nadchodzi nowy Ha-Joon Chang

Łukasz Najder:


nadchodzi nowy Ha-Joon Chang

„<Źli Samarytanie. Tajna historia kapitalizmu> to porywająca historia awansu nędzarzy do rangi czempiona globalnych rynków. Opowieść nie nowa, ale mało znana – ponieważ dotychczas to zwycięzcy pisali historię i naginali ją do własnych potrzeb, kreując użyteczne dla swych…

Więcej
Obraz może zawierać: tekst

Źródło
Opublikowano: 2020-08-13 22:30:16

O rany, jak ja nie znoszę tego argumentu z „polskiej mentalności”. Wiecie, tych wszystkich „Bo my Polacy już tacy jesteś

Tomasz Markiewka:

O rany, jak ja nie znoszę tego argumentu z „polskiej mentalności”. Wiecie, tych wszystkich „Bo my Polacy już tacy jesteśmy”, „Bo w Polsce, z naszą mentalnością, to się nie uda”, itd. Często spotykam się z tym argumentem w wersji: u nas porządna progresja podatkowa i państwo dobrobytu nie wyjdą, bo Polacy z natury swojej nie ufają aparatowi państwowemu, nie chcą składać się na dobra wspólna i ogólnie wolą wszystko zrobić samemu.

Tylko że wcale nie trzeba dokopywać się do mitycznych źródeł polskości, aby wytłumaczyć np. niechęć młodych Polaków do podatków. Wystarczy rozejrzeć się wokół i zadać sobie proste pytanie: A niby skąd młody Polak czy młoda Polka mieli wziąć pogląd, że potrzebujemy większej progresji podatkowej? Które media głównego nurtu do tego przekonują? Która z dwóch największych partii politycznych? Który z najpopularniejszych portali internetowych? A może mogli sobie wyrobić taki pogląd w szkole na lekcjach przedsiębiorczości?

Gadanie o „polskiej mentalności” służy do zaciemnienia prostej prawdy: cała nasza przestrzeń publiczna jest wypełniona antysolidarnościową propagandą. Jan Chudzyński donosił ostatnio o konferencji dla licealistów w SGH, gdzie prano polskiej młodzieży mózgi za pomocą cytatów z Margaret Thatcher. I śmiem twierdzić, że to ma większy wpływ na poglądy młodych ludzi niż „polska natura”

Ha-Joon Chang w „Złych Samarytanach” ma świetny fragment o tym, jak w ciągu kilkudziesięciu lat zmieniło się wyobrażenie o „naturze” Japończyków i Koreańczyków. Pisałem już o tym. Te same społeczeństwa, które miały uchodzić za wcielenie lenistwa i niezaradności, nagle zyskały reputację niesłychanie przedsiębiorczych i pracowitych. Co ciekawe, oba stereotypy próbowano uzasadniać za pomocą odwołań do głębokich przyczyn kulturowych, w tym wypadku do konfucjanizmu.

Prawda jest taka, że kultury to złożone konstrukty i po fakcie można znaleźć w nich uzasadnienie dla każdej tezy na temat mentalności danego narodu. Dlatego, gdy poszukujemy wytłumaczenia pewnych zjawisk, to czasem nie trzeba zapuszczać się w głębiny historii czy mentalności, wystarczy przyjrzeć się rzeczywistości społecznej wokół nas i zadać sobie pytanie, kto na nią wpływa.

Źródło
Opublikowano: 2020-02-10 19:09:23

Ciągle natrafiam na fantazję, że wolny rynek jest tworem naturalnym i spontanicznym. Bzdura. Trafnie pisał o tym filozof

Ciągle natrafiam na fantazję, że wolny rynek jest tworem naturalnym i spontanicznym. Bzdura. Trafnie pisał o tym filozof John Gray: rynki lokalne mogą czasem powstawać spontanicznie, rynki globalne są „sztucznym wytworem politycznego planowania i przymusu”. Jeszcze zgrabniej ujmuje to znany ekonomista Robert Reich: „Państwo nie ingeruje w rynek, ono go tworzy”.

Jak państwo i instytucje międzypaństwowe tworzą mechanizmy rynkowe? Weźmy trzy przykłady:

Rynki są tworzone za pomocą wojen i bezpośredniej przemocy. Ha-Joon Chang przywołuje przykład wojen opiumowych zakończonych traktatem nankińskim z 1842 roku, który wymusił na Chinach otwarcie się na handel z innymi państwami. Podobnych przykładów dostarcza najnowsza historia. Kiedy USA zajęły Irak w 2003 roku, to jedną z pierwszych decyzji rządu zainstalowanego przez amerykańskich okupantów była prywatyzacja irackich przedsiębiorstw i wpuszczenie zagranicznego kapitału. „Wolny handel rozprzestrzenia się głównie niewolnymi środkami” – podsumowuje Chang.

Czasem nie trzeba wojny, wystarczy wykorzystać dramatyczną sytuację do przepchnięcia decyzji, których nie dało się przeforsować w sposób demokratyczny. Kanadyjska dziennikarka Naomi Klein nazywa to „doktryną szoku”. Kiedy w 2005 roku huragan Katrina spustoszył Nowy Orlean, część republikańskich polityków uznała, że to jest doskonała okazja do sprywatyzowania tamtejszego systemu szkolnictwa.

Bywa, że państwo musi zaingerować jeszcze głębiej, zmieniając nawyki całego społeczeństwa. Już dawno zauważył to Karl Polanyi, gdy pisał, że państwo musi „oduczyć” ludzi polegania na bezkontraktowych związkach i „nauczyć” ich myślenia o gospodarce w kategoriach oficjalnej wymiany rynkowej. Tak właśnie robiły państwa kolonialne, często z tragicznym skutkiem. Rozwalenie przez Brytyjczyków dotychczasowego systemu gospodarczego w Indiach sprawiło, że miejscowi nie mogli poradzić sobie z nawiedzającymi region suszami, w wyniku czego pod koniec XIX wieku zginęło z głodu kilkadziesiąt milionów osób.

Kiedy mówię o tym wszystkim, zawsze zgłasza się jakiś zwolennik wolnorynkowej ortodoksji i odpowiada, że to bzdury, bo przecież w książkach Hayeka nie ma nic o tym, że wolny rynek wymaga wojen albo kilkudziesięciu milionów ofiar w Indiach. Prawda, nie ma, ale to tylko pokazuje, że te wszystkie piękne modele filozoficzno-teoretyczne na temat samoistnie tworzącego się rynku są czystą fantazją. Historia dowodzi, że w praktyce rynki potrzebują państwa. Jeśli chcemy na poważnie rozmawiać o zaletach i wadach współczesnego kapitalizmu, warto o tym pamiętać.

