Robert Maślak

"Jestem pierwszą ofiarą koronawirusa w Nowym Targu. Nie zachorowałam, ale przez pandemię zwolniono mnie z pracy…Moje koleżanki czują się zastraszane. Dyrektor grozi konsekwencjami prawnymi za szkalowanie szpitala. Ale ja się pytam: Całą Polskę pozwie?"

Beata Bialik: Na swój prywatny profil na FB wrzuciła pani zdjęcie maseczki domowej roboty i rąk wyżartych przez płyn dezynfekujący, informując, że w placówkach medycznych brakuje środków ochrony osobistej. Dzień później Marek Wierzba, dyrektor Podhalańskiego Szpitala Specjalistycznego im. Jana Pawła II w Nowym Targu, zwolnił panią z pracy, bo uznał, że jako pracownik szpitala sieje pani panikę wśród pacjentów.

Renata Piżanowska: Gdybym była typem panikary, nie mogłabym pracować na oddziale neonatologicznym przez 26 lat. Tym bardziej że kilka godzin przed publikacją mojego postu dyrektor apelował o szycie i dostarczanie maseczek. No to ja nie do końca rozumiem, za co wyleciałam.

Dyrektor, wręczając wypowiedzenie, nie wytłumaczył?

– Zapytał, czy wiem, po co przyszłam. Powiedziałam, że sprawę znam, ale stawiane mi zarzuty są dla mnie mocno krzywdzące. Mój post nie dotyczył nawet konkretnego szpitala. Pan dyrektor poinformował mnie, że podjął już decyzję. Przyszła kadrowa, przyniosła wypowiedzenie. Powiedziałam, że się z nim nie zgadzam, ale dyrektor uznał, że moja zgoda jest zbędna i wystarczy podpisać. Nie zrobiłam tego, więc mnie pożegnał.
Spotkali się państwo w okresie, kiedy we wszystkich kontaktach międzyludzkich, zwłaszcza w szpitalu, należy zachowywać wzmożoną ostrożność. Jak wyglądała ta rozmowa od tej strony?

– Siedziałam przy stole na wprost dyrektora, w odległości mniej więcej metra. Nie zauważyłam płynów dezynfekujących, weszła kadrowa, dotykała klamek i długopisu. Położyła na stole kartki. Długopis wyjął jej z ręki dyrektor i podał mi, żebym podpisała wypowiedzenie. Nie wiedziałam, co zrobić. Od wybuchu epidemii noszę swój własny długopis, który w kontakcie z pacjentami dezynfekuję. Ktoś powie: nie wpadajmy w paranoję, ale to chyba już nie ten czas, żeby tak mówić.
Nie podpisała pani wypowiedzenia ze względów bezpieczeństwa?

– Z przyczyn higienicznych między innymi. Ale przede wszystkim nie zgadzam się z zarzutami. Są dla mnie krzywdzące i zastraszające.

To, że brakuje sprzętu medycznego, nie jest żadną tajemnicą lekarską. Na zdjęciach były moje wysuszone płynem dezynfekującym ręce i maseczka. Zresztą w wypowiedzeniu nie jest napisane, że sieję panikę, mam za to zarzut ciężkiego naruszenia obowiązków pracowniczych.
Co to oznacza?
– Równie dobrze mogłabym przyjść pijana na dyżur. Ale ten post był krzykiem rozpaczy! Bo maseczek nie ma nie tylko na oddziałach, ja ich nie kupię też w żadnej aptece. A przecież do pracy przychodzę z zewnątrz, niby są środki do dezynfekcji przy wejściu do szpitala, ale potem przecież mijam portiernię, dotykam klamek, korzystam z windy. Pracuję z noworodkami, nie mówiąc już o wcześniakach czy intensywnej terapii. Nachylam się nad tym dzieckiem, przewijam, pomagam dostawić je do piersi. Nie stanę na odległość przepisowych dwóch metrów. Wirus jest nowy, nie wiemy, czy znajduje się w mleku matki. Ale skoro znajduje się w ślinie, może być też tam. Dlatego w takim miejscu jak oddział neonatologiczny nie może być mowy o braku zabezpieczenia.
Jak odnajdują się w tym pacjentki?

– To się dzieje stopniowo. Zmieniają się relacje rodzinne, zwiększają dystanse. Pacjentki podchodzą różnie, szczególnie młode, one jeszcze nie widzą zagrożenia. Ale coraz mniej dziwią się dezynfekcji, przepisowym odległościom między łóżeczkami. Największym problemem pozostaje jednak rozłąka. To szczególnie trudny czas dla mam wcześniaków. Nie widzą dzieci, muszą wyjść ze szpitala z powodu epidemii. A przecież i bez pandemii są emocjonalnie rozchwiane.
Wydźwięk medialny wpisu pozostał taki, że brakuje maseczek, a pani w desperacji robi je z papierowych ręczników.

