Unikam pisania o polskiej lewicy, ponieważ zwykle prowadzi to do jałowych, wewnętrznych wojenek. Ale dzisiaj zrobię wyją

Unikam pisania o polskiej lewicy, ponieważ zwykle prowadzi to do jałowych, wewnętrznych wojenek. Ale dzisiaj zrobię wyjątek, bo i okoliczności są wyjątkowe: jesteśmy coraz bliżej systemu dwupartyjnego.

Wśród części polskiej lewicy złudzenie, że kluczem do sukcesu jest powstanie odpowiedniej formacji lewicowej. Na przykład takiej, która będzie odpowiednio ludowa. Albo takiej, która będzie odpowiednio liberalna. Albo odpowiednio fajna. Albo odpowiednio merytoryczna. Albo odpowiednio buntownicza. Albo postawi mocno na socjał. Albo na prawa człowieka. Jeśli jednak na chwilę przyjmiemy bardzo szeroką definicję lewicy – taką, która jest w stanie pomieścić wszystko od Razem, przez Biedronia i Palikota, po nawet Samoobronę – to wyjdzie nam, że myśmy już w Polsce testowali każdą możliwość i każda rozbiła się o to samo: mur złożony z dwóch potężnych maszyn wojennych, czyli -u i PO. Zresztą tak samo jak rozbiły się o niego wszystkie inne partie, z Nowoczesną na czele.

Brutalna prawda jest taka, że główną słabością polskiej lewicy jest jej… słabość. To zaklęty krąg, który najlepiej obrazuje przypadek Razem. Czemu Razem tak rzadko pojawia się w mediach? Bo ma 2%. Czemu ma 2%? Bo mało jej w mediach i duża część wyborców nie wie nawet o jej istnieniu (fakt, o którym zbyt łatwo zapominamy w naszej bańce). A ci, którzy wiedzą, zastanawiają się, czy warto „marnować” głos. Dodajcie do tego nieporównywalne z POPiS-em możliwości finansowe, do cna prawicowy system szkolnictwa oraz brak szczególnej sympatii ze strony osób zajmujących najwyższe stanowiska w czołowych mediach – i zobaczycie, jak ciężko w tym kraju robi się postęp.

Dlatego nie wierzę w strategię „odpowiedniej lewicy”. Jeśli jakaś ma tu kiedyś odnieść sukces, tu musi być nie „odpowiednia”, lecz wystarczająco szeroka. Mówiąc obrazowo: to musi być lewica, którą byliby skłonni poprzeć zarówno lewicujący publicyści „Gazety Wyborczej”, jak i „Rzeczpospolitej”, „Krytyki Politycznej” czy „Nowego Obywatela”. Oczywiście, lewica potrzebuje poparcia zdecydowanie większej liczby ludzi niż publicystyczna nisza – chodzi mi o to, że musi ona przyciągać osoby o rożnych priorytetach i spojrzeniach na lewicowość, także takie, które nawzajem się nie znoszą. Bo jeśli lewica dzieli się już na poziomie swojego twardego elektoratu, to jak ma przekonać miękki elektorat?

Mówiąc zaś bardziej praktycznie, w dzisiejszych realiach taka musi być reprezentowana i przez Zandberga, i przez Dziemianowicz-Bąk, i przez Biedronia, i przez Zielonych, i przez SLD. Moglibyście zapytać „I kto to mówi?”. Czy sam nie potępiałem wielokrotnie SLD? Oczywiście, ostatnio wczoraj na Twitterze z powodu prezydenta Rzeszowa. Ale jeśli krótka przygoda polityczna czegoś mnie nauczyła, to tego, że zasadnicza różnica między robotą publicystyczną a robotą partyjną. Publicystka nie walczy o przekroczenie progu i objęcie władzy w kraju, polityczka tak. I to wiele zmienia. Bo ta druga ma obowiązek łączyć wierność ideałom ze skutecznością i umiejętnością budowania jak najszerszego konsensusu. Mnie Czarzasty nie jest do niczego potrzebny, lewicowym formacjom politycznym niestety – na dziś – potrzebny jest. Tak samo jak potrzebni są Dziemianowicz-Bąk, Zandberg, Biedroń czy nawet niedobitki Zielonych.

