle, za przeproszeniem, żreć” – powiada

Tomasz Markiewka:


Trzeba „uświadomić ludziom, że nie mają tyle, za przeproszeniem, żreć” – powiada Janusz Filipiak, jeden z najbogatszych Polaków, pytany o to, jak walczyć ze zmianą klimatu. Mówi też, że osoby mniej zarabiające „konsumują kolosalne ilości mięsa i wędlin”. Jako przykład własnych wyrzeczeń podaje to, że ma mały samolot: „nie odrzutowiec, to jest turbośmigłowiec, który konsumuje połowę mniej paliwa niż odrzutowce”. Zagadnięty o wysokie zarobki prezesów mówi, że nie wie, co to ma wspólnego ze zmianą klimatu, musiałby zapoznać się z danymi. Chociaż sam przyznaje, że swoje tezy o „żarciu mięsa” opiera nie na danych, tylko obserwacji zakupów w sklepie pod Krakowem.

Ogólnie rzecz biorąc, ludzie w krajach rozwiniętych powinni jeść mniej, szczególnie mięsa – zarówno ze względu na to, że produkcja mięsa oznacza bardzo duże emisje gazów cieplarnianych, jak i z powodów etycznych, związanych z traktowaniem zwierząt. Problem polega na tym, że takie wezwania do samodyscypliny – i to ze strony człowieka z prywatnym odrzut…, przepraszam, turbośmigłowcem, są mało skuteczne. Tu potrzeba zmian systemowych. Państwa za pomocą dotacji i regulacji muszą doprowadzić do sytuacji, gdy żywność wegańska jest różnorodna, powszechnie dostępna i tania w porównaniu z produktami mięsnymi. Przydałoby się też coś zrobić z przemysłem reklamowym, który nieustannie podsyca pragnienia konsumpcyjne i wykorzystuje każdą naszą słabość. Bo na razie to społeczeństwa krajów rozwiniętych wyglądają jak to przyjęcie, na którym serwujemy prawie same fast foody, a jednocześnie oczekujemy od gości, że wykażą się samodyscypliną i niczego nie będą jedli.

Co do osób mniej zarabiających, które zdaniem Filipiaka trzeba „uświadamiać”, że „żarcie” jest złe dla klimatu. Tak się składa, że w Niemczech przeprowadzono swego czasu badania, z których wynika, że o wielkości naszego śladu klimatycznego decyduje nie świadomość ekologiczna, ale zasób portfela. Im bogatsi jesteśmy, tym gorszy jest nasz wpływ na środowisko. Prezes Filipiak mógłby się zdziwić, gdyby sprawdził sobie, jakie emisje w porównaniu z emisjami biedniejszych generuje jego turbośmigłowiec.

A jeśli chodzi o zarobki prezesów, to już kilkadziesiąt lat temu ekonomiści Robert Frank i Phillip Cook dowodzili, że wysokie wynagrodzenia napędzają wyścig o dobra pozycyjne. Czyli takie dobra, których wartość polega głównie na tym, że można za ich pomocą zamanifestować swoją pozycję społeczną. Konsekwencją jest zwiększanie marnotrawnej konsumpcji.

Krótko mówiąc, sprawy są odrobinę bardziej skomplikowane niż przedstawia to pan Filipiak.

Źródło
Opublikowano: 2022-06-27 14:01:09

Początkowo nie chciałem pisać o sprawie Tomasza Lisa, bo wszystko wydawało mi si

Tomasz Markiewka:


Początkowo nie chciałem pisać o sprawie Tomasza Lisa, bo wszystko wydawało mi się oczywiste. Z artykułu w Wirtualnej Polsce wyłania się obraz człowieka zachwyconego samym sobą, upojonego władzą, pozbawionego kultury osobistej. O czym tu mówić? Myślałem, że dotychczasowi zwolennicy Lisa albo pozbędą się złudzeń, albo po prostu zareagują milczeniem.

Na Twitterze znaleźli się jednak tacy, którzy go bronią. Bo może trudny charakter, ale ambitny i perfekcjonista. I już nie bądźmy tacy wrażliwi i naiwni, przecież tak wygląda świat. A tak w ogóle ci, którzy krytykują Lisa, robią to – jak napisał Waldemar Kuczyński – z zazdrości dla jego osiągnięć.

Powiem tak. Duża część jego obrońców to ludzie, którzy lubią myśleć o samych sobie jako liberałach. Idee liberalizmu wykuwały się między innymi w kontrze do feudalnych struktur władzy i całej ideologii, która za tymi strukturami stała. Chodziło o odrzucenie sztywnej hierarchiczności, despotyczności, braku odpowiedzialności. Dla zadeklarowanego liberała bądź liberałki nie powinno być zatem nic kontrowersyjnego w tezie, że feudalne stosunki w miejscu pracy są czymś jednoznacznie złym i trzeba z nimi walczyć.

