Budujemy ruch

Polityka to paskudna gra. Może dlatego, że przypomina loterię, na której można wygrać 4 lata dobrej pensji za niekoniecznie ciężka pracę? Politycy różnych formacji uważanych formalnie za lewicowe, a których nazw przez grzeczność nie wymienię, wciąż spotykają się w różnych pokojach i powtarzają jak mantrę słowo „jedynka”. „Jedynka” to szczęśliwiec, który ma największą szansę zostać posłem o ile cała lista przejdzie 5-procentowy próg wyborczy. Wyborcy, bowiem najczęściej głosują na tego pierwszego na liście. Choć i tu reguły nie ma i są znane przypadki, kiedy „jedynka” miała mniej głosów niż jakiś ulubieniec mieszkańców umieszczony przez partyjną „wierchuszkę” gdzieś na dalszym miejscu.
To gorączkowe zabieganie o bycie wybranym przesłania politykom sens demokracji, jakim jest służenie ludziom, którzy zdecydują się na nich głosować. Byłem już posłem przez dwie kadencje w latach 1993-2001 i wiem, że to „służenie” jest trudne, jeśli nie ma się w Sejmie znaczącej grupy wiernych swym wyborcom oraz ideałom parlamentarzystów. Robiłem, co mogłem, ale niewiele mogłem skoro dopuściłem do uchwalenia ustawy wniesionej przez Barbarę Blidę z SLD, która dopuszczała eksmisje na bruk nawet małych dzieci.
Takie doświadczenie uczy pokory. Przez ostatnie kilkanaście lat zajmowałem się ratowaniem ofiar takiego właśnie anty społecznego ustawodawstwa. A teraz śmiem znowu prosić was o wasz głos. Dlaczego? Bo wszystkim nie pomogę, bo klamka w Kancelarii Sprawiedliwości Społecznej jest regularnie urywana przez zrozpaczonych ludzi, którzy akurat nas nie zastali. Dlatego, że te ustawy trzeba zacząć zmieniać, a tego nie zrobi się pisząc pisma procesowe w suterenie na Grochowie, tylko w Sejmie.
Wbrew rozpowszechnianym fałszywym informacjom nie kandyduję z listy tzw. Zjednoczonej Lewicy, bo Miller i Palikot wprawdzie się zjednoczyli, ale nie po to by służyć ludziom, lecz by wejść do Sejmu. Nie jestem też częścią towarzystwa, które nie dogadawszy się z Millerem zarejestrowało komitet wyborczy o tej samej nazwie i skarży się, że nie dostali dość „jedynek”. Ruch Sprawiedliwości Społecznej wystartuje z listy Ruchu Społecznego RP, zrzeszającego środowiska związkowe i pracownicze. Mnie będzie można znaleźć na warszawskiej liście Ruchu Społecznego.
Najważniejsza walka, która nas czeka nie rozegra się jednak w Sejmie, gdzie jak widać z sondaży wciąż dominować będą przedstawiciele banków, lichwiarzy, pracodawców, kamieniczników i międzynarodowych korporacji, lecz w społeczeństwie. Warunkiem prawdziwych zmian jest masowy ruch społeczny, który rozsadzi panujący porządek oparty na władzy pieniędzy nad ludźmi. Na ten ruch składać się będą stowarzyszenia takie jak choćby kancelaria Sprawiedliwości Społecznej, związki zawodowe, w których tworzeniu i rozwoju Ruch Sprawiedliwości Społecznej zamierza uczestniczyć oraz partie antysystemowe takie jak RSS.
Nie jest to droga łatwa, bo dopóki nie staniemy się ruchem masowym będzie nas ograniczała szczupłość finansów, jakimi dysponujemy. Nie jest naszym celem zdobycie sponsorów, bo oni nie tylko dają pieniądze, ale i wypaczają sens istnienia organizacji, które finansują. Dlatego sprawność działania będzie u nas rosła dzięki składkom coraz większej rzeszy członków i sympatyków. Tak jak dzięki dobrowolnym wpłatom sympatyków istnieje „ostatnia deska ratunku”, Kancelaria Sprawiedliwości Społecznej.
Zarówno KSS jak i RSS to organizacje, które istnieją dzięki wielkiej ofiarności niezamożnych wolontariuszy. Ci ludzie są moimi bohaterami. Zamiast biegać za dodatkowym zarobkiem skazują się na biedę, bo wolą nieść pomoc innym, bo wolą walczyć z systemem niż dołączyć do wielkiej rzeszy przepracowanych niewolników, którym ani w głowie się buntować. I mimo niedostatku są szczęśliwsi, bo ich życie ma sens. Nie jest li tylko bezmyślną, tępą walką o przetrwanie.
Wszyscy wierzymy, że ta powszechna bierność ma się ku końcowi. Ludzie nagabywani przez nas na ulicy coraz chętniej przyjmują nasze zaproszenia do wspólnego działania. Zaczynają lgnąć ku sobie nawzajem, pojawiać się coraz liczniej na zebraniach. Dlatego przed kolejnym zebraniem Ruchu Sprawiedliwości Społecznej w Warszawie naszym największym problemem nie jest frekwencja tylko skąd wziąć dość krzeseł.


Źródło
Opublikowano: 2015-08-21 06:10:42