Maja Staśko:

Po naszej interwencji Fundacja na rzecz Nauki Polskiej dodała nazwisko jedynej kobiety na zdjęciu. To dr Julia MacKenzie, która prowadziła uroczystość. MacKenzie to badaczka, dyrektorka stosunków międzynarodowych w Amerykańskim Stowarzyszeniu Na Rzecz Rozwoju Nauki (American Association the Advancement of Science – AAAS). Jest ekspertką w dziedzinie chorób zakaźnych: prowadziła badania nad immunopatologią HIV, wirusami opryszczki i pasożytem malarii Plasmodium falciparum. Obroniła doktorat w zakresie immunologii i patogenezy drobnoustrojów na Northwestern University oraz magisterkę dotyczącą zdrowia publicznego. Była doradczynią w Biurze Badań i Nauki w Departamencie Stanu Stanów Zjednoczonych, w OGAC (Office of the U.S. Global AIDS Coordinator). Koordynowała i nadzorowała badania dla PEPFAR (President's Emergency Plan for AIDS Relief), w tym trzy duże międzynarodowe badania w Afryce. Pełniła również funkcję urzędniczki federalnej dla Naukowej Rady Doradczej PEPFAR.

Dlaczego nazwisko zasłużonej badaczki ze sporymi osiągnięciami jako jedyne pojawiło się pod zdjęciem? Obok niej stoi mężczyzna z tej samej organizacji, z tym samym tytułem naukowym – nie ma żadnego merytorycznego uzasadnienia, dla którego akurat została pominięta. Podobnie jak nie ma żadnego merytorycznego uzasadnienia, dla którego kobiety zostają pomijane przy przyznawaniu nagród czy zapraszaniu do mediów. Nie chodzi więc o osiągnięcia, tylko o płeć. Kobiety w Polsce częściej kończą studia niż mężczyźni, są lepiej wykształcone – ale wśród profesorów stanowią ledwie 21%. Wśród rektorów – 13%. Trzy czwarte Polaków nie uznaje tego za negatywne zjawisko.

Badaczki muszą wykonywać więcej niewidocznej, niewdzięcznej pracy, by przebić się w świecie nauki, muszą znosić seksistowskie, protekcjonalne traktowanie w kolejnych fundacjach na rzecz nauki męskiej – a i spora szansa, że zostaną pominięte. Po prostu: bo tak można. Bo tak to wygląda od lat. Bo to ich darmowa, niskopłatna, prekarna lub niewidoczna praca – w domu, w administracji, na stażu, po godzinach – utrzymuje ten system i pozwala osiągać spektakularne sukcesy kilku uprzywilejowanym panom z nazwiskami.

Maria Janion w 2009 r. mówiła:

„Osobiście nigdy żywiłam złudzeń co do „równych szans”. Uważam, że dojście do obecnej pozycji kosztowało mnie znacznie więcej, niż kosztowałoby mężczyznę. I nie chodzi tu o żaden spisek. Dzieje się tak między innymi dlatego, że tak zwany uniwersalny wzorzec stworzony został z myślą o rodzaju męskim. Mężczyźni łatwiej zatem dostosowują się do obowiązujących w akademickim świecie standardów. Kobieta musi być wielokrotnie lepsza, by ją doceniono. Są to dla mnie rzeczy oczywiste – dlatego zawsze dziwią mnie wypowiedzi kobiet, które osiągnąwszy sukces, twierdzą, że po drodze nie dostrzegły przejawów dyskryminacji”.

Mężczyznom po prostu jest łatwiej. Jeszcze łatwiej jest mężczyznom, którzy muszą opiekować się dziećmi, osobami z niepełnosprawnościami czy starszymi lub stać ich na opłacenie opiekunki. Jeszcze łatwiej jest tym z bogatych domów, którzy mogli poświęcić czas studiom, podróżom i nawiązywaniu relacji, i nie pracować, bo utrzymywali ich rodzice. Oni nie muszą wykonywać tyle pracy i w takich warunkach, w jakich działają ich koleżanki, mniej zamożni koledzy, osoby z niepełnosprawnościami czy osoby nieheteronormatywne. Tyle że większość tej pracy pozostaje niewidoczna i niedoceniana. I dlatego ustawieni panowie mogą wciąż roztaczać naiwne wizje „wszystko w twoich rękach”, „liczą się osiągnięcia, nie płeć”. Gdyby nie płeć, z całą pewnością nie byliby w stanie osiągnąć tego samego takim samym nakładem pracy. Opłaca im się, by płeć czy klasa pozostawały niewidoczne – bo razem z nimi niewidoczny pozostaje ich przywilej.

Więc tak, liczy się płeć – to decyduje o miejscu, w którym się znajdujemy i możliwościach, jakie mamy. Wpływa na to, czy dostaniemy nagrodę, czy nie. Czy nasze nazwisko zostanie wymienione, czy nie. Mężczyźni dostają nagrody m.in. za płeć. Tak jak za rasę i klasę. Nauki społeczne i humanistyczne odkryły to już dość dawno temu.

Obecność mężczyzn na uczelni to od wieków norma. Nasza obecność to ciągłe, uciążliwe wydzieranie sobie przestrzeni. Ale damy się wymazać: profesorki, doktorki, doktorantki i studentki, pracownice administracyjne, techniczne i domowe. Walka to nasza codzienność.


Źródło
Opublikowano: 2018-11-18 13:09:27