A jednak – tak jak w przypadku innych pomysłów, że potrzebujemy więcej demokracji w miejscu pracy, więcej władzy i ochrony prawnej dla pracowników – traktuje się to jako lewicowy wymysł. To jest taki sam dramat jak traktowanie w kategoriach lewackiego wymysłu poglądu, że musimy inwestować w transport publiczny albo powinniśmy czym prędzej przestawić społeczeństwo na bardziej ekologiczne tory.

Nie wiem, jak my mamy budować zdrowe, nowoczesne, demokratyczne społeczeństwo, kiedy rzeczy, które naprawdę mogłyby łączyć nas ponad podziałami, są wyśmiewane jako radykalizmy.

Źródło
Opublikowano: 2022-06-25 10:36:39

Ekonomistka Aneta Hryckiewicz-Gontarczyk stwierdziła na antenie Tok FM, że podej

Tomasz Markiewka:


Ekonomistka Aneta Hryckiewicz-Gontarczyk stwierdziła na antenie Tok FM, że podejście typu „Gdy nie mam co jeść, to państwo mnie nakarmi” jest niebezpieczne, bo demoralizuje.

To jest często powracająca myśl w polskiej debacie publicznej, choć rzadko wyrażana aż tak bardzo wprost: żeby ludzie chcieli pracować, muszą mieć nad sobą bicz, jeśli zapewnimy im choćby minimum godnego życia, zamienią się w Ferdków Kiepskich.

Tym, którzy tak sądzą, podsunąłbym następujący przykład. Czy to nie dziwne, że osoby uchodzące za największych ludzi sukcesu, jak Gates, Musk czy Bezos, nie miały nad sobą tego bicza? Cała trójka pochodzi z zamożnych rodzin – nie tylko nigdy nie musieli się martwić, czy będą mieli co jeść, ale także, czy będą mieli gdzie mieszkać, ani nawet, czy stać ich będzie na wakacje, itp.

I wcale nie są oni wyjątkami – generalnie ludzie, którzy mieli od dziecka zapewnione bezpieczeństwo finansowe, radzą sobie na rynku pracy lepiej niż ci, którym takiego bezpieczeństwa brakuje. Dlaczego zatem mielibyśmy dzielić ludzi na tych, którym brak strachu o jedzenie nie zaszkodził, i na tych, którzy tego strachu potrzebują w ramach dyscypliny?

Mamy też coraz więcej badań, które pokazują, że stres i niedojedzenie nie tylko nie motywują, ale wręcz przeszkadzają w dobrym wykonywaniu swoich obowiązków. Choćby dlatego, że osłabiają zdolność skupiania się na pracy.

Najwyższy czas pożegnać się z tą niedzisiejszą wizją człowieka, który musi być motywowany strachem. I byłoby dobrze, gdyby ludzie z tytułami naukowymi w tym pomagali, zamiast prawić kazania moralne.

Źródło
Opublikowano: 2022-06-23 12:53:14

Dziś premiera „Nic się nie działo. Historia życia mojej babki”! Fragment na zach

Tomasz Markiewka:


Dziś premiera „Nic się nie działo. Historia życia mojej babki”! Fragment na zachętę:

Choć sam wychowałem się w Liszkowie, to niewiele słyszałem o Schwarzach – tyle że we wsi byli kiedyś jacyś bogaci Niemcy. W latach dziewięćdziesiątych mało kto już o nich wspominał, łatwiej było poznać historię o diabłach kręcących się przy torach kolejowych albo Babie-Jadze mieszkającej na jednym z pól. Może dorośli uznawali, że nawet diabły są lepsze dla dzieci niż historie o byłych właścicielach Liszkowa? Ale gdy dorosłem, ten temat również jakoś nigdy nie wypłynął w żadnej z rozmów. Zbierając materiały do książki, zapytałem ojca, czy we wsi lub w okolicy zostały jakieś ślady po Schwarzach. Ojciec – ze swoim drygiem do teatralnych gestów – wskazał palcem gdzieś w stronę nieba, ponad naszym domem. Nie bardzo rozumiałem: co to za enigmatyczna metafizyka? Ojciec wyjaśnił mi wreszcie:

– Komin.