Źródło
Opublikowano: 2020-01-20 15:16:38

Cieszę się, że Dominika Wielowieyska opublikowała tekst na temat kapitalizmu, bo potwierdziła moje najgorsze przypuszcze

Cieszę się, że Dominika Wielowieyska opublikowała tekst na temat kapitalizmu, bo potwierdziła moje najgorsze przypuszczenia: duża część polskiego środowiska medialno-politycznego jest nadal zapatrzona w wyidealizowany obraz USA. Pisze Wielowieyska tak: „Balcerowicz proponuje model liberalny, który buduje silne państwo i konkurencyjną gospodarkę na wzór USA, gdzie obywatele wiedzą, iż muszą polegać na własnej pracy i zaradności”.

Otóż Stany Zjednoczone rzeczywiście stosują „model liberalny” a la Balcerowicz od mniej więcej czterdziestu lat: obniżają podatki dla najbogatszych i korporacji, tną wydatki publiczne i znoszą regulacje gospodarcze. I ten model poniósł sromotną klęskę.

USA notują wśród krajów rozwiniętych rekordowe wyniki, jeśli chodzi o biedę i nierówności społeczne. Płace realne dużej części ludzi stoją w miejscu od wielu lat. Amerykańscy studenci są zadłużeni na 1,5 biliona dolarów – suma tak ogromna, że część ekonomistów przestrzega, iż te długi mogą stanowić poważny problem dla gospodarki całego kraju. Rachunki za prywatną służbę zdrowia są w USA zdecydowanie najczęstszą przyczyną upadłości konsumenckiej. Z tą zaradnością to też ściema, bo akurat USA mają coraz większe problemy z mobilnością społeczną, innymi słowy, coraz bardziej o dochodach Amerykanów decyduje to, w jakiej rodzinie się urodzili, a nie to, jak są zaradni albo pracowici. Długo można wymieniać.

No ale czy ostatecznie Amerykanie nie są bogaci i potężni? Jako państwo są, ale co z tego, skoro tylu mieszkańców USA g…o z tego ma? Pomijam takie szczegóły jak sposób, w jaki Stany budowały swoją potęgę. Nawet pobieżna znajomość historii powinna wzbudzać wątpliwości co do tezy, że USA rozwinęły się gospodarczo, stosując „model liberalny” w stylu Balcerowicza. No chyba że ten model uwzględnia pracę niewolniczą, kolonializm i kontrolowanie międzynarodowych instytucji finansowo-politycznych z jednej strony, a także redystrybuowanie bogactwa za pomocą silnych podatków progresywnych – z drugiej (od lat 30. do lat 80. XX wieku).

Wielowieyska odnosząc się do sukcesów liberalnego modelu amerykańskiego, pisze o czymś, co nie istnieje. Niezależnie od tego, na który okres rozwoju USA nie spojrzymy. Bo albo mamy państwo kolonialistyczne i mocno protekcjonistyczne (polecam książkę „Źli samarytanie” Ha-Joon Changa), albo państwo z wysokimi podatkami i silnymi związkami zawodowymi (tzw. „złoty wiek” kapitalizmu USA), albo klęskę polityki gospodarczej ostatnich czterdziestu lat.

Jest w tym coś przerażającego, jak pomyślimy sobie, że duża część naszego środowiska medialno-politycznego chce prowadzić Polskę w stronę tej fantasmagorii – w stronę swojego marzenia z lat 90. XX wieku, którego nigdy nie chciało im się zweryfikować.

Źródło
Opublikowano: 2020-01-07 16:57:27

Nie wiesz, co kupić bliskiej osobie? Razem staje na wysokości zadania i poleca dobre książki o tematyce bliskiej naszym

Nie wiesz, co kupić bliskiej osobie? Razem staje na wysokości zadania i poleca dobre książki o tematyce bliskiej naszym sercom.

? „Bezwarunkowy dochód podstawowy” Maciej Szlinder;
? „Nauka o klimacie” Marcin Popkiewicz, Aleksandra Kardaś, Szymon Malinowski;
? „Nie zdążę” i „Nie hańbi” Olga Gitkiewicz;
? „Aleja włókniarek” Marta Madejska
? „Ostre cięcie. Jak niszczono polską kolej” Karol Trammer;
? „Kiedyś tu było życie, teraz jest tylko bieda” Katarzyna Duda;
? „Ziemia jałowa. Opowieść o Zagłębiu” Magdalena Okraska;
? „Urobieni. Reportaże o pracy” Marek Szymaniak;
? „To nie jest kraj dla pracowników” Rafał Woś;
? „Świat na rozdrożu” Marcin Popkiewicz;
? „Język neoliberalizmu. Filozofia, polityka i media” Tomasz Markiewka.

? „Wielka czwórka” Scott Galloway;
? „23 rzeczy, których nie mówią Ci o kapitalizmie” Ha-Joon Chang;
? „Utopia dla realistów” Rutger Bregman;
? „To zmienia wszystko. Kapitalizm kontra klimat” Naomi Klein;
? „Mężczyźni objaśniają mi świat” Rebecca Solnit.

Macie jakieś ulubione książki o podobnej tematyce? Piszcie w komentarzach!

Uwaga! Jeszcze dziś pojawi się razemowa polecajka z książkami dla najmłodszych ??


Źródło
Opublikowano: 2019-12-23 14:42:18

Ekonomia przegrywa powoli z ekologią. I to jest bardzo dobra wiadomość.

Ekonomia przegrywa powoli z ekologią. I to jest bardzo dobra wiadomość.

Nie zrozumcie mnie źle. Bez wiedzy ekonomicznej nie da się zbudować społeczeństwa dobrobytu. Jedne z najciekawszych książek, jakie czytałem, napisali ekonomiści. Mówimy o niezwykle ważnej dyscyplinie. Ale przez ostatnie kilkadziesiąt lat język ekonomii podbił niemal całą naszą wyobraźnię. Wszystko stało się towarem – od wiedzy, po środowisko – wszyscy staliśmy się konsumentami i przedsiębiorcami samych siebie. To szaleństwo. Ha Joon-Chang ironizował, że ekonomiści zostali ekspertami od Wszechświata, bo ludzie uwierzyli, że wszystko można opisać za pomocą języka ekonomicznego.

Nareszcie mamy odtrutkę na tę dominację: ekologia, nauki o klimacie, refleksja nad konsumpcjonizmem. Nagle okazuje się, że w naszym słowniku są już nie tylko takie słowa, jak „towar”, „rynek” czy „klient”, ale także „planeta”, „bezpieczeństwo”, „troska” czy „środowisko”. Interesują nas już nie tylko wykresy ze wzrostem PKB, ale też takie, które pokazują wzrost temperatury na Ziemi.

Dam wam przykład.

Kilka miesięcy temu eksperci FOR-u przekonywali na Twitterze, że z punktu widzenia ekonomii i PKB możemy pozwolić sobie na wzrost temperatury nawet o trzy stopnie Celsjusza. Zostali gremialnie wyśmiani. Słusznie, bo klimatolodzy mówią o granicy półtora stopnia, już po jej przekroczeniu sytuacja staje się trudna. Co więcej, nie możemy tak po prostu dojść sobie do trzech stopni i wtedy się zatrzymać. Zadziała efekt domina, jeśli temperatura wzrośnie o trzy stopnie, to będzie rosnąć dalej, a to oznacza całkowitą katastrofę.

