Otóż bez przyjemności obejrzałem raz kolejny "Zjawę". Jasne, Leo w trybie montypajtonowskiego Rozporcjonowanego Rycerza bywa groteskowy, a sceny poetyckich wizji i reminiscencji niepotrzebnie zamulają klarowność tej brutalnej opowieści, ale wątek ojcowsko-synowski niszczy wprost niesamowicie – "Jestem tutaj. I będę tutaj" – i wywołuje u mnie jak zawsze wzrusz. Działa również wciąż perspektywa, z jakiej Iñárritu ukazuje Amerykę i jej wczesną dość historię – nieustająca, bezlitosna jatka, którą napędza rasizm, zemsta i pieniądze, nic innego; połączenie "Krwawego południka" z "Czarnym potokiem". Wszystko to na tle amerykańskiej natury ukazanej znakomicie jako niebezpieczny raj, bez pocztówkowo-bukolicznej fototapety. Tylko lodowe pustkowia, dzikie ogromne rzeki, lasy jak z kenozoiku, noc jak za pierwszych chwil stworzenia. W bonusie mistrzowski Tom Hardy jako cyniczny, bezwzględny Fitzgerald.

Zalecam. "Zjawa" pojawiła się na Netflixie.


Źródło
Opublikowano: 2018-12-28 00:21:04