Kiedy Anna odwiedziła Liszkowo w 1956 roku, lokalne władze miały jeszcze jakieś ambicje związane z pałacem Schwarzów. Pierwotnie chciano go przerobić na dom starców. Miejsce wydawało się doskonałe – kilkanaście pokoi, wokół dużo zieleni, spokój. Potem Skarb Państwa zakwaterował tam kilka rodzin. Jeszcze później pałac służył jako dom wczasowy inowrocławskiej huty szkła. Zabrakło jednak chęci i środków, by wyremontować podupadający budynek. Gdy wreszcie zawalił się dach, podjęto decyzję o rozebraniu pałacu. Niemiecka cegła, z której go zbudowano, była nie lada rarytasem. Cała wieś się zjechała, aby uszczknąć co nieco dla siebie. Wśród nich moja rodzina. Tak oto kawałki dawnej posiadłości Schwarzów posłużyły jako budulec do komina w domu postawionym przez moich rodziców. W Liszkowie niemal każdy ma jakąś pozostałość po tej niemieckiej rezydencji – pomogła ona wybudować niejedną oborę i niejeden budynek mieszkalny. Z samej posiadłości nie zostało nic, stoi tam obecnie biogazownia.

Źródło
Opublikowano: 2022-06-22 09:51:13

Państwa rozwinięte wydają mnóstwo pieniędzy na edukację, a mieszkańcy tych państ

Tomasz Markiewka:


Państwa rozwinięte wydają mnóstwo pieniędzy na edukację, a mieszkańcy tych państw są wykształceni jak nigdy wcześniej. Tylko co z tego, skoro większość kończy potem jako pracownicy w firmach i instytucjach o feudalnej strukturze? Czyli w miejscach, w których mają niewiele do powiedzenia. To marnotrawstwo.

Mniej więcej taką tezę postawił ostatnio słynny ekonomista Thomas Piketty w rozmowie z Ezrą Kleinem. Jego zdaniem struktura zarządzania, w której pracownicy mają siedzieć cicho i wykonywać polecenia, jest całkowicie niedostosowana do współczesnych realiów.

Polacy i Polki zdają się sądzić podobnie. W niedawnym sondażu Polskiego Instytutu Ekonomicznego aż 73% ankietowanych opowiedziało się za „demokratyzacją zarządzania”.

My w Polsce wiemy co nieco o feudalnych stosunkach w miejscu pracy. Jest taka rewelacyjna książka – „Prywatyzując Polskę”. Elizabeth Dunn, jej autorka, zatrudniła się na początku lat 90. w firmie Alima-Gerber. Już wtedy zauważyła to niepokojące zjawisko – pracownicy niskich szczebli znali się na swojej robocie, mieli pomysły, jak można by usprawnić pewne rzeczy, ale nikt z kierownictwa nie chciał ich słuchać.

Johann Hari w innej świetnej książce „Jak odzyskać siebie” (niech was nie zmyli pop-psychologiczny polski tytuł) przekonuje, że brak kontroli nad własnym miejscem pracy, frustracja wynikająca z wykonywania bezsensownych zadań, jest jedną z przyczyn problemów ze zdrowiem psychicznym. Podobny obraz wyłania się z książki Davida Graebera – „Praca bez sensu”, tytuł mówi chyba sam za siebie.

Co z tym robić? Piketty zachwala model niemiecki, w którym przedstawiciele pracowników mają zagwarantowane miejsce w zarządach i radach nadzorczych. Hari przypomina, że istnieje stara idea spółdzielczości – model, w którym to pracownicy zarządzają solidarnie daną organizacją. No i są oczywiście związki zawodowe. Mieliśmy ostatnio przykłady skuteczności solidarności pracowniczej – pracownicy Solaris po ponadmiesięcznym strajku wywalczyli sobie podwyżki.

Wszystkie te rozwiązania łączy jedno – dają pracownikom poczucie odrobinę większej sprawczości. Wprowadzają ideały demokracji, lepiej lub gorzej, do miejsc pracy. Czyli tam, gdzie spędzamy sporą część dnia. Sondaż Polskiego Instytutu Ekonomicznego pokazuje, że chyba pora, by rozmowa o stanie demokracji zaczęła dotyczyć też tego, jak organizujemy pracę w Polsce i jak moglibyśmy to poczucie sprawczości zwiększać.

Źródło
Opublikowano: 2022-06-16 09:59:01

„Dziecko, to jest pustynia!” – usłyszała moja babka od swojej matki, gdy przepro

Tomasz Markiewka:


„Dziecko, to jest pustynia!” – usłyszała moja babka od swojej matki, gdy przeprowadziła się na początku lat 50. do Liszkowa, pięciusetosobowej wioski na Kujawach. A nie przeprowadzała się bynajmniej z miasta, tylko z innej wsi – odrobinę większej i bardziej malowniczej, bo położonej w górach.

