Niezmiennie dziwi mnie, że ludzie pytający „Dlaczego w każdym filmie muszą teraz występować czarni albo kobiety w którejś z głównych ról?” nie zadają sobie analogicznego pytania „Dlaczego w każdym filmie muszą występować biali faceci w którejś z głównych ról?”. Odpowiedź na obydwie te zagadki jest prosta i brzmi: ponieważ społeczeństwa, w których powstaje większość filmów trafiających do naszych kin, składają się ze wszystkich wymienionych grup społecznych i jeszcze wielu innych. O problemie moglibyśmy mówić wtedy, gdyby filmowa reprezentacja któreś grupy była o wiele większa niż jest w rzeczywistości. Z badań przeprowadzonych przez USC Annenberg School for Communication & Journalism na bazie blisko tysiąca amerykańskich produkcji wynika zaś, że jeśli jakaś grupa jest nadreprezentowana w kinie, to są nią nie kobiety czy osoby czarnoskóre, lecz biali, heteroseksualni mężczyźni.
Prowadziłem już wiele takich dyskusji, dlatego wiem, jak wygląda riposta. „Nie chodzi o reprezentację, tylko o to, że pewne osoby są wstawiane do filmów na siłę, bez odpowiedniego uzasadnienia w danym kontekście”. Gdy w najnowszej kinowej wersji Star Treka pokazano, że postać Sulu ma partnera, z którym całuje się na powitanie, podniosły się głosy oburzenia. „To przykład wstawiania do filmu gejów na siłę. Orientacja seksualna bohatera nie ma żadnego wpływu na fabułę, jej podkreślanie jest niepotrzebne, wynika z czystej ideologii”. Ale taka postawa znowu jest przykładem stosowania podwójnych standardów. Te same osoby, które mają problem z ujawnieniem homoseksualizmu jednej postaci, zazwyczaj nie mają najmniejszych problemów z ujawnieniem heteroseksualizmu innej. Gdyby ukazano kilkusekundową scenę, w której Sulu wita się z żoną, nikt nie mówiłby o „wstawianiu na siłę heteroseksualistów”.
Przykłady można mnożyć. Mechanizm jest zawsze ten sam. Nie-heteroseksualność, nie-białość, nie-męskość wymagają dodatkowych uzasadnień, bo z góry są uważane za podejrzane. Jeden z polskich recenzentów „Wonder Woman” nie mógł pojąć, jak to jest, że w filmie pojawiają się czarne Amazonki. Była to dla niego rażąca kpina z europejskiej historii i kultury. Nie sprawiało mu problemów to, że jedna z amazonek ingeruje w losy pierwszej wojny światowej, a następnie zostaje amerykańską superbohaterką. Bez problemu przełknął świat, w którym współegzystują Zeus, Superman i Batman. Ale już pomysł, że pierwszy z wymienionych, tworząc Amazonki, mógł części z nich nadać czarny kolor skóry, wydał mu się absurdalny.
To ciekawe, jakie rzeczy wydają się nam absurdalne, a jakie nie. Które wymagają uzasadnienia, a które mogą obyć się bez niego. Mówimy tu o zjawisku społecznym, które ma wiele wymiarów. Jednym z nich jest sformułowanie, które powinno odejść w zapomnienie: „poprawność polityczna”. Sięgają po nie zazwyczaj ci, którzy uważają się za przeciwników „absurdów poprawności politycznej”. Nie przypadkowo ten termin był i jest popularyzowany na amerykańskiej prawicy. Sposób, w jaki się go używa, zawiera w sobie fałszywą przesłankę. Wygląda ona mniej więcej tak. Oto istnieją dwa światy. W pierwszym o wszystkim decydują talent, wolne wybory jednostek i naturalne procesy. W drugim ingerencje polityczne, marketing i różnego rodzaju ideologie. Ten pierwszy świat generuje filmy z białymi, heteroseksualnymi mężczyznami. Ten drugi filmy, w których „na siłę” upycha się kobiety, osoby LGBT czy czarnych. Ktoś powie teraz, że parodiuję i przesadzam. Ale tak właśnie się dzieje. Oskarżenia o „poprawność polityczną”, o ideologię, o politykę, o narzucane tego czy tamtego pojawiają się zawsze w odniesieniu do kobiet, gejów, lesbijek czy czarnych. Biały, heteroseksualny mężczyzna jest nie-polityczny, nie-ideologiczny i nigdy nie jest narzucany na siłę.
Dam wam przykład. Gdy do najnowszych „Gwiezdnych wojen” zatrudniono w jednej z głównych ról Johna Boyegę, podniosła się wrzawa, że – jakże by inaczej – „czarnego wstawia się na siłę do filmu w imie poprawności politycznej”. Część osób jako dowodu używała szkiców koncepcyjnych, na których postać grana przez Boyegę była biała. „Aha – mówili – Disney zaingerował w wizję artysty i wymusił zatrudnienie czarnego”. Po premierze filmu jedna z osób biorących udział w produkcji wygadała się, że rzeczywiście postać Boyegi miała być grana przez białego aktora. Zmieniło się to pod wpływem reżysera filmu, który uważał, że Boyega wypada zdecydowanie najlepiej na castingach. Trzeba było o to stoczyć małą bitwę ze studiem. W końcu Disney wyraził zgodę, ale w konsekwencji zamieniono jedną z drugoplanowych postaci czarnoskórych na postać o jaśniejszej karnacji, aby bilans się zgadzał. Tak, dobrze rozumiecie. Ze względów pozamerytorycznych wstawiono do filmu postać nie-czarną, natomiast Boyega został zatrudniony na prośbę reżysera, a nie studia. Ale oczywiście nikt z krytyków „absurdów poprawności politycznej” nawet na sekundę nie założył takiego scenariusza. Dla nich od początku było jasne, że z powodów pozamerytorycznych zatrudnia się tylko czarnych.
Skąd się bierze taki sposób myślenia? Z rasizmu, homofobii, szowinizmu itd. – powiecie. Słusznie, z pewnością tak jest. Ale to nie jedyna przyczyna takiego stanu rzeczy. Inną jest to, że w naszej kulturze funkcjonuje wspomniana fraza – „poprawność polityczna” – która stała się stałym elementem języka i „namawia” nas do tego, żebyśmy stawali się hiper-podejrzliwi za każdym razem, gdy nasz świat nie jest wystarczająco biały, wystarczająco heteroseksualny, wystarczająco konserwatywny. To, jak bardzo ten jeden mały termin potrafi wypaczyć myślenie na co dzień rozsądnych ludzi, jest zdumiewające. Tak bardzo, że jest to temat na porządną książkę. Może są zainteresowani? 😉
Źródło
Opublikowano: 2018-06-04 16:45:43