Łukasz Najder:

[ad_1]

"Oto więc mamy „odklejone elity”, które zawsze narzekają i biadolą, ilekroć na powierzchnię wypływa coś, co im się w polskim, schamiałym ludzie nie podoba. Krzyczą, pomstują, rozdzierają szaty i urządzają wyścigi męczeństwa, gdy przestają być hołubione, nie dostają medali i nie mogą obsłużyć swojej potrzeby przynależności do elit europejskich i globalnych, bo ciąży im Polska, kula u nogi, kołtun, kotwica w prowincjonalnym mule (Newsweek). Okazuje się szybko, że nie robią tego i tak bezinteresownie – dbają o komfort tego buntu, aby męczeństwo osłodzić sutą fakturką (Kijowski) albo przynajmniej, jak inaczej się nie da, kolejną okładką w kolorowym piśmie. Faktycznie jednak o żadną poprawę losu kogokolwiek poza nimi, zadowolenie swoich gustów, poczucie smaku i własnej wartości nie chodzi – przecież nie krzyczeli, kiedy ludzi wyrzucano na bruk, podwyższano wiek emerytalny, uelastyczniano pracę. Tak jak nie protestowali przeciwko „antyterrorystycznym” ustawom PO, prawu o zgromadzeniach prezydenta Komorowskiego ani wyrokom Trybunału Konstytucyjnego, kiedy ten orzekał, że klauzula sumienia chroni sumienie lekarzy, ale już niekoniecznie pacjentki. Wtedy, drodzy państwo, oni jedli ośmiorniczki albo pili szampana na „25 lat wolności”. Albo jedno i drugie. Lewica zaś, zamiast te elity walić po łbie i bronić ubogich, piła po nich resztki owego szampana na swoich dyskusjach o poliamorii (Twardoch).

Ta historia jest tendencyjna, wybiórcza i złośliwa, owszem. Ale jest też czymś na wzór „głębokiej opowieści”, o jakiej pisała Arlie R. Hochschild w kontekście Ameryki – tłumacząc, dlaczego ludzie tak bardzo znienawidzili swoje elity, że byli w stanie wybrać kogokolwiek, kto te elity ośmieszy i pogrąży, choćby za cenę liberalnej demokracji i wolności obywatelskich. Głęboka opowieść to, tłumaczy profesor Hochschild: „metaforyczna reprezentacja doświadczeń, hipotetyczna historia, która jest «jak prawdziwa». Z niej biorą się moralne osądy, jakich dokonują ludzie, i wątpliwości, jakie czują. To, co uważają za prawdziwe”. Myślę, że polska głęboka historia wyglądałaby trochę tak. W szerszym wariancie powinno pewnie znaleźć się miejsce też dla tych, „co nakradli” i tych, „co zdradzili”. Za „sorosowe srebrniki” albo „brukselkie jewro” odwrócili się od Polski, aby z wygodnego cokołu osobistego sukcesu pluć na grajdół między Bugiem i Odrą i zdziczałe plemię nieudaczników, którzy nie wystrzelili na orbitę transformacji statkiem Apollo1989".

[…]

"Tymczasem w Polsce dzieje się nieustannie tyle krzywdy, że nie trzeba szukać jej ofiar w foyer Nowego Teatru – czy komuś jeszcze świta, że są w Polsce nauczyciele i nauczycielki, pracownicy mediów i kultury, służba celna, a nawet fizjoterapeuci? Wszystkie te grupy protestowały i mają realne powody do obaw związane z władzą Prawa i Sprawiedliwości. Wiem po moich zwalnianych z mediów publicznych czy szeregowych posad w instytucjach kultury przyjaciółkach i przyjaciołach, że ich dobrozmianowy kop boli bardziej niż Tomasza Lisa, który jedno prestiżowe studio zamienił na inne.

Co najciekawsze, ci sami dziennikarze i redaktorzy, którzy uprawiają bezmyślne rozdzieranie szat w swoich tytułach, prywatnie przyznają, że wiedzą, że coś jest nie tak. Że lament nad końcem demokracji we własnym gronie przynosi skutki odwrotne od zamierzonych. Że pielęgniarka, nauczycielka, rodzic, koleżanka lub kolega z pracy, sąsiad budzi większe współczucie i zaangażowanie niż smutna historia celebryty, któremu ktoś Polskę „demokratyczną” i „europejską” zwinął sprzed nosa. Owszem, zwinął. Jak Amerykanom Amerykę, Brytyjczykom Wielką Brytanię, a wcześniej Węgrom Węgry. Strzałem w stopę o nienaprawialnych być może przez lata konsekwencjach jest przekonywanie, że coś, co się nam najbardziej w Polsce nie udało, to zadowolić celebrytów. Demokracja jest ważna? Oczywiście, że jest ważna. Ale ludzie się milionami na niej zawiedli. Można mówić, że największą ofiarą Prawa i Sprawiedliwości jest Mateusz Kijowski, któremu wyciągnięto faktury. Ale można też zwrócić uwagę, że ofiarą tego rządu (i każdego poprzedniego) jest lokator sprywatyzowanej kamienicy, nauczycielka, obcokrajowiec na stypendium, samotna matka. Lista jest długa.

A jeśli się już opowiada o tym, że „ludzie za 500 złotych sprzedali demokrację”, warto zadać sobie pytanie, dlaczego. Ci, którzy za pięćset złotych nawet nie wstają z łóżka, niekoniecznie mają na nie najlepszą odpowiedź".

Polska głęboka opowieść

„Ogólnoprawicowa” wersja wydarzeń w Polsce, która doprowadziła PiS do władzy, i bez PiS-u stałaby się powszechna.…
[ad_2]

Źródło
Opublikowano: 2017-01-07 14:36:16