W książce „Nic się nie działo” (premiera 22 czerwca) próbuję opisać, jak się zmieniała ta „pustynia” wraz z Polską. A także – jak mieszkanki i mieszkańcy uczestniczyli w tych zmianach, na przykład rozkręcając życie społeczne i kulturowe w swojej wsi.

Zależało mi na tym, żeby pokazać nie tylko to, co się przydarzało takim ludziom jak moja babka, ale także, co oni robili z tym, co im się przydarzało. Oddać ich sprawczość. Uczynić widzialnymi. Bo zazwyczaj są pomijani w debacie publicznej. Jeśli już się o nich wspomina, to za pomocą bardzo ogólnych etykietek – jak „emeryci i renciści” albo „mieszkańcy wsi”, które gubią niuanse związane z ich historią.

Dam wam jeden przykład.

Kiedy pisałem książkę, w Polsce kilkakrotnie wybuchała dyskusja o pracy. Uczestnicy sporu zazwyczaj dzielili się na dwa obozy. W pierwszym byli ludzie już dorobieni, którzy – jak twierdzą – harowali kilkanaście godzin dziennie, by zostać wziętymi prawnikami, prosperującymi przedsiębiorcami bądź w najgorszym razie znanymi publicystami. Drugi obóz to młodzi (często nazywani też „młodą lewicą”), którzy nie kupują kultu harówki i są przez to oskarżani o lenistwo.

Za każdym razem zadawałem sobie pytanie: a gdzie w tej dyskusji miejsce dla takich osób jak moja babka? Kobiety, która pracowała od dziecka – pasła i doiła krowy, kopała ziemniaki, oprzątała w oborze, jeździła na targ sprzedawać ser, zatrudniła się na pewien czas w fabryce pończoch, prała i gotowała, czasem dla kilkunastu osób, działała w kole gospodyń wiejskich i wykonywała dziesiątki innych czynności. Kobiety, która nie została przedsiębiorczynią ani prawniczką, nie mieszka w dużym mieście, za to przed pięćdziesiątką musiała przejść pierwszą operację, tak ją wyniszczyła nieustanna praca.

Potrafimy w Polsce tworzyć opowieści o przedsiębiorcach, klasie średniej, opozycjonistach peerelowskich, „żołnierzach wyklętych”, „młodej lewicy”, czasem nawet o robotnikach. Czemu nie dorzucić innych historii? Choćby o chłopkach wchodzących w dorosłość zaraz po wojnie, w czasach „produktywizacji kobiet”, mieszkających na granicy świata wiejskich zjaw i świata postępującej modernizacji.

Źródło
Opublikowano: 2022-06-13 09:31:51

„A mnie się marzy partia, która będzie miała odwagę powiedzieć, że w obliczu woj

Tomasz Markiewka:


„A mnie się marzy partia, która będzie miała odwagę powiedzieć, że w obliczu wojny i inflacji będziemy musieli wszyscy zacisnąć pasa, bo inaczej to się wszystko rozsypie jak domek z kart” – napisał Konrad Piasecki.

Czy polityka zaciskania pasa w ogóle działa? Wśród ekonomistów zdania są – delikatnie mówiąc – podzielone. Na przykład eksperci Międzynarodowego Funduszu Walutowego opublikowali w 2016 roku artykuł „Neoliberalism: Oversold?”, w którym stwierdzili, że bilans zysków i strat takiej polityki jest mocno niekorzystny.

Jedno nie ulega wątpliwości: skutki zaciskania pasa dotykają głównie najuboższych i średniaków. Bo sprowadza się ona do cięcia wydatków państwa na programy socjalne i usługi publiczne. W teorii więc wszyscy zaciskają pasa, w praktyce ciężar biorą na siebie najsłabsi. A jak duży może być ten ciężar, pokazuje przykład Wielkiej Brytanii, która poszła tą drogą po kryzysie finansowym 2007/2008. W 2019 roku Human Rights Watch opublikowała raport, w którym czytamy, że: „Decyzje polityczne, jakie podjął brytyjski rząd, wprowadzając politykę oszczędności, pogłębiły dotychczasowe problemy z przestrzeganiem praw człowieka oraz stworzyły kilka nowych”.

Istnieje jeszcze jedna niepokojąca konsekwencja zaciskania pasa. Evelyne Hübscher, Thomas Sattler i Markus Wagner przeanalizowali ponad 160 wyborów, które odbyły się w ciągu ostatnich kilkunastu lat w 16 krajach rozwiniętych, żeby sprawdzić, jakie są polityczne skutki tego rodzaju rozwiązań. Wnioski nie były optymistyczne. Tam, gdzie zdecydowano się na zaciskanie pasa, rosła polaryzacja, zniechęcenie do demokracji i popularność partii skrajnie prawicowych.

