Żądamy audytu prywatyzacji

Piotr Ikonowicz:

Żądamy audytu prywatyzacji

Co czwarty radny Rady Warszawy jest milionerem. O tym, że w dzisiejszym kapitalizmie bogaci rządzą biednymi pisze laureat nagrody Nobla w dziedzinie ekonomii Joseph Stiglitz w swej książce „Cena nierówności”. W Stanach lobbying, czyli kupowanie wpływów politycznych jest zalegalizowane. W Lęborku, Zabrzu, Toruniu czy Rzeszowie odbywa się to po cichu. Najlepszy w te klocki był pewien biznesmen z Suwałk, który sfinansował kampanię wszystkim bez wyjątku komitetom wyborczym ubiegającym się o mandaty w radzie miejskiej. Potem wygrywał wszystkie przetargi, do których stawał.
Politycy chętnie naśladują styl życia swych sponsorów, ba nawet uzależniają się od luksusu, a to uzależnienie sprawia, że skłonni są głosować zgodnie z interesami biznesu, a nie własnych wyborców. Gdzieś droga, mimo większych kosztów przebiega obok firmy znajomego darczyńcy, gdzie indziej zapada decyzja o zburzeniu domków jednorodzinnych i oddaniu terenu znajomemu deweloperowi. W skrajnych przypadkach prezydent Gdańska Adamowicz wraz z kolegami partyjnymi ciągnie na pasie startowym samolot należących do hochsztaplera prywatnych linii lotniczych.
Sam skład społeczny liczących się na scenie partii politycznych to także odzwierciedlenie zasady, że polityka to sfera zarezerwowana dla „lepszego sortu”, biznesmenów i urzędników, zawodowych polityków i przedsiębiorców. Stąd niewielka liczebność partii w naszym kraju i ich ekskluzywny a nie inkluzyjny (włączający) charakter.
Zaczęło się od prywatyzacji. Wielkiego aktu rozdawnictwa majątku narodowego między partyjnych kolesi i sponsorów. Nagle ludzie, którzy niczego szczególnego w życiu nie dokonali stali się „elitą” finansową kraju, szacownymi luminarzami, solą nowo rodzącego się kapitalistycznego ustroju. Robotnicy, którzy ten nowy ustrój wywalczyli licząc, że wraz z demokracją przyjdzie dobrobyt także i dla nich zostali sprowadzeni do roli taniej siły roboczej. Szesnaście milionów ludzi pracy najemnej, ci, którzy faktycznie wytwarzają dochód narodowy, których codzienna ciężka praca przyczynia się do wzrostu gospodarczego dostają zaledwie ochłapy z pańskiego stołu, a przy najmniejszej próbie buntu czy choćby upomnienia się o swe prawa są zwalniani. Ostatnio zadzwoniłem do pewnego „dobrodzieja pracodawcy” starając się go przekonać do wypłacenia odszkodowania pracownicy, która uległa wypadkowi świadcząc pracę dla jego firmy. Odpowiedział, że moja propozycja to „nietakt”.
W tej cokolwiek feudalnej atmosferze, gdzie państwowe ongiś firmy zamieniono w prywatne folwarki, ludzi pracy traktuje się jak kiedyś fornali. Wielu straciwszy prace, straciło też dach nad głową, bo przy okazji prywatyzacji przedsiębiorstw opchnięto za grosze również mieszkania zakładowe.
Lech Wałęsa, kiedy był jeszcze prezydentem wzywał zagranicznych inwestorów do Polski kusząc ich niską ceną siły roboczej. A kiedy związkowcy wyszli na ulice protestować twierdził, że kazałby ich spałować. Etos robotniczego zrywu sierpniowego zamieniono na luksusowe mieszkania, samochody, drogie zagraniczne wakacje i zasobne konta bankowe. Nikt nikogo nie pyta skąd na to wszystko bierze, bo korupcja i kolesiostwo są wpisane w nowy system i stały się normą. Zwycięzców nikt nie sądzi, a zwycięzcami są ci, którzy, jak Wałęsa odwrócili się plecami do dawnych towarzyszy walki i pracy.
Był czas, kiedy dużo się mówiło o lustracji procesów prywatyzacyjnych, gdyż zwykłym ludziom w głowie się nie mieściło, że jakaś stosunkowo niewielka grupa obywateli stała się nagle bajecznie bogata bez jakiegokolwiek wkłady dla dobra wspólnego. Musiał być w tym jakiś kant. I zapewne był. Tyle tylko, że ten kant zalegalizowano w postaci ustaw prywatyzacyjnych. Mimo jednak tych legislacyjnych udogodnień, wielu nowobogackich i ich polityczni protektorzy szli na skróty. Ludzie wierzyli, więc, że tacy ludzie jak Balcerowicz, Lewandowski czy Wiesław Kaczmarek zapłacą kiedyś za swe grzechy.
Wiara ta widocznie nie całkiem wygasła skoro działacze Wolnego Związku Zawodowego Sierpień ‘ 80 zażądali audytu prywatyzacji przemysłu stalowego w wyniku, którego sektor ten dostał się w ręce jednego indyjskiego potentata Acelor MIttal. Związek ten stoi na stanowisku, że nadużycia przy przekształceniu hutnictwa były tak wielkie, że może to stanowić podstawę do renacjonalizacji.
Przed architektami i liderami „dobrej zmiany” pojawiło się nowe wyzwanie i egzamin do zdania. Pytanie czy zdecydują się zakwestionować nieuczciwy z gruntu i krzywdzący oraz szkodliwy dla kraju proces prywatyzacji, czy też jednak w sporze między buntującym się światem pracy, a nową elitą właścicieli staną po stronie tych, co mają przeciw tym, którzy nie mają nic.
Oczywiście cofnięcie całego tego procesu nie jest możliwe, bo duża jego część polegała na tzw. prywatyzacji likwidacyjnej. Albo krajowy „nabywca” niszczył zakład rozprzedając sprzęt i urządzenia po cenie złomu by wreszcie największe pieniądze zarobić na sprzedaży terenu, albo nabywcą był zachodni konkurent, który kupował by wygasić produkcję i przejąć rynek zbytu. Są jednak gałęzie gospodarki, które mają kluczowy, strategiczny charakter i ich renacjonalizacja ma żywotne znaczenie dla dalszego rozwoju Polski. Do nich należy choćby sektor bankowy, który jest częściowo odzyskiwany przez państwo i z pewnością hutnictwo żelaza, o którego odzyskanie upominają się związkowcy z Sierpnia’80.
Ruch Sprawiedliwości Społecznej, jako zrzeszająca ludzi pracy najemnej, popiera zdecydowanie te żądania.

Piotr Ikonowicz

Źródło
Opublikowano: -04-06 08:25:50