Co bardziej zarozumiali ekonomiści przez ostatnie lata lubili szczycić się swoją naukowością. Prawa ekonomii są jak prawa fizyki – przekonywał pewien znany profesor. Na wiele osób to działało. Ale nie podziała na fizyczkę atmosfery, której nie da się sprzedać bajki, że jakiś wydumany model ekonomiczny jest naukowy. I ludzie coraz częściej stają po stronie ekspertów zajmujących się klimatem, a nie ekonomistów. Wypada się tylko cieszyć, bo nie dość, że wybierają solidniejszą naukę, to przy okazji kierują się w stronę języka nastawionego na współpracę i troskę o dobro wspólne, a nie na konkurencję i konsumpcję.

Ekonomiści, tak przyzwyczajeni do pouczania innych, sami muszą nauczyć się słuchać. Ci mądrzejsi już to robią, ci bardziej dogmatyczni, jak specjaliści FOR-u, nadal łudzą się, że mogą narzucić swoją perspektywę. Ale przegrywają tę walkę. Z klimatem nie da się negocjować, przedstawiając mu prawa podaży i popyty, pokazując krzywą Laffera czy strasząc socjalizmem. Na ludzi to też działa coraz mniej.

Coś się zmienia w naszym myśleniu o świecie. Ekonomia traci władzę nad naszą wyobraźnią, szczególnie jej dogmatyczna wersja wolnorynkowa. I jest to zmiana na dobre.

Źródło
Opublikowano: 2019-09-20 10:01:37

Jest to naprawdę zadziwiające, że mnóstwo ludzi na lewicy czyta mądre książki, a przynajmniej udaje, że czyta, raz Marks

Remigiusz Okraska:

Jest to naprawdę zadziwiające, że mnóstwo ludzi na lewicy czyta mądre książki, a przynajmniej udaje, że czyta, raz Marks, raz Braudel, raz Wallerstein, raz Said, raz Ha-Joon Chang, raz Stiglitz, raz Warufakis, i tak bez końca. A później, gdy przychodzi do analizy przyczyn porażek lewicy w Polsce oraz pomysłów na jej większą efektywność, to co trzecia z tych oczytanych osób ma do zaoferowania zaledwie jedną z tych wszystkich erasmusowo-pseudointernacjonalistycznych bzdurnych recept typu „działajcie tak jak w Hiszpanii”, „róbcie tak jak w Holandii”, „wzorujcie się na Belgii”, „musicie być jak Corbyn”, „trzeba znaleźć naszą Ocasio-Cortez”, „a w Niemczech to i tamto” – i tak bez końca.

No więc mili państwo to tak nie działa, to działa dokładnie odwrotnie. Pewna jednorodność mechanizmów globalnego kapitalizmu nie przekreśla specyfik narodowych, historycznych, regionalnych, kulturowych i społecznych, nie oznacza, że wszędzie jest tak samo. Że nie ma różnych etapów rozwojowych, że wszędzie jest taka sama kultura, struktura społeczna czy gospodarcza. I że te same recepty działają od Australii, przez Mozambik, po Kanadę. Nie działają.

A „dobre rady” spod znaku ślepego naśladownictwa czegoś odległego nie są wcale przejawem internacjonalizmu czy szerokich horyzontów, lecz bezradnością wobec sytuacji lokalnej i tandetnym intelektualnym kserokopiarstwem.

Źródło
Opublikowano: 2019-06-01 19:53:07

Za każdym razem, gdy mowa o wyższych podatkach, pomocy społecznej i regulacjach rynkowych, to akolici kapitalizmu nazywa

Za każdym razem, gdy mowa o wyższych podatkach, pomocy społecznej i regulacjach rynkowych, to akolici kapitalizmu nazywają to socjalizmem. Ale gdy mowa o państwach, w których to wszystko jest i którym wiedzie się względnie dobrze – jak kraje skandynawskie – to ci sami ludzie przypisują sukces tych państw wyłącznie kapitalizmowi. Nie zliczę, ile razy słyszałem argument „Szwecja to przecież państwo kapitalistyczne, zobaczcie, jak tam kwitnie przedsiębiorczość”. Ale jak ktoś rzuci pomysł, aby Polska równała wysokością podatków do Szwecji albo miała tak silne związki zawodowe jak Szwedzi, to nagle okazuje się, że takie rzeczy to czysty socjalizm, a nawet komunizm. My Polacy doskonale zaś wiemy, jak kończy się socjalizm.

I tak jest ze wszystkim. Musimy być zachodni – słyszę. To jest nasz dziejowy wybór: między Wschodem a Zachodem. Ok, ale jak pojawiają się w Polsce partie mające typowy program zachodniej socjaldemokracji, to jest to nazywane, tak zgadliście: socjalizmem, PRL-em, komunizmem, Wenezuelą i Grecją do potęgi dziesiątej. Za zachodnie uchodzą u nas podatki liniowe, choć są to rozwiązania stosowane raczej w takich krajach jak Białoruś czy Rosja. Kiedy ostatnio sprawdzałem, żaden z nich nie leżał na zachód od Polski. To jest bardzo ciekawa taktyka: dążenie do mitologizowanej zachodniości przez stosowanie wschodnich rozwiązań.

Albo weźmy takie Chiny. Żaden zwolennik kapitalizmu nie omieszka zaliczyć tych kilkuset milionów ludzi, których Chińczycy wyciągnęli z biedy, do sukcesów kapitalizmu. Kiedy jednak mowa o wymarzonym modelu kapitalistycznym, to nagle okazuje się, że nie ma w nim miejsca na rzeczy, które Chińczycy wykorzystali do redukowania biedy, jak interwencjonizm państwowy czy państwowe przedsiębiorstwa. Zresztą to tyczy się nie tylko Chin. Jak pokazuje Ha-Joon Chang w „Złych samarytanach”, nie było w dziejach świata państwa, które wzbogaciłoby się bez stosowania interwencjonizmu, bez wspomagania się przedsiębiorstwami państwowymi, bez ograniczania mechanizmów rynkowych. Ale wszystko to znika z oficjalnej historii kapitalizmu, w której jest tylko wolny rynek i państwo usuwające się w cień.

Tak samo jak z oficjalnej historii znikają grabieże kolonializmu, napaści wojenne, zamachy stanu czy przemoc ekonomiczna. Nic z tego nie jest częścią kapitalizmu i wolnego rynku. To może być wina zimnej wojny, ambicji politycznych, skomplikowanej sytuacji i miliona innych rzeczy, ale nigdy wolnego rynku, nawet jeśli zamach wojenny jest przeprowadzany po to, aby ten wolny rynek wprowadzić. Oczywiście zupełnie inaczej jest z socjalizmem. Gdy coś złego dzieje się w Wenezueli, to bezpośrednią i wyłączną przyczyną jest socjalizm, w tym te jego elementy, które nigdy w Wenezueli nie występowały, ale z socjalizmem się kojarzą (np. wysokie podatki).