Jeśli więc ktoś uważa, że w Polsce jesteśmy zbyt zgodni, demokracja działa aż za dobrze i ogólnie jest jakoś tak nudno, to może zacząć podzielać marzenie Piaseckiego.

Zastanawia mnie jeszcze jedna rzecz. Piasecki lubi od czasu do czasu wcielać się w rolę kogoś, kto wygłasza „trudne prawdy”. Tylko że robi to cokolwiek wybiórczo. Kiedy w Polsce wybuchła pandemia, a całe uderzenie wzięła na siebie publiczna ochrona zdrowia, nie pisał: Marzy mi się partia, która będzie miała odwagę powiedzieć, że w obliczu pandemii i innych kryzysów środowiskowych najzamożniejsi Polacy muszą zacząć dokładać się trochę bardziej do naszego systemu opieki zdrowotnej, bo inaczej to się wszystko rozsypie jak domek z kart.

Najwyraźniej łatwiej wygłaszać „trudne prawdy”, gdy konsekwencje mają ponosić inni.

Źródło
Opublikowano: 2022-06-12 09:43:46

„Nic się nie działo” – na wsi to oznaczało egzystencjalne bezpieczeństwo

Tomasz Markiewka:


Na stronie KP można przeczytać fragment mojej nowej książki „Nic się nie działo”.

Stereotypowe wyobrażenie wsi kładzie nacisk na monotonię ciągle tych samych czynności, wykonywanych ciągle w tym samym miejscu, w otoczeniu ciągle tych samych ludzi, z pokolenia na pokolenie.

„Jego ojciec czynił dokładnie to samo co on, to samo czynili wszyscy jego przodkowie i wszyscy jego sąsiedzi. Nie zna innego życia” – zauważył angielski dziennikarz i podróżnik Bernard Newman, który w 1934 roku przejechał całą Polskę na rowerze i gdzieś na polnych drogach między Inowrocławiem a Poznaniem, czyli całkiem blisko Liszkowa, naszła go refleksja na temat chłopskiego żywota. Ten opis wcale nie jest wytworem fantazji, w przypadku wielu chłopów tak to właśnie wyglądało. Ale nie wszystkich.

Ironia polega na tym, że Newman pisał te słowa akurat w czasach bezprecedensowej emigracji chłopów za granicę, która zaczęła się jeszcze przed I wojną światową. Wincenty Witos wspominał, że istniały wsie, gdzie trudno było znaleźć rodzinę, z której co najmniej jedna osoba nie wyjechałaby do Ameryki. Jak obliczył, w przysiółku Wierzchosławice w Małopolsce emigracji doświadczyło pięćdziesiąt sześć z sześćdziesięciu dwóch domostw.

Trend utrzymywał się w dwudziestoleciu międzywojennym. W samych latach 1926–1928 z polskiej wsi wyjechało do innych krajów pół miliona osób. Lecz długotrwały pobyt za granicą to nie wszystko. Chłopi szukali prac sezonowych, gdzie się tylko dało. Formalnie nie wyprowadzali się ze swojej wsi, ale dużą część roku spędzali poza nią. „W porze letniej cicho i bezludnie, w dnie świąteczne zjawiają się tylko w pewnej liczbie murarze i cieśle. W zimowej porze za to gwarno i ruchliwie we wsi, kiedy obecni są prawie wszyscy, którzy pracowali w Europie” – pisał historyk Franciszek Bujak o wsi Maszkienice.

Różnie więc bywało z tym zasiedzeniem chłopów. Wielu z nich – rodzice Józefa są dobrym przykładem – żyło nie w monotonii, lecz ciągłym rozedrganiu. Nawet w obrębie jednej miejscowości losy mieszkańców mogły się układać odmiennie. W Liszkowie Kujawiacy pracujący od dziesiątków lat w posiadłości Schwarzów mieli z reguły trochę inne doświadczenia niż przybysze z gór, którzy przejechali pół Polski, żeby kupić ziemię od państwa.

„Nic się nie działo” – na wsi to oznaczało egzystencjalne bezpieczeństwo

Źródło
Opublikowano: 2022-06-11 13:35:52

Piotr Głuchowski broni w „Gazecie Wyborczej” prawa do wyrażania wątpliwości w sp

Tomasz Markiewka:


Piotr Głuchowski broni w „Gazecie Wyborczej” prawa do wyrażania wątpliwości w sprawie katastrofy klimatycznej (dzięki Staszek Krawczyk za zwrócenie uwagi). Niestety powtarza przy tym klasyczne sztuczki negacjonistów klimatycznych.

