Wychowałem się na wsi. Większość mojej rodziny pochodzi ze wsi i mieszka tam. Nigdy nie przywiązywałem do tego większej

[ad_1]

Wychowałem się na wsi. Większość mojej rodziny pochodzi ze wsi i mieszka tam. Nigdy nie przywiązywałem do tego większej wagi, ale od kilku lat coraz bardziej uderza mnie jedna rzecz. Jawna pogarda dla wiejskości jest niestety stałym i istotnym składnikiem tożsamości polskiego środowiska inteligencko-medialnego.

Klasycznym przykładem jest książka Piotra Nowaka, prawicowego profesora związanego z czasopismem „Kronos”, zatytułowana „Hodowanie troglodytów”. Nowak pisze w niej wprost, że ludem się „brzydzi”, a mówiąc dokładniej, brzydzi się jego „ciemnotą, brudem, nieludzką symbiozą z przyrodą”. Książka Nowaka wzbudziła swego czasu zachwyt u części środowiska akademickiego, bo autor tak ładnie bronił etosu inteligenckiego, a że przy okazji sięgał po klasyczne chwyty rasistowskiego języka (odczłowieczanie całych grup społecznych), to oj tam, oj tam, nie bądźmy już tacy wrażliwi.

Tę pogardę znajdziemy także z łatwością po stronie liberalnej. Klasykiem jest już felieton Jana Hartmana dla „Polityki” o tym, że z potomków chłopów i robotników nie będzie czytelników Żeromskiego ani nawet Masłowskiej, bo inteligenckość się dziedziczy. Kilka miesięcy temu Janusz Majcherek pisał w „Gazecie Wyborczej”, że wszystkie nieszczęścia, które spotykają Polskę, wypełzają ze współczesnej polskiej wsi. W ten sam trend wpisał się Przemysław Szubartowicz, pisząc na Twitterze: „Dziś prowadziłem spotkanie z Jerzym Stępniem, który zwrócił uwagę na zapomniany fakt. Otóż PiS przy władzy to w dużej mierze efekt kompleksu chłopa pańszczyźnianego. Dziś to niewolnik, któremu wystarczy 500+ od pana („pana” Kaczyńskiego) i który ucieka od wolności, bo za trudna”.

Nie chcę idealizować wsi, bo to byłoby naiwne. Ale przecież Hartmanowi, Majcherkowi czy Nowakowi nie chodzi o to, jaka naprawdę jest wieś, lecz o przeżywanie intelektualnych orgazmów, które zapewnia prosty podział: „my, elity duchowo-inteligenckie” vs „niewykształcony, głupi motłoch”. Lud, chłop, robotnik, wiejskość ogrywają rolę symbolów zacofania, na tle których polscy arystokraci ducha mogą zachwycać się własną postępowością.

Łatwo przy tym zapomnieć, że to nie chłop wystraszył się kobiety z bananem, tylko profesor socjologii, który ukończył Uniwersytet Warszawski. To nie potomek chłopów, ale szlachty (i przy okazji następny absolwent Uniwersytetu Warszawskiego) od lat tworzy różne partie, które spaja pogarda dla kobiet i wszelakiego rodzaju mniejszości, a także zabobonna wiara w wolny rynek. To nie członek prostego ludu pracował nad instytucjonalnym odrodzeniem się ruchów nacjonalistycznych w Polsce, tylko student kilku kierunków we Wrocławiu, Warszawie i Toruniu, uczestnik „Tańca z gwiazdami”. Jego protektorem był absolwent Uniwersytetu Adama Mickiewicza i wzięty prawnik z rodzinny profesorskiej. Jarosław Kaczyński też nie pochodzi z małej chłopskiej chatki, lecz z Żoliborza.

Więc na miejscu polski postępowej, wysublimowanej oraz inteligenckiej dałbym sobie na wstrzymanie i przestałbym się brandzlować przekonaniem o własnej wyższości duchowej. Nie ma nic wyrafinowanego w posługiwaniu się klasistowskimi przesądami.

[ad_2]

Źródło
Opublikowano: 2019-04-28 12:21:38