Walczmy o udział w zyskach

Piotr Ikonowicz:


Walczmy o udział w zyskach

Ludzie pracy godzą się na zbyt wiele. Nie mają bowiem wiedzy o kondycji firm, w których są zatrudnieni. Wiele przedsiębiorstw zwiększa zyski o dziesiątki milionów złotych, ale tymi zyskami nie dzieli się z załogą. Mimo sukcesu rynkowego, płace stoją w miejscu. A przecież gdyby powstrzymali się od pracy, ogłosili strajk płacowy, zyski spadłyby do zera. Bez pracy żadne zyski w przedsiębiorstwie produkcyjnym nie powstają. Ale nawet na zyski spekulantów ktoś musi w ostatecznym rachunku zapracować. Bo słuszne jest twierdzenie, że „nie ma darmowych obiadów”, trzeba jednak uczciwie dodać, że to źle opłacani ludzie pracy stawiają obiady ludziom żyjącym z renty kapitałowej, zwanym też rentierami, spekulantom giełdowym, udziałowcom wielkich korporacji.

Jeżeli brać pod uwagę zyski wypracowywane przez pracownika i tę ich część, która jest wypłacana w formie wynagrodzenia za pracę, to okaże się, że pracownik często pracuje 1 godzinę dziennie za pieniądze, a resztę czasu haruje już za darmo. Pozostałą część zysków bierze pracodawca dzieląc się z państwem, ale przynajmniej część tego co oddaje państwu ma szanse wrócić do pracownika w formie emerytury, czy świadczeń socjalnych. Dlatego zamiast zadowalać się płacą minimalną albo czymś niewiele większym od niej warto, żeby załogi przyjrzały się zyskom swoich pracodawców i zaczęły domagać się większego w nich udziału.

Kiedy firma ma kłopoty wówczas pracownicy biorą udział w ponoszeniu kosztów ryzyka gospodarowania i płacą za to obniżkami płac i zwolnieniami. Pod pretekstem kryzysu wiele firm zarobiło krocie na obniżaniu płac. Nie ma więc powodu by w czasach prosperity nie mieli brać udziału w owocach rynkowego sukcesu. To daje dodatkowe korzyści również biznesowi, bo ludzie mogący liczyć na udział w zyskach pracują z większym zaangażowaniem i są bardziej lojalni wobec przedsiębiorstwa.

Wzrost płac oznacza też zwiększony na rynku wewnętrznym (krajowym), a to powoduje lepszą koniunkturę, zbyt i dodatkowe przychody przynajmniej dla tych przedsiębiorstw, które produkują na rynek krajowy.

Pozostaje jednak pytanie jak zdobyć informacje o zyskach firmy, kto i jakimi narzędziami miałby je monitorować i przekazywać informacje o nich załodze. Związki zawodowe, zwłaszcza w firmach bogatych są zwykle skorumpowane przez zarządy, więc ten wariant odpada. I tu powraca idea samorządu pracowniczego, który mógłby współzarządzać zakładem pracy stając się reprezentacją załogi i partnerem właściciela. Częściowo taki system występuje w Niemczech. W Polsce niestety ustawę o samorządzie pracowniczym wywalczoną na fali sierpniowych strajków 1980-81 zlikwidował Balcerowicz. Ale czas wrócić do dyskusji o takim rozwiązaniu ustawowym. To warunek zerwania z obecnym niewolnictwem i przejścia do nowoczesnej gospodarki, w której pracownik jest partnerem pracodawcy a nie tylko „zasobem ludzkim”. Takie współzarządzane przez pracowników firmy będą nowocześniejsze, bardziej konkurencyjne, wzrośnie ich innowacyjność i co obecnie nie bez znaczenia – stabilność zatrudnienia. Bo we współczesnej firmie załoga, wykwalifikowani i świadomi wspólnego celu pracownicy są warunkiem sukcesu.

Wiele się ostatnio mówi i pisze o tym, że brakuje rąk do pracy, że mamy już rynek pracownika. Jednak wystarczy przyjrzeć się płacom, aby stwierdzić, że to nieprawda. W Polsce płace stanowią zaledwie ok. 30% dochodu narodowego, podczas gdy w Wielkiej Brytanii 62%, a przeciętnie w UE ponad 50%. To prawda, że w niektórych branżach jest deficyt pracowników o określonych kwalifikacjach. Jest to między innymi wynikiem likwidacji szkolnictwa zawodowego, emigracji, niżu demograficznego. Ale na lokalnych rynkach pracy to wciąż pracodawca dyktuje warunki, płacąc najmniej jak się da. Stąd odnoszące wielkie sukcesy firmy giełdowe płacą niewiele ponad płacę minimalną, bo między innymi z powodu braku tanich mieszkań pod wynajem mobilność siły roboczej jest w naszym kraju wyjątkowo niska. Zresztą nisko opłacani pracownicy mają niewielkie rozeznanie w ofertach, słabszy dostęp do informacji i rzadziej szukają skutecznie lepszych miejsc pracy, boją się ryzyka związanego ze zmianą pracodawcy, nie posiadają siły negocjacyjnej, którą posiadają np. przedstawiciele kadry menedżerskiej.

Jednak głównym powodem, dla którego pracownicy są wciąż na przegranej pozycji jest brak organizacji politycznej, partii ludzi pracy najemnej. Tylko taka partia może stworzyć program wyrównywania układu sił między pracą a kapitałem, między pracownikiem a pracodawcą. Taką partią próbuje się stać Ruch Sprawiedliwości Społecznej. Czego skromnym dowodem są powyższe uwagi.

Piotr Ikonowicz

Źródło
Opublikowano: 2017-05-25 10:02:11