Pisze na przykład, że naukowcy mają tendencję do straszenia katastrofami, które nie nadchodzą. Jako przykład podaje dziurę ozonową. „Dziura ozonowa jakoś też cichaczem opuściła nagłówki gazet – choć przy okazji wyeliminowaliśmy i freon, który miał ją wywoływać”.

Głuchowski pomija to, że dziura ozonowa zniknęła z nagłówków gazet WŁAŚNIE DLATEGO, że wyeliminowaliśmy freon. Innymi słowy, właśnie dlatego, że posłuchaliśmy ostrzeżeń naukowców. Logika Głuchowskiego przypomina logikę osoby, która mówi: Haha, ostrzegaliście, że jak nie wezmę parasola, to zmoknę, a ja wziąłem parasol i nie zmokłem!

Dalej pisze dziennikarz „Wyborczej” tak:

„Dlatego jeżeli ktoś twierdzi, że wie, co się stanie z klimatem za sto lat, to po prostu może się mylić. Liczba zmiennych i tzw. czarnych łabędzi, które się przez ten czas pojawią (i nałożą na siebie), jest tak wielka, że nie mamy pojęcia, czy po upływie wieku będziemy na innych planetach, czy znowu w jaskiniach”.

Po pierwsze, nie wiem, dlaczego mamy brać pod uwagę perspektywę stu lat. Klimat już teraz ocieplił się o ponad jeden stopień Celsjusza względem czasów przed rewolucją przemysłową. Już teraz mamy wzrost liczby upałów, już teraz podnosi się poziom mórz, już teraz topnieją lodowce. I – co najważniejsze – już teraz ludzie doświadczają negatywnych skutków globalnego ocieplenia na własnej skórze. Może jeszcze nie na Czarskiej, ale świat się tam nie kończy. Niech Czuchnowski powie mieszkańcom Afryki, Azji albo Ameryki Południowej, że z tą katastrofą to w sumie jeszcze nie do końca wiadomo.

Po drugie, my oczywiście nie wiemy, co będzie dokładnie za sto lat, wiemy natomiast, że działania trzeba podejmować już teraz, bo w przeciwnym wypadku będzie za późno. Nie możemy sobie poczekać 50 lat, żeby zobaczyć, co z tego wyjdzie, bo jeśli przekroczymy tzw. tipping points, straconego czasu nie da się już nadrobić. To tak jakby czołowi architekci na świecie powiedzieli Głuchowskiemu, że w ciągu dziesięciu lat zawali się jego dom, a on stwierdził: poczekamy, zobaczymy, może po drodze pojawi się jakiś czarny łabędź.

Na koniec Głuchowski porównuje „wyznawców klimatyzmu” do religijnych fundamentalistów, którzy tępili niewiernych. Nie on pierwszy sięga po takie metafory – jego kolega z redakcji, Witold Gadomski, porównywał młodzieżowe strajki klimatyczne do dziecięcych krucjat. Nie wiem, skąd się bierze to upodobanie do metaforyki religijnej i ustawiania się w roli prześladowanych za niewiarę. Wiem natomiast, że ani jednemu, ani drugiemu krzywda się nie dzieje. W przeciwieństwie do ludzi, którzy już teraz płacą cenę za „sceptycyzm klimatyczny”, bo żyją na terenach najbardziej dotkniętych skutkami globalnego ocieplenia.

Źródło
Opublikowano: 2022-06-04 10:50:15

Cyfrowy detoks nie istnieje. Dlaczego nie potrafimy zebrać myśli

Tomasz Markiewka:


Książka Johanna Hariego „Stolen Focus” zaczyna się jak typowy poradnik samopomocy. Autor zauważa, że dzieje się z nim coś niepokojącego. Gapi się w telefon co dziesięć sekund, nieustannie odświeża Twittera, traci kontakt ze światem pozainternetowym. Nie potrafi zatrzymać dłużej uwagi na czymkolwiek, tak jakby zupełnie stracił umiejętność skupiania się.

Wystraszony, postanawia wdrożyć radykalne środki. Rzuca wszystko i wyjeżdża na kilka miesięcy do Provincetown, małego nadmorskiego miasteczka w stanie Massachusetts. Smartfona zostawia u znajomych, wprowadza się do domku bez połączenia internetowego.

Idzie na cyfrowy detoks.

Nawet czytelnik, który nie zna wcześniejszych książek Hariego, szybko wychwyci, że coś jest nie tak z tą historią. Już choćby dlatego, że autor ciągle podkreśla swoje uprzywilejowanie. Ilu ludzi może sobie pozwolić, żeby rzucić wszystko i zaszyć się na kilka miesięcy w uroczym miasteczku nad brzegiem morza? Garstka. To perspektywa rzadko spotykana w typowych poradnikach, które próbują przekonywać, że wszystko zależy od ciebie – niezależnie od tego, czy jesteś dobrze opłacaną pisarką, czy kasjerem w Biedronce.