– To wszystko zaczęło żyć swoim życiem. Post nie wskazywał szpitala jako winnego całej sytuacji. Dotyczył szerszego problemu braku zabezpieczeń. Rodziny medyczne na co dzień są narażone na te sytuacje, pilnują się bardziej niż przeciętny człowiek. Wychodząc do sklepu, sprawdzam, czy zachowany jest dystans w kolejce, czy jest szyba, jak są zabezpieczone panie, które sprzedają mi chleb. W Chinach czy we Włoszech takich rozwiązań jest mnóstwo. Ludzie sami się zabezpieczają. Tutaj ktoś zobaczył wpis, powiązał fakty. Zadziałała sytuacja „uderz w stół, a nożyce się odezwą”.

W poście oznaczyła pani prezydenta Andrzeja Dudę, może o zwolnieniu zdecydowały zatem kwestie polityczne?

– To nie był żaden apel polityczny. Nie startuję w wyborach, nie opowiadam się za niczym, mogłabym co najwyżej założyć teraz partię maseczek. Czuję jednak żal do rządzących, że zostawili nas z tym wszystkim samych. Walka z wirusem dopiero się zaczyna, a już brakuje podstawowych rzeczy. Jak więc mam zabezpieczyć siebie i pacjentki?
Wielu komentujących przypisuje jednak dyrektorowi sympatie z partią rządzącą.

– Wielu komentujących jakąś partię sobie zawsze dopisze, ale nie o to chodzi. W tym wszystkim najbardziej właśnie nie podoba mi się fala hejtu, która spadła na dyrektora. Jak przeglądałam jego profil, złapałam się za głowę. To przerażające, co ludzie wypisują. Można wyrazić swoje niezadowolenie, ale nie w takiej formie.

Mam do tego człowieka żal, ale w czasach, w jakich jesteśmy, nie można walczyć z nikim, w dodatku w ten sposób. Lepiej walczmy z wirusem, a nie z człowiekiem.

Pani czuje odpowiedzialność za krytykę, która na niego spadła?

– Nie. Każdy odpowiada za siebie. Odpowiedzialność leży po jego stronie, bo to jego decyzja spowodowała to, co się dzieje, a nie moja. Ale forma mi się nie podoba.
Jak wcześniej układała się wasza współpraca?

– Pan dyrektor jest na stanowisku mniej więcej od dziesięciu lat, ale to duży szpital. Przez ten czas widziałam go dwukrotnie. Ten drugi raz miał miejsce, gdy wręczał mi wypowiedzenie. Tym bardziej byłam zaskoczona jego argumentem, że wszyscy kojarzą mnie ze szpitalem, mimo że w poście nie podałam jego nazwy.
Trudno się z tym nie zgodzić. Z dnia na dzień stała się pani twarzą polskiej zdrowia…

– No nie takiej sławy bym sobie życzyła, ale ludzie lubią tworzyć sobie bohatera. A ja jestem tylko położną, czasem dobrą, czasem złą. Dzwonią do mnie koleżanki, „ty nasza bohaterko”, mówią, a ja się z tego śmieję. Jestem pierwszą ofiarą koronawirusa w Nowym Targu. Nie zachorowałam, ale przez pandemię zwolniono mnie z pracy.
Wsparcie płynie od strony środowisk medycznych z całej Polski, ale czy pracownicy podhalańskiej placówki nie boją się, że mogą podzielić pani los?

– Moje koleżanki czują się zastraszane. Dyrektor grozi w oświadczeniach konsekwencjami prawnymi za szkalowanie szpitala. Ale ja się pytam: dla kogo te konsekwencje? Całą Polskę pozwie? To próba zamknięcia ust współpracownikom. Nie oczekuję, że ktoś stanie po mojej stronie. Post był moim prywatnym ruchem, więc koleżanki do tego nic nie mają.
A sytuacja na oddziale? Jak zmieniła się po pani odejściu?

– Po publikacji mojego postu położne i pielęgniarki na oddziale noworodków dostały po jednej maseczce i czapce ochronnej na 12-godzinną zmianę. A na oddziale neonatologicznym została jedna osoba ze specjalizacja kierunkową.
Co dalej?

– Będę dochodzić swoich praw. Nie pozwolę żeby ktoś dał mi zwolnienie dyscyplinarne za coś, czego nie zrobiłam. Na to potrzebne są ciężkie dowody, a nie sugestie.
Pójdzie pani do sądu pracy?

– Tak, pozew jest przygotowywany, ale jego ostateczna treść zależna jest od dalszych okoliczności.

https://wyborcza.pl/…/7,127290,25823165,polozna-z-neonatolo…

Położna z neonatologii, którą dyrektor zwolnił za post o braku maseczek: Na oddziale została tylko jedna osoba z tą specjalizacją

Moje koleżanki pielęgniarki czują się zastraszane. Dyrektor grozi w oświadczeniach konsekwencjami prawnymi za szkalowanie szpitala – mówi Renata Piżanowska, położna z Nowego Targu, zwolniona dyscyplinarnie z pracy za post na Facebooku, w którym informowała o braku środków ochrony osobis…

Źródło
Opublikowano: 2020-03-27 08:46:13