Wiem, że dla wielu jest to kompromis nie do zniesienia. Z SLD? Po więzieniach CIA? Po Millerze? Po tysiącach innych rzeczy? Z Biedroniem, który nie jest prawdziwą lewicą? Z jednoprocentowym Zandbergiem? Tak, z nimi wszystkimi. Zachwycamy się ostatnio Alexandrią Ocasio-Cortez, jak najbardziej słusznie. A przecież należy ona do Partii Demokratycznej – tej samej, która poparła wojnę w Iraku, tej samej, która dała się uwieść fundamentalizmowi rynkowymi, tej samej, która zbratała się z Wall Street. Domyślam się, że AOC ciężko znieść wiele osób z jej własnej partii, ale wie, że sama nic nie zdziała. Jasne, polski system polityczny jest inny, inne są możliwości tworzenia opozycji wewnątrzpartyjnej, ale zasada jest podobna: czasem zatykasz nos i robisz swoje obok ludzi, z którymi w innych okolicznościach nie chciałbyś mieć wiele do czynienia.

Jeszcze rok temu nie pisałbym w ten sposób. Ale – powtarzam – okoliczności są wyjątkowe. Jesteśmy na krawędzi systemu dwupartyjnego, co gorsza, tworzonego przez dwie prawicowe partie. No i co, że system dwupartyjny? – spytacie. Trudno, trzeba bronić demokracji przed albo – w innej wersji – trzeba bronić istniejących okruchów polityki socjalnej przed PO, a nie marzyć o lewicy. Ale pomyślcie, co oznacza system dwupartyjny. Jak PO pójdzie za namową Giertycha i Lisa w konserwatyzm, to powie części z was „I co nam zrobicie? Wolicie iść do zamordystów z PiS-u?”. Jak PiS odpuści sobie politykę socjalną, bo stwierdzi, że teraz w modzie jest nacjonalizm, a nie socjał, to innej części z was powie „I co nam zrobicie? Wolicie iść do PO i Balcerowicza?”. Takie są realia systemu dwupartyjnego. W USA od dekad – od czasu, gdy Partia Demokratyczna poszła „trzecią drogą” – rzesze wyborców nie mają formacji, która reprezentowałaby ich interesy. To powinno być ostrzeżenie. Długi marsz, o którym słyszy się gdzieniegdzie na lewicy, może oznaczać kilkadziesiąt lat bez realnej lewicowej reprezentacji w Sejmie.

Często śmiejemy się z liberalnych komentatorów, którzy dniem i nocą nawołują do zjednoczenia opozycji. Ale w pewnym sensie liberałowie są mądrzejsi od nas. Tak, tak, Tomasz Lis jest mądrzejszy niż my. Bo dba o swój interes, bo wie, że ogólnie rzecz biorąc, takie zjednoczenie jest na rękę i mu, i jego środowisku. Bo oznacza siłę, władzę, wpływy albo chociaż pozostanie w grze. walczy teraz o to ostatnie – o przetrwanie, w przeciwnym wypadku pozostanie nam spierać się ze sobą na facebooku, patrząc bezradnie, co robią z Polską dwie prawice. A uważam, że będzie tylko gorzej. Jeśli przyjdzie kryzys, to PO włączy turbo-neoliberalizm, oskarżając o wszystko i roszczeniowość. w odpowiedzi połasi się na te kilka procent ludzi gotowych głosować na Korwina, nacjonalistów czy Kukiza.

Więc może wszyscy, którym na sercu leży dobro lewicy i kraju, powinni dzień i noc domagać się lewicowego zjednoczenia? Nie zniesienia różnic, nie długoterminowego związku, lecz wyborczego połączenia sił, aby przetrwać i ocalić Polskę przed systemem dwupartyjnym. Obawiam się, że jeśli ten system się domknie, to go już nie otworzymy. zostanie zredukowana do roli niewiele znaczącej politycznie ciekawostki, którą można ewentualnie poprosić od czasu do czasu o jakiś komentarz w mediach, ale która jako formacja polityczna jest niczym.

Źródło
Opublikowano: 2019-06-05 17:00:58