A gdyby ktokolwiek nadal miał wątpliwości co do przesłania książki, Hari stawia sprawę jasno, gdy opisuje, co się stało po powrocie z Provincetown. Przez pewien czas udało mu się trzymać dyscyplinę, ale krok po kroku wracał do szkodliwych nawyków. Podczas pandemii znalazł się zaś w punkcie wyjścia. Jego umiejętność skupiania uwagi była już tak samo słaba jak przed wyjazdem.

James Williams, były pracownik Google’a, wyjaśnił mu, że próba cyfrowego detoksu nie ma sensu. To równie beznadziejne rozwiązanie jak „noszenie maski przeciwgazowej dwa razy w tygodniu, żeby poradzić sobie z zanieczyszczeniem powietrza. Na krótko, pojedynczym osobom, może to przynieść jakieś rezultaty. Ale trudno tak żyć na dłuższą metę i nie rozwiązuje to żadnych systemowych problemów”.

Cyfrowy detoks nie istnieje. Dlaczego nie potrafimy zebrać myśli

Źródło
Opublikowano: 2022-06-02 15:04:15

Właśnie ukazał się kolejny numer „Nowego Obywatela”. Piszę w nim o tym, jak z po

Tomasz Markiewka:


Właśnie ukazał się kolejny numer „Nowego Obywatela”. Piszę w nim o tym, jak z polskiej debaty publicznej wymazuje się perspektywę osób, które zarabiają poniżej pięciu, sześciu tysięcy złotych miesięcznie. Fragment na zachętę:

Jak komentował ekonomista Michał Brzeziński w wywiadzie dla onet.pl: „Większość w Polsce jest milcząca. W dyskursie publicznym dominują reprezentanci bogatych i przedsiębiorców. Spójrzmy nawet na Polski Ład. W pierwszej wersji 9-procentową składkę zdrowotną mieli płacić wszyscy przedsiębiorcy. Ostatecznie dla dużej części z nich skończyło się na 4,9 proc. Ich interesy okazały się zbyt silne, także w Zjednoczonej Prawicy”.

(…)

W przypadku krajów zachodnich najczęściej przyjmuje się, że do klasy średniej należy ta część obywateli, która nie jest ani na dole, ani na górze drabiny zarobkowej, lecz lokuje się, no właśnie, gdzieś pośrodku i stanowi większość społeczeństwa. Na przykład Pew Research Center w swoim raporcie z 2018 r. uznało, że do amerykańskiej klasy średniej zaliczają się gospodarstwa domowe o dochodzie nie mniejszym niż dwie trzecie mediany i nie większym niż jej dwukrotność (mediana wynosiła wtedy w Stanach około 61 tysięcy dolarów) – co daje w sumie 52% mieszkańców USA.

Wydawałoby się zatem, że w Polsce jest podobnie – że mówimy o ludziach zarabiających od mniej więcej czterech do jedenastu tysięcy złotych brutto. Sformułowania takie jak „średniacy”, po które sięgnęła w przywołanym tekście Wielowieyska, utwierdzają w tym przekonaniu. Nie jest to jednak takie jasne, bo cechą znamienną tego gatunku polskiej publicystyki, który broni klasy średniej przed podatkami, związkami zawodowymi i państwem, jest brak precyzowania, kto się do owej klasy zalicza. Dopiero, gdy jakiś temat – jak propozycja reformy podatkowej – wymusza konkretniejsze deklaracje, okazuje się, że owa „zarzynana klasa średnia” oznacza osoby zarabiające kilkanaście tysięcy złotych lub więcej. A punktem odniesienia są nie inni rodacy, lecz zarobki na Zachodzie. Ale nawet wtedy mało który obrońca klasy średniej decyduje się napisać wprost, że ma na myśli kilka, góra kilkanaście procent społeczeństwa. Wszystko to pozostaje w domyśle, szczegóły trzeba wydedukować z kontekstu, na przykład z potencjalnych obciążeń podatkowych podawanych w tych tekstach.

I trudno się temu dziwić. Dopóki kategoria klasy średniej pozostaje niedookreślona, istnieje szansa, że większość czytelników i czytelniczek utożsami się z nią, chętnie przytakując publicystom, którzy bronią ich przed złupieniem. Gdyby rzeczy zostały nazwane po imieniu, mogłoby się okazać, że większość osób nagle przestaje postrzegać tego rodzaju publicystykę jako obronę własnych interesów.

