Łukasz Najder:

[ad_1]

niejaki Dymek rozmawia z Arlie R. Hochschild

"Luizjana to Południe do kwadratu. To tam najlepiej widać opisany przeze mnie „wielki paradoks”.

– Na czym on polega?

To stan, który ma właściwie najgorszą edukację, najbardziej dotkliwe problemy zdrowotne, najniższą przewidywaną długość życia, najwięcej rozbitych rodzin, najwyższą proporcję samotnych matek… Jak to możliwe, że ten sam stan, który w największym stopniu jest uzależniony od pomocy rządowej, redystrybucji, mechanizmów wsparcia, jest jednocześnie najbardziej wrogi wobec rządu federalnego? Niezrozumiałe.

Luizjana była nie tylko przykładem „wielkiego paradoksu”, była jego wzmocnieniem, swoistą przesadą. W 2014 roku to był najbiedniejszy stan ze wszystkich. 44 procent jego budżetu pochodziło z rządu federalnego, to naprawdę dużo. I jednocześnie najszybciej osuwał się on w objęcia radykalnego skrzydła Partii Republikańskiej, Tea Party. Do tego dochodzi wielka rola, jaką odgrywa przemysł naftowy w Luizjanie. To jedno z najbardziej zanieczyszczonych miejsc na Ziemi, a jednocześnie najwięcej ludzi sprzeciwia się tam prawnym ograniczeniom dewastacji środowiska!"

[…]

"Żeby to zrozumieć, musiałam jednak poznać stojącą za tym „głęboką opowieść”.

– „Głęboką opowieść”?

Tak, metaforyczną reprezentację doświadczeń, hipotetyczną historię, która jest „jak prawdziwa”. Z niej biorą się moralne osądy, jakich dokonują ludzie, i wątpliwości, jakie czują. To, co uważają za prawdziwe. Brzmi ona następująco.

Stoisz w długiej, długiej kolejce, jak na pielgrzymce. Obok ciebie stoją ludzie tacy jak ty. Na szczycie wzgórza, na które prowadzi pielgrzymka, znajduje się spełnienie amerykańskiego snu. Przez długi czas kolejka nie posuwa się do przodu, nogi już bolą, a ludzie są zmęczeni. I nagle co widzisz?! Ludzie wpychają się do kolejki przed tobą. Kto taki? Czarni – którzy teraz mają dostęp do zawodów i pozycji wcześniej dostępnych wyłącznie dla białych, a dzięki akcji afirmatywnej priorytetowy dostęp do miejsc w liceach i na uniwersytetach i wszystkie zasiłki. Kto jeszcze? Kobiety – och, z kobietami jest jeszcze gorzej, bo one stanowią aż połowę społeczeństwa. Oraz imigranci. A do tego teraz jeszcze uchodźcy. Masz prezydenta, Baracka Obamę, który powinien bezstronnie reprezentować wszystkich, prawda? A on zdaje się machać ręką do tych, którzy wpychają się w kolejkę! To ich prezydent, im pomaga! A może on też jest z tych, co się wepchnęli w kolejkę? Jak ktoś wychowany przez samotną matkę mógł skończyć Harvard? Przecież to za dużo kosztuje, to jakieś oszustwo! Widzisz to wszystko i stwierdzasz, że nie zbliżasz się ani trochę do amerykańskiego snu. A gdy ci przed tobą już do niego dochodzą, to na odchodnym patrzą na ciebie i rzucają: „Jesteście wieśniakami!”.

– To boli?

Ci ludzie bardzo ciężko pracowali i byli uczciwi całe życie. Nie poszli nigdy na studia, ale bynajmniej nie byli głupsi od innych. Nazywanie ich wieśniakami jest dla nich obraźliwe. Ale obraźliwe – tak uważają – jest też to, że ludzie, którzy nie pracowali tak ciężko, nie byli tak cierpliwi i tak pokorni jak oni, dostawali od państwa coś za darmo. To poczucie doprowadziło do wyobcowania: poczuli się „obcy we własnym kraju”. Biali, pracujący i wierzący Amerykanie z Południa zaczęli uważać, że są mniejszością. Że są spychani na margines. Przestało się im podobać, że widzą kolejne grupy i osoby, które mówią: „O, jaki ja jestem biedny”, żądają współczucia i domagają się zasiłków. A oni – moi rozmówcy z Luizjany – nigdy by tak o sobie nie pomyśleli. Nie chcą być uznani za ofiary, patrzą więc z góry na tych, którzy właśnie tego się domagają. Ale tak naprawdę oni też są ofiarami. Tylko takimi, które nie mogą tego powiedzieć".

[…]

"Biali mężczyźni są uznawani za grupę uprzywilejowaną. Ale badania pokazują, że właśnie biali mężczyźni z klasy robotniczej nadużywają alkoholu i narkotyków, rzadziej biorą udział w życiu lokalnych społeczności, nie mają kontaktu z własnymi dziećmi, rzadziej są w związkach z matkami tych dzieci, występuje wśród nich wysoki odsetek samobójstw. Obserwujemy cichy kryzys, o którym Donald Trump zaczął mówić głośno".

Mur empatii / Obyczaje / dwutygodnik.com

Obudziliśmy się w podzielonej Ameryce, w której od stania w kolejce po dobre życie ludzie zdążyli się już tak zmęczyć, że wybrali na prezydenta kogoś, kto otwarcie się od nich odwrócił – mówi amerykańska socjolożka
[ad_2]

Źródło
Opublikowano: 2017-01-03 17:51:20