Magdalena Okraska:


Dzień dobry, to ja. Jadę dziś siedzieć parę dni w Wałbrzychu, rozmawiać z byłymi górnikami o likwidacji ich zagłębia węglowego i o biedaszybach, a was zostawiam z moim sporym tekstem o polskich osiedlach – „Osiedle: tam, gdzie wszystko się zaczyna. Kultura, muzyka, codzienność polskich blokowisk”. Polecam zwłaszcza podrozdział „Tam to można tylko w mordę dostać”.

„PRL-owskie osiedla to także silna społeczność, a już społeczność pojedynczej klatki schodowej to niemal rodzina – ze wszystkimi dobrymi i złymi implikacjami tego stanu. W „rodzinie” jest zatem ojciec i matka z kilkorgiem dzieci, starsza pani z tłustym jamnikiem, ale także „stary pijak”, czyli samotny mężczyzna nadużywający alkoholu czy głośni nastolatkowie grający w gry komputerowe na głośnikach z basem. Wszyscy ci członkowie wspólnoty mijają się na wąskiej przestrzeni klatki, słyszą nawzajem swoje odgłosy, czują zapachy i często – nadal, choć rzadziej niż w poprzednich dekadach – odwiedzają się w mieszkaniach. Klatka to wspólnota na dobre i złe, nieoparta na wyborze czy przekonaniach, lecz na sąsiedztwie napędzanym przymusem. Audiosfera domowa przenika się tu z audiosferą całego osiedla, co jest doświadczeniem swoistym dla blokowisk z ich akustyką[4]. Słyszmy tylko dźwięki rozmów, ale także gwizd czajnika, czołówki programów telewizyjnych, szum wody lanej do wanny, kłótnie i muzykę. Uczestniczymy półgębkiem w życiu sąsiadów, ze wszystkimi jego blaskami i cieniami.

Odchodząca powoli w przeszłość magia starszych osiedli obejmuje kilka sąsiedzkich kodów zachowań i wiele rytuałów. Osiedla to przesiadywanie na ławkach (w obrębie własnej grupy wiekowej, a więc młodzi chłopcy oddzielnie, stare kobiety oddzielnie), to niemal zapomniany już widok dzieci „z kluczem na szyi”, to wstępowanie do sąsiadki po jedno jajko czy szklankę cukru, bo akurat zabrakło do ciasta. To niedzielne odwiedziny, rytualne pogawędki na schodach, to karteczki w drzwiach, to zwyczajowe „niewtrącanie się”, pączkujące jednak w młode gałęzie najdzikszych plotek. Osiedle potrafi żyć plotką, pogłoską, konfliktem. Potrafi też jednocześnie wystąpić w obronie „swoich”, bez względu na wagę ich przewiny wobec czynników zewnętrznych. Wyśmiewane przez widzów programów informacyjnych i kryminalnych wypowiedzi sąsiadek młodego przestępcy w rodzaju „Grzeczny był, dzień dobry mówił, ja nic wiem” nie oznaczają wcale zawsze braku wiedzy i zainteresowania jego losem. Oznaczają także pewien dawniejszy model warownej fortecy sąsiedztwa, w której wzajemnym zaufaniu służbom publicznym trudno jest zrobić wyłom. Obca osoba pytająca znienacka na schodach „a kiedy pani ostatnio widziała sąsiada?” może być komornikiem, windykatorem, pracownikiem społecznym, który wyciąga informacje, by użyć ich przeciwko członkowi przymusowej wspólnoty. Bezpieczniej odpowiedzieć „ja się nie interesuję”. To wbrew pozorom wcale nie jest kodeks „niebezpiecznych”, „gorszych” dzielnic, lecz intuicyjna linia demarkacyjna, która wyraźnie wyznacza granicę między swój a obcy. Aż do klepsydry wiszącej na drzwiach klatki. Jak mówi kolejne bardzo popularne polskie powiedzenie, własne brudy pierzemy we własnym domu”.

Osiedle – tam, gdzie wszystko… : Muzeum

Źródło
Opublikowano: 2020-08-11 10:24:15