Fundacja Ocalenie:


„Miejsce, do którego trafiła Oksana, to oczywiście przypadek ekstremalny. (…) Ale taka otwarta przemoc to przyciągający wzrok czubek góry lodowej. Poniżej są zaś inne, bardziej miękkie formy wyzysku i ucisku. W wielu z tych miejsc nie ma odbierania dokumentów ani ochroniarzy. Bo nie są potrzebni. Wystarczy obietnica zarobku, zalegalizowania pobytu. Strach przed wziętymi z sufitu karami umownymi. Nieznajomość języka. Albo odpracowywanie długu. (…)

Przez całe lata kluczowym dokumentem, otwierającym przybyszowi ze Wschodu drogę do Polski, było tzw. oświadczenie o zamiarze powierzenia pracy. Polskie Urzędy pracy wydawały je jak leci, a załatwienie tej formalności trwało mniej więcej minutę. Przedsiębiorcom takie rozwiązanie było na rękę (…). W 2017 r. liczba zaświadczeń sięgnęła 2 mln. Dlaczego tak dużo? Bo wokół wyrósł biznes porównywalny chyba z obrotem narkotykami. Działało to tak. Polska firma brała z Urzędu Pracy 50 oświadczeń i sprzedawała pośrednikowi 20-40 zł za sztukę. On wiózł je na Ukrainę, gdzie inkasował od pracowników dziesięć razy tyle. Ci, którzy nie mogli zapłacić od razu, brali oświadczenia na kredyt. Obiecując spłacić z zarobionych w Polsce pieniędzy. (…)

Kraje przyjmujące lubią przedstawiać je [migracje zarobkowe] jako akt dobrego serca. Wpuszczanie przybyszów z gorszego świata do lepszego. Tymczasem prawda jest taka, że pracodawcy per saldo zarabiają. W tym sensie trzeba sobie jasno powiedzieć, że jednym z głównych zwycięzców kryzysu polityczno-gospodarczego na Ukrainie jest dziś polski biznes.”

Czy mamy w Polsce obozy pracy dla migrantów z Ukrainy?

Źródło
Opublikowano: 2018-03-01 08:55:00