Zabranie głosu jako zabranie komuś głosu

Maja Staśko:

Zabranie głosu jako zabranie komuś głosu

To taka historia, jakich codziennie jest mnóstwo. Zwykle nazywa się je nieporozumieniami lub konfliktami. Ale w istocie to dyskryminacja.

Niedawno uczestniczyłam w studenckim spotkaniu Nie-Porozumienia // O feminizmie z Mają Staśko. Początkowo obalaliśmy kolejne mity narosłe wokół feminizmu: że są radykalne, nienawidzą mężczyzn, a ich działalność sprowadza się do krzyku na demonstracjach. Potem mówiłam o skali śmiertelności kobiet w wyniku przemocy domowej, o powszechności przemocy seksualnej, o eksmisjach i wyzysku. Gdy nadszedł czas pytań z sali, zgłosił się student i zapytał, dlaczego feministki wprost nie występują także w imieniu praw mężczyzn. Mówiłam o tym wcześniej, ale powtórzyłam, że to nieprawda: większość postulatów Socjalny Kongres Kobiet dotyczy w takim samym stopniu mężczyzn. Większe wynagrodzenia czy niższe czynsze leżą w interesie wszystkich pracowników i lokatorów, niezależnie od płci (a płci jest przecież więcej niż dwie) i musimy o nie wspólnie walczyć.

Następnie zgłosił się kolejny student i przedstawił sytuację, w której na demie Czarnego Protestu feministka kazała wyjść wszystkim mężczyznom z protestu – i co o tym myślę. To oczywiście słabe zachowanie. Znów zgłosił się pierwszy student. Doradził feministkom, żeby zwracały uwagę na bardziej palące problemy, bo do niego z mediów dochodzą tylko informacje o aborcji i przemocy seksualnej (widocznie te kwestie nie są palące), a nie takie, które dotyczyłyby mężczyzn.

Zaznaczyłam, że patriarchat jest silnie zinternalizowany – i u kobiet, i u mężczyzn. I dlatego musimy za każdym razem być bardzo uważni na to, z jakiej pozycji występujemy i jakie relacje utrwalamy. Bo póki co na spotkaniu o feminizmie jedynymi osobami, które zabrały głos, byli mężczyźni pytający o wykluczenie mężczyzn i po rycersku tłumaczący kobietom, co robić. A czasem zabranie głosu to zabranie komuś głosu.

Po chwili student zapytał, dlaczego ma się ograniczać i milczeć, kiedy chce zadać pytanie – tylko dlatego, że jest mężczyzną? Widziałam, jak reagowały na kolejną jego wypowiedź studentki w pierwszych rzędach: śmiechem, irytacją, oburzeniem. Ograniczenie, które dla niego było skandalem, dla nich – dla nas! – jest codziennością. Po nim wypowiedział się kolejny, z tej samej perspektywy.

Studenci poczuli się wykluczeni. W pewnym momencie dyskusja przerodziła się w debatę o to, czy zostali potraktowani dobrze czy źle, czy prawa mężczyzn są traktowane przez feminizm dobrze czy źle. Przez kilkanaście minut uczestniczki były zmuszone zastanawiać się nad tym, jak oni się czują i czy czasem same nie skazujemy się na wykluczenie, bo zniechęcamy do siebie mężczyzn. Nikt się nie zastanawiał, jak czują się w większości milczące studentki na spotkaniu o feminizmie, które przeradza się w spotkanie o prawach mężczyzn – i czy czasem to nie zniechęca ich do mówienia. Prowadzący przyznał, że sprzeciw kobiet nie zniechęca go do feminizmu – za to zachowanie studentów owszem, jest dla niego zniechęcające.