Można by napisać niezłą książkę na temat tego, jak w Polsce używa się słów takich, jak „kapitalizm”, „socjalizm” czy „rynek”. Jak ta sama rzecz może być kapitalistyczna bądź socjalistyczna w zależności od tego, czy jest rozwiązaniem z powodzeniem stosowanym na Zachodzie, czy może postulatem polskiej partii lewicowej. Byłaby to lektura trochę zabawna, trochę straszna, ale na pewno wiele mówiąca o tym, jak Polacy wyobrażają sobie świat.

Źródło
Opublikowano: 2019-05-18 12:13:02

Tak więc Tomasz Lis nazwał mój tekst dla Krytyki Politycznej „antyliberalnymi głupawymi rzygami”. Cóż takiego strasznego

Tak więc Tomasz Lis nazwał mój tekst dla Krytyki Politycznej „antyliberalnymi głupawymi rzygami”. Cóż takiego strasznego napisałem, że pan redaktor tak się uniósł? Ano przypomniałem na przykład, że Forum Obywatelskiego Rozwoju polecało książkę o tym, że Barack Obama jest faszystą, a Leszek Balcerowicz nazwał ją „wybitną”. To wymowne, że w oczach naszych liberałów za „antyliberalny rzyg” uchodzi nie reklamowanie przez FOR skrajnej amerykańskiej prawicy, lecz przypominanie tego faktu.

Coś jeszcze? Wygłosiłem banalną w sumie tezę, że rynki nie powstają i nie działają spontanicznie, lecz potrzebują do swojego istnienia państwa. Zacytowałem przy tym uznanego ekonomistę Roberta Reicha, byłego sekretarza pracy USA, który pisze: „Państwo nie ingeruje w wolny rynek. Ono go tworzy”. I jeszcze Ha-Joon Changa z Uniwersytetu w Cambridge, który twierdzi, że „wolny handel rozprzestrzenia się głównie niewolnymi środkami”. I noblistę Josepha Stiglitza, i jednego z najbardziej znanych historyków ekonomii Karla Polanyiego.

Dla Tomasza Lisa to wszystko są „antyliberalne rzygi”. Zresztą Lis nie jest jedyny. „Po prostu bzdety” napisał trochę uprzejmiej Piotr Beniuszys piszący dla „Magazynu Liberte!”. I tak dalej. Jeszcze żaden mój tekst nie wzbudził tak gwałtownych reakcji, nawet ten, po którym Hanna Lis postanowiła skomentować mój wygląd. Oczywiście żaden komentarz nie odnosi się do Changa, Reicha czy Polanyiego – wszystkie są o mnie i o mojej głupocie.

Zastanawiam się, co takiego jest w tym tekście, że wywołuje on furię w polskich „liberałach”. Tak bardzo boli przypomnienie, że ich dogmaty są na bakier ze współczesną myślą ekonomiczną i historyczną? Że nie są tak zachodni, jak im się wydaje? Że tak wiele łączy ich ze skrajną amerykańską prawicą? To smutne, że polski liberalizm jest reprezentowany w taki sposób.

Źródło
Opublikowano: 2019-05-05 11:36:57

Wszyscy jesteśmy neoliberałami

Na stronie „Krytyki Politycznej” możecie przeczytać mój tekst o tym, że neoliberalizm jest sprytniejszy niż myślicie. Poniżej krótki fragment.

„Jak słyszę, że umowy śmieciowe są złe, że oni powinni nam więcej płacić, to od razu w głowie mam pytanie: a kto to są ci oni? Co to są za tajemnicze Święte Mikołaje, które mają dać ludziom więcej kasy? Przecież to też są jacyś ludzie, którzy się zdecydowali na przedsiębiorczość, która, jak widać, jest dużo trudniejsza od pracy na etat, skoro ci, co są na etacie, na umowach śmieciowych, godzą się na takie rozwiązania i nie otwierają swojego biznesu”.

To fragment wywiadu, którego ksiądz Jacek Stryczek udzielił kilka lat temu „Dużemu Formatowi”. Gdyby powstała kiedyś Antologia Cytatów Neoliberalnych, wypowiedź Stryczka znalazłaby w niej zaszczytne miejsce. Te kilka zdań to neoliberalizm w pełnej krasie. Przekonanie, że rynek bezstronnie i obiektywnie weryfikuje nasze zdolności? Jest. Traktowanie walki o godne warunki pracy jako roszczeniowości? Jest. Wiara w to, że nasze zarobki są kwestią naszego indywidualnego wyboru – że ostatecznie to my decydujemy, czy chcemy pracować za marną pensję na umowie śmieciowej, czy prosperować jako przedsiębiorcy? Jest!

Dobrze znamy ten sposób myślenia. Niezależnie od tego, czy zgadzamy się z tą postawą, czy nie, bez problemu rozumiemy, o co chodzi Stryczkowi, gdy mówi o „decydowaniu się na przedsiębiorczość”. Właśnie ta swojskość jest niebezpieczna, ponieważ znieczula nas na to, jak sprytnie neoliberalny sposób myślenia przenika do naszych głów. (…)

Tak właśnie wygląda neoliberalne wyobrażenie przedsiębiorczości. Przedsiębiorczość znajduje się w nas, jest indywidualną cechą poszczególnych ludzi. Dlatego wszystko, co może zrobić państwo, to usunąć się w cień i pozwolić, aby najzdolniejsze i najpracowitsze jednostki mogły dać upust swojej przedsiębiorczości. „Przedsiębiorczość mamy we krwi. Wystarczy nam nie przeszkadzać” – jak głosiła swego czasu Nowoczesna.

Rzecz w tym, że powszechne wyobrażenie o przedsiębiorczości nie odbiega od neoliberalnego. Nawet lewica nie stara się z nim specjalnie polemizować, a jedynie kieruje uwagę w inną stronę – na prawa pracowników. Co samo w sobie jest jak najbardziej słuszne, ale czy należy oddawać walkę o sens przedsiębiorczości walkowerem? Przecież nic nie stoi na przeszkodzie, aby dopominać się o prawa pracownicze, a jednocześnie pokazywać, że inna przedsiębiorczość jest możliwa. Mówiąc dokładniej, możliwa jest inna wizja przedsiębiorczości niż skrajnie indywidualistyczne wyobrażenia neoliberałów.

Richard Thaler, amerykański ekonomista behawioralny i zdobywca Nagrody Banku Szwecji im. Alfreda Nobla, twierdzi na przykład, że wbrew neoliberalnemu zdrowemu rozsądkowi to nie wysokie podatki lub rozbudowana biurokracja zniechęcają ludzi do przedsiębiorczości. Jego zdaniem o wiele ważniejszym czynnikiem jest lęk przed bankructwem, które prowadzi do długoterminowych problemów życiowych. Jak pisze w książce Misbehaving: „łagodzenie kosztów porażki może być skuteczniejszym rozwiązaniem, jeśli chodzi o zachęcenie do tworzenia nowych biznesów, niż obniżanie stawek podatkowych”. Jak to uczynić? Nie przez wycofywanie się państwa, lecz przez jego aktywną pomoc, tak jak to ma miejsce w krajach skandynawskich, gdzie różne programy socjalne sprawiają, ze widmo porażki nie jest tak przerażające dla tamtejszych obywateli i obywatelek.

