Naprawdę nie chciałem już pisać na temat Marcina Matczaka, ale co począć, gdy po

Tomasz Markiewka:


Naprawdę chciałem już pisać na temat Marcina Matczaka, ale co począć, gdy porusza on temat, który leży mi na sercu – społeczne.

W najnowszym tekście dla „Wyborczej” Matczak odpiera lewicową szarżę i twierdzi, że Polska to egalitarny z szeroko otwartymi drzwiami dla każdej grupy społecznej. Jako dowód przedstawia krótki eksperyment: „Na zajęciach z Rawlsa zawsze robię test – proszę o podniesienie ręki studentów, którzy pochodzą z miast liczących poniżej 5 tys. mieszkańców, a następnie tych, którzy pochodzą z miast liczących powyżej 500 tys. mieszkańców. Żadne to naukowe badanie, ale fakt, że liczba rąk w obu przypadkach jest prawie równa, świadczy o tym, że drzwi do tej sali na Wydziale Prawa są otwarte tylko dla uprzywilejowanych”.

Ludzie złoci. Nawet wiem od czego zacząć. Od badań IBL, które pokazują, że wykształcenie polskich dzieci jest mocno powiązane z wykształceniem rodziców? Od badań OECD, z których wynika, że w Polsce dzieci robotników mają dużo mniejsze szanse dostać się do klasy kierowniczej niż dzieci kierowników? Albo od właśnie opublikowanych badań Brzezińskiego, Mycka i Najsztuba, które raz jeszcze potwierdzają, że mamy jedne z największych dochodowych w Europie? Może dorzucić jeszcze badania, które pokazują, że wystarczy dostać się na ten sam kierunek i ten sam uniwersytet, bo dzieci bogatych rodziców i mają potem łatwiej?

Tak, wiem, sam ostatnio przestrzegałem przed tym, że takich dyskusji nie wygrywa się, zasypując dyskutantów danymi i badaniami. Ale ja nie chcę wygrywać żadnej dyskusji z Matczakiem, nie chcę nawet z nim polemizować. Mam tylko jedną smutną refleksję.

Matczak próbuje sobie stworzyć wizerunek pogodnego, otwartego gościa z optymistycznym przesłaniem do ludzkości. Takiego, który jak wchodzi na salę wykładową, to widzi „młodych ludzi o jasnym spojrzeniu” (cytat z jego tekstu). Nie mogę się jednak powstrzymać od wrażenia, że za piękną otoczką kryje się pewien rodzaj okrucieństwa.

Michael Sandel, amerykański filozof, posługuje się metaforą przyjaciół Hioba, gdy pisze o nierównościach. Nie dość, że Hiob leżał przykuty do łóżka chorobą, to jeszcze musiał wysłuchiwać „przyjaciół”, którzy twierdzili, że to najwyraźniej jego wina.

Nie dość, że wielu Polaków nie ma równych szans, to jeszcze muszą wysłuchiwać różnych Matczaków tego świata, że przecież jest super, a jeśli coś im nie wyszło, to najwyraźniej ich wina. Każda krytyka systemu jest zaś promowaniem „dyktatury ciemniaków”.

się buduje pełne podziałów, złości i egoizmów, a nie jasnych spojrzeń

Źródło
Opublikowano: 2021-10-02 09:27:25