Źródło
Opublikowano: 2022-05-31 10:14:46

Spór o strategię opozycji: na razie niech partie skupią się na swoich programach

Tomasz Markiewka:


Tym razem gościnnie w „Gazecie Wyborczej”:

Wrzucenie całej opozycji demokratycznej do jednego worka – w konsekwencji: ustawienie głównej linii sporu wokół narracji „wszyscy kontra PiS” – może być też korzystne dla rządzącej partii, która wolałaby dyskusję na temat „my kontra oni” niż dyskusję o rosnących cenach czy stanie usług publicznych. (…)

Abstrahując zaś od strategii wyborczej, istnieje jeszcze jedno ryzyko związane z ustawianiem wyborów w taki sposób, że do ostatecznego starcia staną w nich dwa wielkie obozy. Przekształcenie się, choćby na chwilę, w coś, co przypomina system dwupartyjny, może pogłębić i tak już niepokojąco dużą polaryzację wyborców.

Weźmy przykład USA. Joe Biden pokonał w ostatnich wyborach Donalda Trumpa. Wspaniale! Ale polaryzacja poszła tam tak daleko, że mnóstwo wyborców tego drugiego jest gotowych uwierzyć w każde jego kłamstwo – bo jest liderem ich drużyny i bezlitośnie beszta drużynę przeciwną. Badania z maja 2021 roku pokazują, że aż 53 proc. wyborców Partii Republikańskiej jest przekonanych, że to Trump jest prawowitym prezydentem, a wybory zostały „skradzione”. (…)

Wygląda na to, że Amerykanie weszli na ścieżkę, gdzie każde kolejne wybory – niezależnie od tego, kto wygrał poprzednie – stają się bitwą o ochronę demokracji przed nacjonalistycznym autorytaryzmem. (…)

Warto więc myśleć także o tym, jaki wpływ będzie miała kampania wyborcza na podziały społeczne. I czy uczynienie Donalda Tuska twarzą całej opozycji – a tak nieuchronnie się stanie przy jej zjednoczeniu – ich nie pogłębi.

Spór o strategię opozycji: na razie niech partie skupią się na swoich programach

Źródło
Opublikowano: 2022-05-27 09:06:29

Z cyklu: jak słowa tracą znaczenie, czyli cośmy zrobili z wolnością.

Tomasz Markiewka:


Z cyklu: jak słowa tracą znaczenie, czyli cośmy zrobili z wolnością.

Pewnie wiecie, że Elon Musk prezentuje się ostatnio jako czempion wolności – najczęściej w opozycji do skrajnej lewicy, która hejtuje, dzieli i cenzuruje wszystko, co napotka na swojej drodze.

Wczoraj ogłosił na Twitterze, że skoro Demokraci (najwyraźniej opanowani przez skrajną lewicę) stali się partią „podziałów i nienawiści”, on zagłosuje w kolejnych wyborach na Republikanów.

Podejrzewam, że dla wielu osób w Polsce to może mieć sens, bo ciągle docierają do nas informacje, jak „skrajna lewica” kogoś atakuje albo cenzuruje w internecie. Warto więc przypomnieć, co w ostatnich latach wyprawiają Republikanie.

– Większość z nich poprała wyssane z palca oskarżenia Donalda Trumpa, że ostatnie wybory prezydenckie zostały ustawione pod Joe Bidena. Przypomnijmy, że to właśnie takie teorie spiskowe doprowadziły do ataku na Kapitol, w którym zginęło pięć osób.

– A skoro o teoriach spiskowych mowa, środowiska republikańskie (jak Fox News) mają też na koncie promowania teorii „wielkiego zastępowania” – że niby Demokraci celowo chcą zastąpić białą ludność imigrantami. Nastolatek, który kilka dni temu zamordował dziesięć osób w Buffalo, powoływał się w swoim manifeście właśnie na tę teorię.

– Tam, gdzie mają władzę, Republikanie cenzurują programy nauczania i zabraniają uczenia „krytycznej teorii rasy” – czyli poglądu, że rasizm jest systemowym problemem USA, a nie tylko kwestią złych jednostek. Doprowadziło to między innymi do zastraszania nauczycieli.

– Nominowani przez Republikanów sędziowie Sądu Najwyższego chcą zaostrzyć prawo aborcyjne, mimo tego, że 70% społeczeństwa jest przeciw.

– W takich stanach jak Teksas Republikanie uchwalają prawo, które ma utrudnić udział w wyborach nie-białej ludności.

No ale Demokracji sieją nienawiść i dzielą, a lewica pisze niemiłe posty w mediach społecznościowych, więc Musk nie ma wyboru – musi zagłosować na partię wolności.

Źródło
Opublikowano: 2022-05-19 13:07:57