„Chcecie ocalić ziemię?” – pyta amerykański publicysta Thomas L. Friedman. Jest

Tomasz Markiewka:

[ad_1]
„Chcecie ocalić ziemię?” – pyta amerykański publicysta Thomas L. Friedman. Jest sposób: „Potrzebujemy więcej Elona Muska”. To tytuł jego tekstu. W środku przeczytacie, że to „Ojciec Zysk” i wspaniali innowatorzy, których ten ojciec napędza, a nie aktywiści są rozwiązaniem kryzysu klimatycznego. „W skrócie: potrzebujemy mniej Gret Thunberg, więcej Elonów Musków” – podsumowuje Friedman.

Widzę sprawę zupełne odwrotnie.

To piękne marzenie, że już za chwileczkę, już za momencik powstanie jakaś Cudna Innowacja, która upora się z kryzysem klimatycznym, a kapitalistyczna pogoń za zyskiem ocali świat. Uff, nie musieliśmy niczego zmieniać w systemie, wystarczyło po prostu więcej tego samego. Co robi człowiek, który rozpędził się tak bardzo, że zmierza na czołowe zderzenie z najbliższą przeszkodą? Oczywiście, że przyspiesza, żeby przebić ją niczym w hollywoodzkim filmie.

Powiedzmy sobie szczerze kilka rzeczy:

Innowacje są super, ale nie ma na horyzoncie takiej, która sama w sobie pozwoliłaby osiągnąć cele klimatyczne. Zostało nam góra kilkanaście lat, więc marne szanse, że się takowa pojawi. Wiara w Musków ma pozory wiary w potęgę nauki, w rzeczywistości bliżej jej do religijnych dogmatów. Bo nauka nie polega na przekonaniu, że co prawda nie ma żadnego sensownego rozwiązania, ale na pewno, na pewno coś się pojawi – i zrobią to ci genialni miliarderzy. Trzeba być osobą głęboko religijną, żeby wierzyć tak uparcie w innowacyjną moc wolnego rynku.

Wizja innowacji jako tej rzeczy, którą wytwarzają Muskowie, jest cokolwiek naiwna. Sam Musk jest napędzany miliardami dolarów z rządowej kasy. Dla mnie nie jest symbolem innowatora, tylko egocentryka, któremu woda sodowa uderzyła do głowy. Ostatnio uznał, że zorganizuje sondę twitterową na temat tego, czy powinien sprzedać część swoich udziałów w celu zapłacenia podatków. Wiecie, zwykli śmiertelnicy płacą podatki, bo takie jest prawo, ale nie Geniusz – On sam decyduje, na jakich warunkach to zrobi. Jeśli więc mowa o innowacjach, to potrzebujemy więcej rządowych inwestycji w badania i rozwój, a nie technologicznych oligarchów. Grupka amerykańskich polityków blokuje właśnie inwestycje klimatyczne, a jeden z ich argumentów brzmi, że pogłębiłyby one deficyt budżetowy. Cóż, sposobem na pokrycie kosztów podobnych planów, byłoby porządne opodatkowanie takich ludzi jak Musk.

Problem zmiany klimatu to nie jest problem techniczny, ale polityczny. Bo dotyka podstawowego pytania w polityce: jak chcemy zorganizować nasze społeczeństwa? Tego pytania nie da się obejść za pomocą innowacji. Ostatecznie wszystko będzie się rozbijało o to, co zawsze: jakie prawa stworzymy i w czyim interesie będą one działały. Takie osoby jak Thunberg są potrzebne do mobilizowania społecznej presji na rządzących, którzy te prawa uchwalają. Zgodnie ze słynnym stwierdzeniem Roosevelta: „Zgadzam się z wami, chcę to zrobić, teraz musicie mnie do tego zmusić”. Mniej Thunberg oznacza w praktyce mniej obywatelskiego zaangażowania, to zaś doprowadzi do tego, że jedyną presją, jaką będzie odczuwała władza, będzie ta wywierana przez pieniądze ludzi, którym nie opłaca się walka z kryzysem klimatycznym.

Nie ufajcie ludziom, którzy mówią wam: dajcie sobie spokój, wracajcie do domów, załatwimy ten problem w wąskim gronie władzy i geniuszy. Tak wygląda przepis na technokratyczną oligarchię, a nie ocalenie świata.
[ad_2]

Źródło
Opublikowano: 2021-11-17 09:03:27