Trump, tak ale nie

Piotr Ikonowicz:


Trump, tak ale nie

na szczycie NATO twierdził, że stosunki amerykańsko-rosyjskie nigdy przedtem nie były aż tak złe. Widocznie nie wie nic o kryzysie kubański, kiedy to Rosjanie rozmieścili na Kubie broń jądrową i świat znalazł się najbliżej III wojny światowej w dziejach. Zresztą kilka dni później zaprzeczył sobie twierdząc, że stosunki między obu krajami „jakoś się ułożą”.
Najpierw bano się, że się skuma z Rosją w ramach wspólnej walki z terroryzmem. Nic podobnego nie nastąpiło. Mimo formalnego odprężenia w stosunkach dwustronnych Rosja jest wciąż postrzegana przez NATO, jako wróg, a nie sojusznik. A NATO to przecież instrument amerykańskiej polityki wojennej. Polityka zaciskania wokół Rosji „żelaznego pierścienia” wojsk Sojuszu Północnoatlantyckiego nie została zmieniona. Są tacy, którym się marzy, że Trump, podobnie jak wcześniej Reagan doprowadzi do upadku Rosji eskalując wyścig zbrojeń.
Tak się jednak nie stanie, bo ZSRR był praktycznie osamotniony, a władze na Kremlu traciły wszelkie poparcie, reżim moskiewski się sypał. Tymczasem teraz Włodzimierz Putin cieszy się wielkim poparciem zdecydowanej większości Rosjan, a Moskwa może liczyć na wsparcie Pekinu. W rozgrywce z Rosjanami Amerykanie muszą brać pod uwagę nowy sił na scenie światowej, na której nie są już jedyną i bezkonkurencyjną potęgą gospodarczą. To właśnie słabnąca pozycja gospodarcza USA sprawiła, że kraj ten coraz częściej sięga po agresję militarną, jako instrument polityki międzynarodowej.
Nie ma pewności czy nowy prezydent USA rozumie tę nową rzeczywistość, stąd owo miotanie się od wypowiedzi wojowniczych do pojednawczych. Na szczycie NATO powiedział to, co NATO-wscy generałowie chcieli usłyszeć. By zaraz potem uspokoić Rosjan wypowiedzią o skrajnie przeciwnej wymowie. Ale w amerykańskiej polityce od słów ważniejsze są czyny. Użycie nowej „super bomby” w walce z ISIS to była demonstracja siły, napinanie muskułów. jakby chciał powiedzieć „mam taką wielką bombę, że nikt mi nie podskoczy”. I na ukrytych w jaskiniach fanatyków to być może było dość, ale na pewno nie na Rosję. Bo duża konwencjonalna bomba, którą Amerykanie w swoim szaleństwie nazwali pieszczotliwie „matką wszystkich bomb” ani trochę nie zmienia strategicznego układu sił.
W tle wypowiedzi o najgorszych w historii stosunkach amerykańsko-rosyjskich jest oskarżenie sojusznika Rosji, Syrii o użycie broni chemicznej przeciw cywilom. Jednak niezwłoczne totalne zbombardowanie miejsca, z którego tę broń wystrzelono praktycznie uniemożliwia ustalenie, kto za ten atak odpowiada. Jednocześnie warto pamiętać, że powodem ataku na Irak była broń masowego rażenia, której tam nie było. W obliczu niechybnego upadku Państwa Islamskiego, Baszar Assad byłby skończonym głupcem gdyby dostarczył Zachodowi takiego pretekstu do ataku na swój kraj. A tylko taki scenariusz może doprowadzić do konfrontacji między Moskwą i Waszyngtonem. Nie wydaje się to jednak prawdopodobne.

Piotr Ikonowicz

Źródło
Opublikowano: 2017-04-25 15:40:01