W Polsce powinno przyjąć się powiedzenie „na celebrycki rozum”.

W Polsce powinno przyjąć się powiedzenie „na celebrycki rozum”.

Lubię słuchać, gdy gwiazdy medialne – jak Jarosław Kuźniar, Tomasz Lis, Eliza Michalik czy Hanna Lis – dzielą się swoimi spostrzeżeniami polityczno-gospodarczymi. Zawsze prezentują taki twardy, chciałoby się powiedzieć Nietzscheański, pozbawiony sentymentów sposób patrzenia na rzeczywistość. Trzeba robić! Nie stać nas na pomaganie! Ciasnej, ciaśniej zaciskajmy tego pasa! Chlubnym wyjątkiem jest Piotr Kraśko, którego optymistyczny umysł potrafi wytworzyć nawet nieistniejący transport publiczny.

Problem polega na tym, że to w większości przypadków są banialuki. Na przykład Hanna Lis ostrzega, że partia Biedronia doprowadzi do dalszego „szaleńczego zadłużania Polski”. Dla jasności, jestem zwolennikiem podniesienia podatków dla najbogatszych i ucieszyłbym się, gdyby Biedroń w ten sposób szukał środków na swoje programy pomocy społecznej. Ale mówienie o szaleńczym długu Polski jest prostu nieprawdą. Nasz dług publiczny to w tej chwili około 50% PKB. Dla porównania w Unii Europejskiej to 80%. Grecja, której przykład tak bardzo lubią przywoływać nasi celebryccy eksperci, miała przed kryzysem finansowym dług na poziomie 100% PKB, a więc dwa razy większym niż Polska. Nie oznacza to, że możemy spokojnie hulać i zadłużać się do woli. Rzecz tylko w tym, że na dzień dzisiejszy nie istnieje w Polsce problem „szaleńczego zadłużenia”. Ten mit zawdzięczamy niedorzecznym tezom Leszka Balcerowicza i jego wygłupom z licznikiem długu.

Z kolei Eliza Michalik kilka tygodni temu postanowiła pouczyć wszystkich, że bogactwo bierze się z pracy, a nie z rozdawnictwa. To w najlepszym razie półprawda. Bo należy od razu zapytać: czyjej praca i czyje bogactwo? Na przykład bogactwo dawnych elit USA wzięło się w dużej mierze z pracy niewolników. To drastyczny przykład, ale dzisiejszy świat nie różni się znowu aż tak bardzo od poprzednich wieków, wystarczy wspomnieć o amerykańskich pracownikach Amazona, których praca nie wystarczała wprawdzie na ich utrzymanie, pomogła za to wywindować Jeffa Bezosa do pozycji najbogatszej osoby na świecie. To już jest ekonomiczny banał, że podział korzyści płynących z pracy może być nierówny i nieuczciwy, co w konsekwencji wpływa między innymi na obniżenie jej jakości. Bo brak motywacji, bo brak dobrych miejsc pracy, bo brak inwestycji w rozwój ( co inwestować, jak można dorobić się na taniej sile roboczej?). Dlatego dojrzałe kraje wykorzystują redystrybucję, wprowadzają płacę minimalną i progresywne, aby zapobiegać temu zjawisku i chronić się przed rozpadem społeczeństwa. Ale Michalik to nie obchodzi, co tam jacyś ekonomiści albo badacze społeczni, ona ma swój celebrycki rozum i nie będzie ich słuchała.

I tak to się kręci. Od jednego demagogicznego hasła do kolejnego. Zawsze w poczuciu własnej dojrzałości i dorosłości, zawsze na straży zdrowego rozsądku i starożytnych prawd. Tylko głupi lud nie dorósł. A może niech Michalik uda się z pielgrzymką do Niemiec czy Francji i powie im, że powinni skończyć z rozdawnictwem? Niech pojedzie z wykładem na Columbia University i wyjaśni tym głupkom, że noblista Stiglitz nie ma pojęcia, o czym mówi, i powinien przestać ględzić o wyższych podatkach oraz pomocy społecznej. Można zrobić wspólny wypad z Tomaszem Lisem, Jarosławem Kuźniarem i jeszcze paroma mędrcami. co taka wiedza ma się marnować w polskich social mediach?

Ewentualnie, jako alternatywne rozwiązanie, może czasem warto chwycić za jakąś książkę, a nie udawać na Twitterze, że posiadło się ponadczasową mądrość na temat działania gospodarki, która ma świadczyć o rzekomej nowoczesności naszych medialnych celebrytów?

Źródło
Opublikowano: 2019-02-14 11:28:05