Jeszcze silniej rolę państwa w rozwijaniu przedsiębiorczości podkreśla Ha-Joon Chang, znany koreański ekonomista. Zbyt łatwo zapominamy – pisze Chang – że przedsiębiorczość to „wysiłek zbiorowy”. Nikt nie sięga po sukces tylko dzięki pracy własnych rąk: nawet Gates i Edison musieli korzystać z pomocy szeregu instytucji.

Wszyscy jesteśmy neoliberałami

Pisze Tomasz Markiewka.

Źródło
Opublikowano: 2019-03-18 09:34:58

„Wolny handel rozprzestrzenia się głównie niewolnymi środkami” – powiada Ha-Joon Chang, słynny koreański ekonomista. „Th

„Wolny handel rozprzestrzenia się głównie niewolnymi środkami” – powiada Ha-Joon Chang, słynny koreański ekonomista. „The Divide”, książka Jasona Hickela, jest najlepszym znanym mi zobrazowaniem tej tezy. Pisałem już o niej kilkakrotnie, piszę po raz kolejny i mam szczerą nadzieję, że jakiś wydawca zdecyduje się ją opublikować w Polsce. Tyle mówi się o tym, że mamy być światowi. Książka Hickela jest światowa w najlepszym tego słowa znaczeniu. Pozwala zrozumieć świat, w którym oprócz USA i kilku najpotężniejszych państw europejskich istnieje coś takiego, jak Afryka, Ameryka Południowa czy Azja.

Hickel na kolejnych przykładach pokazuje, że wolny rynek wprowadzano na świecie w sposób siłowy. Od kolonializmu (Indie, duża część Afryki), przez wojny (wojna opiumowa, wojna w Iraku), po zamachy stanu nadzorowane przez CIA (Chile, Argentyna, Brazylia). Wszystkie te napaści nie tylko kończyły się prywatyzacją i zniesieniem regulacji rynkowych, ale taki był często ich główny cel. Kosztem milionów ludzi. Mieszkańcy cierpieli nie tylko z powodu samych działań wojennych, ale także w wyniku wolnorynkowych reform. W 1988 roku chicagowscy ekonomiści ogłosili sukces reform gospodarczych w Chile, zapoczątkowanych przez zamach wojenny Augusto Pinocheta. Jak ten sukces wyglądał z perspektywy zwykłych Chilijczyków? Poziom biedy: 41%. Średnia płaca o 14% niższa niż przed rewolucją. Spożycie jedzenia wśród 40% najbiedniejszej części ludności spadło z 2000 kalorii dziennie do 1600. Tak wygląda w praktyce spontaniczne powstawanie wolnego rynku pod nadzorem obcych mocarstw.

Hickel rozprawia się też z mitem zacofanej Azji i Afryki, które „być może wiele przeszły ze strony państw zachodnich, ale było to konieczne dla ich rozwoju”. Cytuję dłuższy fragment na temat Indii i Chin:

„W połowie XVIII wieku średnie warunki życia w Azji były odrobinę lepsze niż w Europie. Jeszcze w pierwszej dekadzie XIX wieku dochód na osobę w Chinach był wyższy niż w Europie Zachodniej. Azja jako całość przewyższała zaś pod tym względem Europę jako całość. Chiny miały lepszy wskaźnik umiejętności pisania, także wśród kobiet, i mniejszy wskaźnik urodzeń niż kraje europejskie. W XVIII wieku na południu Indii – i w wielu innych rejonach kraju – pracownicy dostawali wyższe wynagrodzenie niż ich brytyjscy odpowiednicy. Prowadzili też znacznie bezpieczniejsze życie.

W trakcie kolonizacji – od czasu gdy Kompania Wschodnioindyjska objęła władzę w 1757 r., do odzyskania niepodległości w 1947 r. – nie odnotowany w Indiach wzrostu poziomu dochodów na osobę. Przeciwnie, w drugiej połowie XIX wieku – u szczytu brytyjskiej władzy – dochody w Indiach spadły o ponad 50%. Nie tylko one. Między 1872 i 1921 rokiem średnia długość życia mieszkańców Indii spadła o 20%”.

Chcemy być światowi? Zmierzmy się z trudną historią świata. Chcemy mówić o wolnym rynku i wprowadzać jego elementy? W porządku, ale opierajmy się na faktach, a nie bajkowych opowieściach o samolubnych piekarzach, którzy zwiększają dobrobyt całego społeczeństwa. Książka Hickela jest doskonałą okazją, aby to zrobić.

Źródło
Opublikowano: 2018-12-20 18:49:24

Nie tak znowu skuteczna walka z globalną biedą | „Nowy Obywatel” – pismo na rzecz sprawiedliwości społecznej

Na stronie „Nowego Obywatela” możecie przeczytać mój nowy felieton. Piszę o tym, że niestety walka z globalną biedą wcale nie idzie tak dobrze, jakby to wynikało z doniesień medialnych i danych Banku Światowego. Opieram się na świetnej książce Jasona Hickela „The Divide”, o której wspominałem już kilkakrotnie. Fragment na zachętę:

Chcemy na serio walczyć z biedą? To zacznijmy od szczerej oceny sytuacji. Zachód ponosi odpowiedzialność za kłopoty państw peryferyjnych. Nie chodzi tylko o dawne zbrodnie kolonializmu. Dzisiaj także wykorzystujemy biedniejsze kraje. Kiedyś Zachód napędzał swój postęp za pomocą niewolnictwa i podbojów, współcześnie robi to dzięki stronniczym traktatom handlowym, wysokoprocentowym pożyczkom czy zagarnianiu bogactw naturalnych. Istnieje na ten temat cała literatura: od „Globalizacji” Josepha Stiglitza, po „Złych Samarytan” Ha Joon-Changa. Te rzeczy dzieją się czasem przy jawnym użyciu siły. Kiedy wojska USA podbiły Irak, jedna z pierwszych decyzji dotyczyła zadbania o interesy amerykańskich firm i pomocy w przejęciu irackich przedsiębiorstw przez amerykański kapitał. Takie były początki „wprowadzania demokracji”.

Nie tak znowu skuteczna walka z globalną biedą | „Nowy Obywatel” – pismo na rzecz sprawiedliwości społecznej

Chcemy na serio walczyć z biedą? To zacznijmy od szczerej oceny sytuacji. Zachód ponosi odpowiedzialność za kłopoty państw peryferyjnych. Nie chodzi tylko o dawne zbrodnie kolonializmu. Dzisiaj także wykorzystujemy biedniejsze kraje. Kiedyś Zachód napędzał swój postęp za pomocą niewol…

Źródło
Opublikowano: 2018-09-16 19:01:44

Jesteśmy nauczeni obawiać się wszechmocy państwa. Słusznie. Historia dostarcza wielu powodów, aby bać się nadmiernej wła

Jesteśmy nauczeni obawiać się wszechmocy państwa. Słusznie. Historia dostarcza wielu powodów, aby bać się nadmiernej władzy państwowej. Pora jednak zrozumieć, że jest jeszcze jeden rodzaj poważnego zagrożenia dla naszej wolności i naszego dobrobytu: międzynarodowe korporacje.

