Magdalena Okraska:


Jestem pod wrażeniem, jak Piotr Miączyński w serii tekstów dla „Gazety Wyborczej” niby popiera wyższe podatki i przyznaje, że sam jeden PiS jest winien brakom w służbie zdrowia (lecz wszystkie poprzednie ekipy łącznie), a jednocześnie używa takich określeń jak „strzyżenie przedsiębiorców” i broni składki zdrowotnej płatników podatku liniowego (381 zł miesięcznie bez względu na dochód), gdy tymczasem osoba na etacie, zarabiająca średnią krajową, płaci dziś 411 zł składki zdrowotnej. Gdy zarabia dwie średnie krajowe, płaci już 822 zł.

No wow. I to jest dobre, sprawiedliwe, praktyczne? Przyczynia się do zniwelowania różnic? Wzbogaca zasoby służby zdrowia?

Jednocześnie w opinii pana Miączyńskiego składka KRUS (708 zł na kwartał, czyli 236 zł miesięcznie) jest „symboliczna”. Niespełna 150 zł więcej, płacone przez beneficjentów liniowca, już symboliczne jest, wręcz przeciwnie, powinno zostać. Bo rolnik to nie klasa średnia, rolnik to element. Co się zresztą Miączyńskiemu dziwić, gdy grzmi „czy naprawdę chcemy opodatkować zarabiających 7 tys. netto programistów?”, jeśli wczoraj na twitterze całkiem, wydawałoby się, mądry człowiek przekonywał mnie, że Andrzej Lepper to był milioner, a prowadzą swoje gospodarstwa jak Januszexy. I jak tu rozmawiać z kimś, kto zakłada, że ryzykowna, trudna, zależna od wielu czynników i rynków – a przy tym NIEODZOWNA – produkcja żywności jest tym samym, co prowadzenie punktu z kebabem.

Ostatnio pewien czytelnik mojej książki zapewniał w internetowej recenzji, że moja wizja ekonomii jest „podsłuchana w sklepie spożywczym”. Pan Miączyński za to czerpie chyba swoje wizje z podsłuchiwania wyłącznie na rautach i meczach tenisa, bo jak inaczej wytłumaczyć klejące się założenia, że pieniądze na służbę zdrowia i usługi publiczne mają się znaleźć, ale nie kosztem podniesienia jakichkolwiek podatków i składek, a na pewno nie lepiej zarabiającym. Albo jak wyjaśnić cytowanie z lubością ekonomisty, który rzuca czytelnikom perły typu: „W Polsce jest wysoko opodatkowanym dobrem. To zniechęca do pracy”.

Za maską próbujących się odnaleźć w rzeczywistości, w której znienacka ktoś inny rozdał skutecznie karty, kryje się ten sam stary miks smaków: modlitwa do cielca deflacji, założenie, że zarobki bogatszych należą wyłącznie do nich, bo stanowią odpłatę za spryt i poniesione trudy, marnie skrywany pogląd, że podatki są generalnie złe, ale jednocześnie państwo ma psi obowiązek zapewniać nam cuda na kiju, a koszty pracy są w Polsce „za wysokie”.


Źródło
Opublikowano: 2021-03-19 11:53:25