Napiszę jeszcze jedną rzecz o skazaniu Jan Śpiewak przez „wolne sądy” za krytykę i nagłaśnianie szwindli reprywatyzacyjnych. Napiszę, bo od dwóch dni czytam komentarze, od których gotują mi się krew i żółć. Przez lata aktywności publicznej nauczyłem się jednej rzeczy, która teraz z okazji skazania Jana unaocznia się dobitnie, i w ogóle unaocznia mocno w epoce social mediów, gdy na tacy mamy pod nazwiskami podane wypowiedzi ludzi, które kiedyś nie były widoczne lub opatrywano je zwykle pseudonimem. Otóż ten wniosek brzmi tak, że lepiej mieć jawnych wrogów niż fałszywych przyjaciół, i że źli ludzie mają wielu niby dobrych wspólników.
Z okazji skazania Jana ujawniło się sporo wypowiedzi w takim mniej więcej stylu: Śpiewak ma zasadniczo rację w sprawie całej reprywatyzacji, ale został skazany na własne życzenie, bo za dużo chlapnął, nie uważał na słowa, zagalopował się, przesadził, sąd musiał go skazać itd. Niektórzy opatrują te wywody jeszcze refleksjami w stylu, że ma za swoje, bo jest taki, siaki, owaki, ambitny, gra na siebie, ktoś go nie lubi, komuś nieładnie odpisał na komcia, jest lewakiem lub pisowskim cynglem itd. Sama głębia zdystansowanych analiz i doskonała rzetelna krytyka. Tyle że nie.
Po pierwsze, Jan Śpiewak został skazany za słowa bardzo niewinne i zachowawcze o córce POwskiego ministra Ćwiąkalskiego i jej udziale w procesie reprywatyzacji. Nie było tam żadnych obelg, ostrych słów, były słowa być może na gruncie ściśle prawniczego analizowania rzeczywistości nie do końca adekwatne do sytuacji itp. Ale to nie były słowa oszczercy, pieniacza, jakiegoś nienawistnika rzucającego na prawo i lewo ciężkie oskarżenia z byle powodu. Były to słowa człowieka, który kilka lat życia odważnie poświęcił sprawie jednego z największych przewałów finansowych w dziejach III RP, człowieka działającego pro bono w ważnej sprawie publicznej. To jest zasadnicza okoliczność łagodząca. Nawet jeśli nie dla sądu – choć dla sądu też powinna być – to dla opinii publicznej. Upieranie się przy ściśle legalistycznej ocenie tego czynu to żałosna farsa w kraju, w którym w setkach można liczyć przypadki, w których sądy i instytucje kontrolne nie są takie chętne, żeby dokładniutko wszystko analizować i stosować drobiazgowo przepisy. Tym razem było im takie zachowanie na rękę, choć w wielu innych sprawach, także dot. reprywatyzacji, nie było.
Po drugie, nawet jeśli Jan napisał/powiedział jedno czy dwa słowa za dużo, to jest to w pełni zrozumiałe w przypadku człowieka, który od lat jest w samym środku bagna i walczy z ogromną potęgą łajdaków. Wytaczających mu procesy, wywierających presję. Styka się z dziesiątkami przykładów podłości i szwindlu. To są emocje, nerwy, duże obciążenie psychiczne. Wymaganie od kogoś takiego w takiej sytuacji, żeby był doskonały, nie popełnił błędu (zakładając, że w ogóle popełnił), to jest oczekiwanie cudu, takie rzeczy nie dzieją się nawet w filmach o dobrych szeryfach i doskonałych sprawcach Dobra.
Po trzecie, ten facet jest na pierwszej linii frontu walki z przekręciarzami i quasimafią, w sprawach wartych miliardy. W sprawach, w których zdarzyła się nawet śmierć osoby niewygodnej dla przekręciarzy. W sprawach, gdzie w czyszczenie kamienic były zaangażowane postaci spod ciemnej gwiazdy. Ten facet robi to w interesie publicznym i robi to za nas i za was, to on nadstawia kark i ryzykuje, gdy publika wygodnie klika krytyczne opinie na laptopku czy smartfoniku.
Po czwarte, nie ma znaczenia, jaki Jan jest na innych płaszczyznach. Idiotyzmem jest oczekiwanie, że ktoś, kto postawił się gangsterom, będzie doskonały w każdym calu. Nikt z was/nas taki nie jest.
Nie musicie kochać Śpiewaka, zachwycać się nim, uważać, że to anielski zbawca prosto z niebios. Ale jest coś dalece obrzydliwego w tym, że gdy on idzie na wojnę, ryzykuje tam więcej niż prawie wszyscy inni, naraża się w sprawie słusznej i ważnej publicznie, zadziera z grubego kalibru szmaciarzami, robi to, choć nie musi – a w tym samym czasie panie i panowie Dulscy, którzy nie zaryzykowali i nie zrobili nawet 1% tego wszystkiego, w ciepełku i komforcie mieszczańskiego saloniku wybrzydzają i pouczają: nie tak, nie to, nie tyle, nie on, nie siak, nie owak.
Facet walczy na pierwszej linii frontu walki z mafią. Jeśli kogoś nie stać na to, żeby też walczyć, to przynajmniej niech nie wbija mu noża w plecy w momencie, gdy źli ludzie kontratakują. Bo to równa się nawet nie obojętności, lecz współudziałowi w złej sprawie. A paplanina internetowych opiniodawców, mędrków, którzy w żadnej sprawie nie kiwnęli palcem lub kiwnęli znacznie mniej, ale chętnie coś zaopiniują, wygłoszą jakiś frazes, rzekomo życzliwie doradzą – nadaje się tylko do podtarcia. Jeśli ktoś uważa, że Śpiewak mógł to zrobić jakoś lepiej, to zapraszam do poświęcenia kilku lat, zaryzykowania wielu spraw i zrobienia tego samego. Tylko lepiej. Doskonalej. Idealnie. Komentatorów mamy wielu, ale porządnych fighterów jakoś dziwnym trafem znacznie mniej. Może dlatego, że to trudniejsze niż bycie internetową mieszczańską ciapą spod znaku „dobrych rad” i „życzliwej, ale nie bezkrytycznej oceny”.
Powtórzę: jeśli ktoś nie ma jaj, żeby samemu walczyć ze złem, niech przynajmniej nie wbija noża w plecy temu, kto walczy. Bo to jest współudział w rzeczach podłych.
Murem za Janem i tyle – dla przyzwoitych ludzi to jedyna godna postawa. A nawet nie tylko przyzwoitych, ale elementarnie przytomnych – jeśli nie będziemy za takimi ludźmi stali murem w godzinie próby, to następnym razem nie znajdzie się nikt, kto postawi się przekręciarzom.
Źródło
Opublikowano: 2019-12-15 22:55:33