Adriana Rozwadowska opisała trafnie w „Gazecie Wyborczej”, czemu firmom w rodzaju Amazona należy patrzeć na ręce równie uważnie jak rządzom poszczególnych państw. Być może najważniejszą informację zawarła już w pierwszym zdaniu: „Wartość polskiej gospodarki wyceniana jest na ok. 600 mld dolarów, a wartość Amazona – na 900 mld”.

Wielkie pieniądze to wielka władza. Firmy takie jak Amazon kształtują nasz rynek pracy, czyli decydują o tym, w jakim świecie porusza się większość z nas. I jak to robią? Zobaczmy: „Z kolei pracownicy fizyczni w centrach logistycznych są stale monitorowani, ich praca oceniana za pomocą algorytmów. Czterokrotne zejście w ciągu pół roku poniżej 100 proc. wyśrubowanej normy (podnoszonej co miesiąc!) oznacza utratę pracy” – pisze Rozwadowska. Czy nieustanne monitorowanie każdego naszego ruchu i nakaz dostosowania się do sztywnych zaleceń nie przypomina wam literackich opisów państw totalitarnych?

Część ludzi mówi przy takich okazjach „Nie ma obowiązku pracowania w Amazonie” albo „Jak się nie podoba, załóż własną firmę”. Ale równie dobrze (czyli równie głupio) można by powiedzieć komuś, kto jest zaniepokojony na przykład rządami PiS-u, że „Nie ma obowiązku mieszkania w Polsce” albo „Jak się nie podoba, załóż własną partię”. W przypadku firm takich jak Amazon jest nawet gorzej, bo działają w wielu krajach, a jako monopoliści pacyfikują opozycję jeszcze lepiej niż duopol PiS-u i PO.

Zresztą władza korporacyjna sięga dalej. Jesteście zwolennikami wolności słowa? No to posłuchajcie, co ma do powiedzenia Thomas Ferguson, politolog z USA: „Proszę spojrzeć na „Washington Post” – odkąd dwa lata temu kupił go właściciel Amazona Jeff Bezos, gazeta maniakalnie broni niskich podatków. Słynny publicysta Harold Meyerson napisał komentarz w obronie podatków i dwa dni później wyleciał z roboty”.

Podobne rzeczy, choć na mniejszą skalę, dzieją się w Polsce. W ostatnim numerze „Nowego Obywatela” możecie przeczytać wywiady z autorem i reżyserem sztuki o specjalnych strefach ekonomicznych w Wałbrzychu. Przedstawienie miało być początkowo wystawione w miejscowym teatrze. Wszystko było już ustalone, gdy nagle okazało się, że reprezentanci Toyoty dali jasno do zrozumienia, jakie mogą być konsekwencje finansowe pokazania takiej sztuki w Wałbrzychu. Jako że sponsorują wiele inicjatyw miejskich, ich sugestie okazały się skuteczne.

Przykłady można mnożyć. Jednym z największych zagrożeń ludzkości jest katastrofa klimatyczna. Już widzimy jej efekty, choćby w postaci migracji z terenów coraz mniej nadających się do życia. Problem polega na tym, że skuteczna walka z katastrofą klimatyczną oznacza cios dla krótkoterminowych zysków części amerykańskich korporacji. Dlatego rokrocznie prawicowe think tanki otrzymują od nich około 900 milionów dolarów na negowanie wpływu człowieka na klimat.

Ha Joon-Chang, koreański ekonomista, przekonuje, że jakkolwiek wadliwa byłaby władza państwowa, to dopóki funkcjonuje ona w ramach demokracji, mamy możliwość jej kontrolowania i zmiany. Nawet najwięksi przeciwnicy PiS-u wierzą w możliwość odsunięcia go od władzy, dlatego namawiają do mobilizacji. Ostatecznie w demokracji obowiązuje zasada jeden człowiek, jeden głos. Wystarczy przekonać większość ludzi. W świecie kontrolowanym przez korporacje działa inna reguła: jeden dolar, jeden głos. A szef Amazona zarabia w ciągu dziesięciu sekund więcej dolarów niż typowy pracownik amerykański przez rok. Demokratyczna kontrola, którą nad nim sprawujemy, jest dużo mniejsza niż kontrola, którą mamy nad politykami. Warto o tym pamiętać, gdy ktoś twierdzi, że im mniej polityki, a im więcej rynku, tym lepiej. Dla korporacyjnych szefów z pewnością, dla nas niekoniecznie.

Jeśli na serio kochamy demokrację, jeśli na serio chcemy jej bronić, to musimy walczyć nie tylko z nadmierną władzą państwową, ale też z nadmierną władzą korporacyjną. Słyszę czasem, że czepianie się wielkich firm albo najbogatszych ludzi na świecie, to wynik zazdrości. Trzymając się analogii z państwem, równie dobrze moglibyśmy powiedzieć, że krytyka dyktatora to wynik zawiści ze strony tych, którzy nie byli wystarczająco zaradni i pracowici, żeby zdobyć tak silną pozycję w państwie. To oczywiście bujda. Nie chodzi o zazdrość, tylko o podstawowe odruchy obronne. Tam, gdzie jest wielka koncentracja władzy, tam nie ma mowy o demokracji i trosce o wspólne dobro. Dlatego człowiek rozsądny takiej koncentracji władzy się obawia.

Źródło
Opublikowano: 2018-08-24 16:34:50

Pod moim tekstem dla gazety.pl o demokracji w krajach skandynawskich jeden z czytelników napisał tak: „To są kraje specy

Pod moim tekstem dla gazety.pl o demokracji w krajach skandynawskich jeden z czytelników napisał tak: „To są kraje specyficzne, o wyrazistej kulturowości, w szczególności bazującej na protestanckim etosie pracy i poszanowania prawa. Ten etos NIE ISTNIEJE w innych krajach”.

Taki argument w różnych formach zawsze powraca przy okazji dyskusji o tym, czy warto podpatrzeć od Skandynawów niektóre rozwiązania. Nie zgadzam się z nim i chciałem, korzystając z pomocy Ha Joon-Changa, koreańskiego ekonomisty, odpowiedzieć na niego.

Chang w „Złych Samarytanach” przytacza kilka opinii z początku XX w. na temat Koreańczyków i Japończyków. Okazuje się, że jednych i drugich oceniano wtedy jako ludzi leniwych oraz niezdyscyplinowanych, niezdolnych do zbudowania sprawnej gospodarki i społeczeństwa.