W końcu jeden ze studentów ogłosił, że wypowiedzi skierowane do nich były agresywne, a oni nie czują się tu dobrze. A gdy chwilę potem pytanie zadała studentka – świetne pytanie, o wypalenie w aktywizmie – oni demonstracyjnie wyszli. Jej pytanie nie wybrzmiało, cała uwaga skupiła się na ich wyjściu, zasłonili ją i sprawili, że część osób jej nie słyszała. Nie zastanawiali się, jak czuła się osoba, która zadawała pytanie. To oni tu byli ofiarami, a ja – i inne osoby, które się wypowiadały – agresorkami.

Po spotkaniu zostaliśmy z kilkunastoma osobami. Podczas całego spotkania podejmowaliśmy mnóstwo ważnych tematów, ale teraz myślałyśmy tylko o tym. Jedne dziewczyny mówiły, że czuły się bezsilne, nie wiedziały, jak zareagować. Niektóre wyrzucały sobie, że może coś zrobiły nie albo czegoś nie zrobiły. Opowiadałyśmy sobie, że jakkolwiek zareagujemy, skończy się to dla nas źle: jeśli jesteśmy miłe i milczymy albo olewamy, dajemy sobie odebrać głos i przyzwalamy na wykluczanie, jeśli się sprzeciwiamy – okazujemy się agresywne, zniechęcamy do siebie i powodujemy konflikty.

Przywoływałyśmy podobne sytuacje, z którymi się zderzałyśmy – na uczelni, w szkole, w pracy, na ulicy. Zwykle były niewidoczne – zawsze nieprzyjemne, często uciszające. Żeby opowiedzieć, dlaczego to dyskryminacja i jak się z tym czujemy, musiałybyśmy opowiedzieć całą historię naszego życia, od przybrania nas w różowe śpioszki. Całą historię patriarchatu. Jak to zrobić, kiedy ciągle ktoś nam przerywa i odbiera głos – a gdy chcemy go sobie wyrwać, słyszymy, że przesadziłyśmy i to my wykluczamy?

zabiera się kobietom poczucie bezpieczeństwa pod hasłami wolności słowa, dyskusji czy wyrażania wątpliwości. I tak z feministek robi się agresywne i radykalne – tylko dlatego, że się temu sprzeciwiają. Dokładnie o tym było spotkanie. A naprawdę wystarczyło nas posłuchać – od początku mówiłyśmy wprost, co nam się nie podoba w zachowaniu studentów. Tu nie ma żadnego konfliktu, nie ma co się obrażać: potrzeba tylko trochę empatii. I traktowania z szacunkiem tego, co mówimy i czujemy. W ten sposób nie tylko można się czegoś dowiedzieć o feminizmie, ale także nie blokować kobiet w życiu codziennym.

Rozmowa po spotkaniu trwała 2 godziny: tyle samo, ile spotkanie. Wśród rozmówców oczywiście byli mężczyźni i również dzielili się swoimi doświadczeniami. Bo też problemem dwóch studentów nie była płeć, to jasne. Po ich wyjściu, gdy osoby poczuły się bezpiecznie, mogłyśmy wreszcie porozmawiać o tym, czego doświadczamy: molestowaniu, walce z nim i naszych wątpliwościach.

I to nas połączyło. To moment #MeToo – moment, w którym przykre doświadczenie zmieniamy w naszą siłę. Nie przestaniemy mierzyć się z wykluczaniem, często miękkim i na pierwszy rzut oka niewidocznym czy bezmyślnym – ale nie chcemy mierzyć się z nim same. Bo problem nie jest w nas, „agresywnych”, „radykalnych”, tylko w systemie, w którym funkcjonujemy, i relacjach, jakie on nam narzuca. I my je zmienimy.

Dziękuję prowadzącym cykl spotkań „Nie-porozumienia”: Weronice Szklarskiej i Kamil Cajmer. Niedługo spotkania z Anną Adamowicz, Joanną Malinowska i Moniką Bobako. Nasze spotkanie nie było nieporozumieniem, ale było świetną lekcją z feminizmu. Mam nadzieję, że dla wszystkich.


MeToo

Źródło
Opublikowano: 2019-03-29 10:00:12