Marzy mi się taka akcja na wzór me too czy solidaryzowania się z osobami LGBT, żeby cały fejsbuk zalać wyznaniami "

Remigiusz Okraska:

Marzy mi się taka akcja na wzór me too czy solidaryzowania się z osobami LGBT, żeby cały fejsbuk zalać wyznaniami "jestem potomkiem chłopów pańszczyźnianych" czy po prostu chłopów, w odpowiedzi na te wielkopańskie pohukiwania i szyderstwa. Bo właściwie czemu nie? Niech się wstydzą ci, którzy są potomkami wyzyskiwaczy, utracjuszy, próżniaków. My nie mamy się czego wstydzić. potomkami ludzi ciężkiej pracy, trudnego życia, walki o przetrwanie, zazwyczaj dobrej roboty i odpowiedzialności za swoich bliskich, potomkami poniewieranych, krzywdzonych, lekceważonych. Ktoś się tego wstydzi? Ja wcale. Jeśli czegoś bym się wstydził to nawet nie tyle bycia potomkiem złych i możnych, bo tego człowiek nie wybiera. Wstydziłbym się, gdybym wierzył w te wszystkie szlachecko-pańskie fantazmaty, bzdurne mitologie, paniczowate uzurpacje, gdybym tego zazdrościł, z tym się utożsamiał, udawał, że ja też z nich, ja nie z chłopów, wysferzał się i gardził swoimi przodkami.

Jest nas masa. Ten kraj w niewielkiej części pochodzi z państwa, a w ogromnej z ludu. I nie tyle dlatego, że ktoś te elity wybił, jak opowiada nadęty mit, ale dlatego, że zawsze były liczebnie skromne, bo się swoim przywilejem niechętnie dzieliły, raczej go pieczołowicie strzegły, bywało tak nawet pod egalitarnymi hasłami, gdy wywodząca się ze szlachty inteligencja miała nierzadko postępowy frazes na gębie, ale niewiele mniej często dobrze wiedziała, kto jest skąd, komu się co zatem "należy", więc postępowe pisarki, postępowi politycy i postępowi pisarze mieli nieludzko traktowane służące, żeby bez przeszkód móc się zajmować "sprawami publicznymi", choć nierzadko raczej karierami i dyrdymałami.

Tak, potomkami chłopów. Nie mamy się czego wstydzić, za co przepraszać, a skoro nazwali ten system demokracją, to sięgajmy po swoje, póki nas znowu nie stłamsi jakaś elita pańskiego przywileju i pańskiej uzurpacji, póki bat silnych nie spadnie znowu na karki słabych.

Jeden mój pradziadek był smarowaczem maszyn w zakładach włókienniczych. To była dobra i prestiżowa robota, nawet w największym kryzysie takich nie zwalniali. Ale to później. Wcześniej był wędrownym robotnikiem rolnym (zwanym wtedy bandosem), chodził pieszo na pół roku na robotę do Niemiec, pewnego razu zaszedł stamtąd i podjechał furmankostopem aż pod Kopenhagę, gdzie ciężko przez kilka lat harował w gospodarstwie rolnym. Gdy wrócił, uprawiał skromne poletka na Borowym Polu. Drugi pradziadek miał poletko w Morsku, czyli na "jałowcowych ziemiach", jak zwała je moja babcia, bo rósł tam dobrze tylko jałowiec, tak marne to były gleby. Sprzedał to w końcu i za całą kwotę połowicznie zbudował własnym sumptem jednoizbowy domek pod (wtedy) Zawierciem. Pracował odtąd jako prosty robotnik w zakładach bawełnianych – w okresie kryzysu cieszył się, gdy przepracował dwa dni tygodniowo, jeśli został wybranym szczęśliwcem spośród masy oczekującej codziennie przed bramą fabryki na wskazanie palcem przez majstra. Po wojnie mój dziadek w tym samym domku na dole prowadził warsztat stolarski, a po schodach przypominających drabinę wchodziła na poddasze do jednoizbowego mieszkanka cała rodzina (w tym mój ojciec), zanim po latach zbudowali inny dom. Inny pradziadek był ubogim chłopem pod Sejnami, z biedy babcia uciekła stamtąd na Mazury. Kolejny pradziadek był ubogim wieśniakiem z Mazur, nawet bez kawałka gruntu, więc pojechał pracować do kopalni we Francji, skąd po kilku latach wrócił po rozmowie z policją polityczną, która powiedziała mu, że albo przestanie komunizować, albo będzie miał kłopoty z jakąkolwiek pracą – stąd też moja babcia, urodzona tamże, mówiła po francusku lepiej niż Trzaskowski (taki żarcik-szpila), ale po powrocie do Polski w wiejskiej szkole śmiały się z niej, bo niezbyt znała język polski. Prababcie do początków PRL-u głównie "prowadziły dom", czyli ciężko harowały przy kilku dzieciach, gospodarstwie, w ogródkach, oporządzeniu zwierząt itd. Nie znam losów prapradziadków, czyli wcześniejszych, ale wśród dziadków i babć wszyscy wciąż ciężko pracowali fizycznie i żyli skromnie. I nikt nie wywodził się z państwa, nie mieliśmy żadnych rodowych sreber, wspomnień o mająteczkach, pożółkłych fotografii z wujem fabrykantem czy stryjenką na ganku dworku.

To nie jest wyjątkowa historia, przeciwnie: jest banalna, masowa i doskonale powtarzalna w tym miejscu na ziemi. potomkami chłopów pańszczyźnianych. I gówno elitom do tego. Nie będziemy się wstydzić, bo nie mamy czego, to nie my biliśmy, wyzyskiwaliśmy i poniewieraliśmy, to z naszymi przodkami tak robiono. A jeśli coś w tym kraju jest złego, to rzadko pochodzi z wad ludu, a często z wad, słabości, uzurpacji i kiepskości elitarnych mitów, snobizmów, nabzdyczeń czy frazesów, za którymi rzadko stoją porządna robota i porządny etos, bo częściej wiele lenistwa, zarozumialstwa, samolubstwa i egoizmu klasowego.

Jak pisał lewicowy poeta Edward Szymański:

Nikt się z nami nie pieścił, nie cackał,

nie mieliśmy guwernerów i bon.

Nie chowano nas z francuska, z niemiecka,

ale wszyscy rozumiemy od dziecka,

co to lokaut, strajk, akord i lon.

Źródło
Opublikowano: 2019-10-02 22:47:07