Nasza liberalna starszyzna ma wyraźny problem z młodymi. Ciągle ich beszta. Leszek Balcerowicz na wieść, że młodzi biorą

Nasza liberalna starszyzna ma wyraźny problem z młodymi. Ciągle ich beszta. na wieść, że młodzi biorą udział w „Strajku dla klimatu”, opieprzył ich za brak obrony demokracji. Jarosław Kurski, zastępca redaktora naczelnego „Gazety Wyborczej”, upominał młodych, że przez swoją polityczną nonszalancję zapłacą za długi PiS-u. Paweł Wroński, dziennikarz „Wyborczej”, pouczył mnie jakiś czas temu na Twitterze, że młodzi powinni być wdzięczni za umowy śmieciowe, bo dzięki temu uniknęliśmy losu Grecji (!!!), a tak poza tym on w komunie też miał ciężko. No i wreszcie Witold Gadomski obwieścił dziś, że zamiast użalać się nad młodymi, trzeba już w szkole tłumaczyć im, że lekko nie będzie – skończyły się czasy ciepłych posadek, takich jak ta, którą od lat okupuje sam Gadomski.

Złorzeczą, pouczają, wygrażają, ale niewiele to daje. Nazywam to syndromem opuszczonego belfra. Nasi liberałowie przyzwyczaili się do tego, że odgrywają rolę nauczycieli, nie, to za mało, mistrzów, duchowych przewodników Polski. Tłumaczą, co jest nowoczesne, co jest zachodnie, co jest prawe i dobre. Opowiadają historie z PRL-u, tak jak kiedyś opowiadało się różne legendy, aby przekazać uniwersalne mądrości życiowe. Ale młodzi nie słuchają. Dlatego starszyzna wpada w szał, co przejawia się na różne brzydkie sposoby, jak na przykład wtedy, kiedy Wojciech Czuchnowski nazywa Adriana Zandberga „idiotą albo agentem”.

Starszyzna nie chce przyjąć do wiadomości, że problem leży ich stronie – że historie, które opowiadają, dawno przestały być aktualne. Tomasz Lis jest przekonany, że opowiada o nowoczesnej Europie, ale jego opowieść przypomina raczej konserwatywne Stany Zjednoczone sprzed 40 lat. Jarosław Kurski sądzi, że przytacza ABC ekonomii, ale tak naprawdę powołuje się na dogmaty z czasów początków transformacji. Wszystkim im wydaje się, że wstrząsną społeczeństwem, wyszukując kolejne analogie, porównania i metafory nawiązujące do PRL-u. Co czasami przybiera postać nieświadomej autoparodii, jak wtedy, gdy Gadomski zaleca Josephowi Stiglitzowi zapoznanie się z historią Polski Ludowej.

Są jak profesor, który zachwycił się 30 lat temu jedną książką i uznał, że już nic więcej nie musi. A dziś złości się na studentów, że ci przechadzają się korytarzach z najnowszymi publikacjami pod pachą. Mógłby ich oczywiście podpytać, co tam czytają, mógłby porozmawiać, wejść w dialog. Czasem nawet próbuje, ale przez te wszystkie lata zbyt mocno przyzwyczaił się do monologowania, do pouczania, do tłumaczenia, co jest jedynie słuszne i dobre. Więc zostaje mu ta garstka młodych, którzy go jeszcze słuchają, a dla reszty ma tylko wyrzuty i oskarżenia o zarozumiałość.

Źródło
Opublikowano: 2019-07-27 10:51:10