Jeden z australijskich menadżerów opisywał Japończyków w 1915 r. tak: „Jeśli chodzi o waszą tanią siłę roboczą, to szybko straciłem złudzenia, gdy zobaczyłem, jak ludzie pracują. (…) Widząc waszych ludzi przy pracy, poczułem, że jesteście bardzo zadowoloną i żyjącą na luzie rasą, dla której nie liczy się czas. Gdy rozmawiałem z niektórymi menadżerami, powiedzieli mi, że nie dało się zmienić nawyków związanych z dziedzictwem narodowym”. W książce Changa jest więcej takich smakowitych cytatów. Polecam lekturę.

Po okresie imponującego rozwoju niektórych krajów azjatyckich, który nastąpił w drugiej połowie XX w., ten stereotyp wygląda odwrotnie. Japończycy i Koreańczycy uchodzą raczej za ludzi przedsiębiorczych i pracowitych. Co zabawne, w obu przypadkach – i kilkadziesiąt lat temu, i teraz – podawano to samo wytłumaczenie: konfucjanizm. Gdy uważano Japończyków i Koreańczyków za narody beznadziejne, konfucjanizm miał zniechęcać do kreatywności i przedsiębiorczości. Był przedstawiany jako ideologia bierności i braku odpowiedzialności. Dzisiaj niektórzy uważają, że to właśnie tradycja konfucjanizmu stoi za przedsiębiorczością Japończyków i Koreańczyków.

Chang uważa zaś, że to wszystko zależy od czynników o wiele banalniejszych i przyziemniejszych. Podaje on przykłady konkretnych reform gospodarczych w Korei Południowej i tłumaczy, jak pomogły one zbudować przedsiębiorcze społeczeństwo. Zmiany zaszły błyskawicznie, w ciągu kilkunastu lat. Z aktywną pomocą państwa.

Zgadzam się z jego perspektywą. „Niewidzialne byty” w rodzaju religii, tradycji, narodowej mentalności czy kultury mają to do siebie, że są tak ogólne, iż da się nimi po fakcie wytłumaczyć niemal wszystko. Jak krajowi wiedzie się źle, zawsze można znaleźć w jego tradycji powody, czemu tak jest. A jak kraj ma się dobrze, można zrobić to samo, tylko w drugą stronę – pokazać jak tradycja doprowadziła do powodzenia danego państwa.

Jestem przekonany, że gdyby Polska dokonała udanych reform gospodarczo-politycznych i zaczęła być stawiana za wzór, to nie trzeba by długo czekać, aż ktoś gdzieś zacząłby dowodzić, że w polskiej tradycji jest coś takiego, co tłumaczy nasz sukces. Tej samej tradycji, której inni używają teraz do wytłumaczenia, czemu u nas nie może być tak dobrze jak w Skandynawii. Dokładnie o tym mówi Chang, gdy pisze „ten sam kulturowy element można interpretować jako mający pozytywne lub negatywne implikacje, w zależności od tego, jaki skutek chce się osiągnąć. (…) Niektórzy myślą, że to nacisk na lojalność sprawia, że japońska odmiana konfucjanizmu jest bardziej odpowiednia niż inne dla rozwoju gospodarczego. Inni z kolei sądzą, że to właśnie nacisk na lojalność jest w konfucjanizmie nie w porządku, bo tłamsi niezależność myślenia, a zatem innowację”.

Dlatego nie wierzę, że Polskę od Skandynawii oddzielają murem jakieś niewidzialne siły sączące się z tradycji do naszych głów i nawyków. Żeby było jasne, nikt nie namawia do brania rozwiązań ze Skandynawii na zasadzie kopiuj-wklej. Nie ma zresztą czegoś takiego jak jednolity, skandynawski system podatkowy bądź społeczny, który moglibyśmy skopiować. Każdy z krajów skandynawskich robi to trochę inaczej. Rzecz w tym, aby przyjrzeć się ich rozwiązaniom i spróbować wyciągnąć wniosku na przykład z tego, jak traktuje się tam podatki, pomoc społeczną czy związki zawodowe. To o wiele mądrzejsze podejście niż powtarzanie od trzydziestu lat „Socjalizm to myśmy już testowali, hehe”.

Źródło
Opublikowano: 2018-08-07 17:21:26

Eliza Michalik napisała manifest w obronie uciskanych elit. Jest tam wiele wybornych rzeczy, zwracam tylko uwagę na drob

Eliza Michalik napisała manifest w obronie uciskanych elit. Jest tam wiele wybornych rzeczy, zwracam tylko uwagę na drobnostkę, którą znajdziecie w postscriptum.

W wywodzie Michalik nie mogło zabraknąć klasycznego argumentu: „to takie cholernie polskie”, że karzemy bogatych, podczas gdy cały świat ich docenia. Nie wiem, czy Niemcy, Dania, Szwecja, Francja, Norwegia i wiele innych krajów podpada pod kategorię świata, ale tam na przykład najbogatsi wpadają w około 50 procentową stawkę podatku. U nas dla niektórych już 32% to grabież i kara dla bogatych. Nie wiem też, czy Eliza Michalik spotkała kiedyś na świecie Occupy Wall Street, Podemos, Jeremy’ego Corbyna, Jospeha Stiglitza, Ha Joon-Changa, Naomi Klein i tysiące innych ruchów, partii oraz osób, które nie hołubią jednak bogaczy tak, jak ona to sobie wyobraża.

Źródło
Opublikowano: 2018-07-29 13:24:30

Adrian Zandberg dla Noizz: męcząc się po godzinach w „korpo”, nie zbudujemy sobie stabilizacji

Łukasz Najder:

„Kiedy Razem pojawiło się szerzej na polskiej scenie politycznej, ubierano nas w czapkę-uszankę, twierdząc, że jesteśmy komunistami. To oczywiście absurdalne – nasza tradycja to demokratyczna lewica spod znaku PPS, a nie pogrobowcy Stalina. Nawet w porównaniu z przedwojenną Polską Partią Socjalistyczną jesteśmy dość umiarkowani. Ekonomiści tacy jak Ha-joon Chang, Yanis Varoufakis czy Paul Krugman, na których pracach bazuje nasz program, to nie są już dziś radykałowie z obrzeży debaty publicznej”

[…]

„Młodzi ludzie przez lata wierzyli, że męcząc się po godzinach w „korpo” zbudują sobie stabilne życie. A to tak nie działa – i coraz więcej osób zaczyna to dostrzegać, także w Polsce. Polska biurowa klasa średnia jest zbudowana na ruchomych piaskach. Ludziom z Miasteczka Wilanów w Warszawie może wydawać się, że są członkami klasy średniej, ale tak naprawdę całe ich życie jest zbudowane na kredyt. Mówiąc brutalnie – są od sześciu do dwunastu niespłaconych rat od bezdomności. Wystarczy większe tąpnięcie na rynku pracy i lecą w dół, bo nie ma praktycznie żadnych zabezpieczeń”.

[…]

„W Polsce historia jest trochę jak z komiksu: robi się z niej wyrywkowy kult bohaterów i wojen. Prawdziwa historia to ta, która jest pod spodem – historia społeczna, historia gospodarcza, historia rozwoju technologii. Zbyt mało uczymy w polskiej szkole o tym, że szerokie grupy społeczne były tłamszone, wykorzystywane. A przecież historia chłopów czy robotników fabrycznych to historia przodków większości z nas! Uczniowie niestety rzadko dowiadują się, jak zmiany technologiczne zmieniały społeczeństwo czy o tym, jak słabszym udawało się skutecznie upomnieć o swoje prawa”.

[…]

„Czy Razem to partia marksistowska?

A co to miałoby znaczyć w 2017 roku? Polska prawica ma paranoję związaną z Marksem. Ostatnio, przy okazji tych kuriozalnych debat na temat żołnierzy wyklętych, usłyszałem, że nie powinienem się wypowiadać o Kazimierzu Pużaku – w konwencji „jak śmiesz w ogóle zabierać głos, przebrzydły marksisto i lewaku”. Paradoks polega na tym, że Pużak stał na czele partii, która pełnymi garściami czerpała z myśli Marksa: Polskiej Partii Socjalistycznej. Ale o tym, że przywódca państwa podziemnego był – jak to mówi dziś prawica – „lewakiem”, z prawicowych komiksów historycznych się nie dowiesz…

Marksowi ekonomia i socjologia zawdzięcza wiele ważnych obserwacji. Dzięki niemu lepiej rozumiemy cykliczną naturę gospodarki kapitalistycznej czy to, jak interesy ekonomiczne rządzą dynamiką polityki. Niemniej oczywiście to był facet, który żył w XIX wieku. Gdyby zobaczył samolot odrzutowy lub toster, to mógłby dostać zawału. Wśród jego obserwacji są takie, które zachowały aktualność, ale mechaniczne stosowanie schematów, które powstały z obserwacji dziewiętnastowiecznego przemysłu, byłoby w świecie z 2017 roku skrajnie naiwne”.

[…]

„Sposób uprawiania polityki międzynarodowej przez PiS przypomina niestety dyktatury z krajów afrykańskich. Ich dyplomaci przyjeżdżają do Paryża albo Londynu, tam nakrzyczą na byłych kolonizatorów, a później wracają do domu i mówią: „patrzcie, ale im dowaliliśmy”. Dyplomacja nie służy Kaczyńskiemu do poprawy sytuacji Polski, ale do uprawiania taniej polityki wewnętrznej”.

Adrian Zandberg dla Noizz: męcząc się po godzinach w „korpo”, nie zbudujemy sobie stabilizacji

– Dzisiejsi 20- i 30-latkowie dostali komunikat: wasze życie będzie trudniejsze, bardziej niepewne niż w pokoleniach waszych rodziców. Jednak zgoda na wieczne cięcia się kończy – młodzi zaczynają upom…

Źródło
Opublikowano: 2017-03-21 11:38:59

Ha-Joon Chang: Politycy mówią, „cieszcie się, wciąż się bogacicie”. A wyborcy uszom nie wierzą

Łukasz Najder:

Ha-Joon Chang

„Mówi się, że dzięki globalizacji jesteśmy bogatsi niż kiedykolwiek. Ale co to faktycznie znaczy: że nie mamy ujemnego stosunku PKB w skali rok do roku, tzw. „ujemnego wzrostu”? Wówczas ta diagnoza jest prawdziwa niemalże w każdych okolicznościach, poza najgorszymi latami kryzysu. Nie powinniśmy się zatem przesadnie ekscytować, że jesteśmy „bogatsi niż kiedykolwiek”, ale trzeźwo pytać: a czy mogliśmy być jeszcze bogatsi? I co zrobiliśmy, żeby wszyscy byli? Co dzieje się z owocami naszego bogactwa? Czy moglibyśmy być równie bogaci co dziś, ale oszczędzić przy tym środowisko naturalne? Uśrednienie całego wzrostu gospodarczego na świecie w ciągu ponad trzech dekad i pokazanie tego na dowód sukcesu globalizacji – to dość absurdalny sposób argumentowania, że wszyscy powinniśmy być zadowoleni i nie narzekać”.

[…]

„Dotychczas ludzie jakoś to znosili, zadłużali się albo korzystali z jeszcze istniejących mechanizmów państwa dobrobytu. Dziś jednak widzimy, że ich cierpliwość się kończy, że są gotowi oddać władzę ludziom niesprawdzonym i nieprzewidywalnym, bo stracili nadzieję na to, że system, taki jaki jest, coś im jeszcze gwarantuje. Zobaczmy, jak łatwo było przekonać ludzi w Wielkiej Brytanii, że tracą pracę przez Polaków i jak łatwo było to samo powiedzieć w USA w odniesieniu do imigrantów z Meksyku. Ludziom powtarzano, że państwa nie stać na bardzo wiele rzeczy, a jednocześnie widzieli, jak funduje się bailouty dla banków i jak tłuste premie odbierają na koniec roku szefowie instytucji finansowych, które odpowiadają za kryzys. Nietrudno zrozumieć ich złość na ten system”.

[…]

„Tyle że niskie podatki wcale nie przekładają się na wyższe inwestycje. Dlaczego, dajmy na to, Albania nie ma najwyższych wskaźników inwestycji na świecie, skoro ma tak niskie podatki? Daniny publiczne są wyłącznie jednym z wielu czynników, które ostatecznie decydują o tym, jak wyglądają inwestycje. Dodajmy, że w Ameryce ostatnich trzydziestu lat nieustannie cięto podatki dla najbogatszych. W czasach Eisenhowera i Trumana w latach 40. i 50. najwyższa stawka podatku dochodowego wynosiła 92%! Za Reagana już 40%, a nadzór nad sektorem bankowym i finansowym był konsekwentnie rozluźniany. A podatek od zysków z kapitału – który jest istotnym źródłem przychodu dla najbogatszych – w ogóle jest niski. Duża część krezusów zawdzięcza swoje dochody nie płacom, tylko właśnie odsetkom od kapitału i oni płacą proporcjonalnie mniej podatków niż wysoko wynagradzani specjaliści. Podatek dochodowy nawet za Reagana wynosił dla najlepiej zarabiających wspomniane 40%, a dziś podatek od dochodów kapitałowych wynosi jakieś 18%, a nigdy chyba nie przekracza 20%. Więc, nawet jeśli ktoś nie ucieka do raju podatkowego, to i tak jest faworyzowany przez takie rozwiązania systemowe dla najbogatszych. Warren Buffet, który wzbogacił się przecież na takich transakcjach, zasłynął głośną wypowiedzią o niesprawiedliwości systemu, w którym on płaci mniejszy odsetek swoich dochodów w podatkach, niż ktoś, kto sprząta jego biuro. Krótko mówiąc, można ciąć podatki dalej, jak tylko się da, ale wiemy, że nie przynosi to oczekiwanych skutków. Udział inwestycji w PKB zmalał w USA w ciągu tych trzech dekad globalizacji”.

Ha-Joon Chang: Politycy mówią, „cieszcie się, wciąż się bogacicie”. A wyborcy uszom nie wierzą

Globalizacja znaczy co innego dla bankiera w Londynie i szwaczki w Polsce.

Źródło
Opublikowano: 2016-12-04 13:16:56