Krótko, bo nie chce mi się szczempić ryja na ozdobniki.
1. Duopol to fakt – trzecia siła w Polsce ma 6,5% i właśnie zaczęto ją grillować, żeby przyłączyć się do drugiej. Biorąc pod uwagę, że na jesieni będzie jeszcze większy nacisk na walkę z kaczyzmem za wszelką cenę + elektorat Wiosny jest mniej odporny na zastraszania moralne niż elektorat Razem + Wystarczy urwać Wiośnie 2-3% i spadają pod próg + Wiosna nie ma za bardzo gdzie się rozwijać, to można z dużą dozą prawdopodobieństwa założyć, że albo Wiosna pęknie i wejdzie do KE, a jedyne co jest jeszcze nieokreślone to cena, albo zaryzykuje samodzielny start, co prawdopodobnie zepchnie ich pod próg i zakończy temat konkurencji na lewo od PiS.
Podobnie zresztą jest na prawicy, gdzie PiS do jesienie będzie nęcił, szkalował, podkupywał, obchodził i skubał Konfederację i Kukiza, żeby tylko nie było nic na prawo od KE oprócz nich.
Ponieważ oba bloki mają ku temu i siły i środki to bardzo prawdopodobne, że w przyszłym parlamencie pojawią się już rzeczywiście dwa bloki i pozamiatane.
2. Lewica poniosła klęskę i to całkowitą. Wielkie mędrkowanie, analizy procentów, kombinacje i kto z kim i na kogo, kto fajny na tym komitecie, a kto na tamtym, kto jest jakim skrzydłem i gdzie, ta cała wielka strategia lewicy obrodziła tym, że w wyborach wystartowały lewicowe kandydatki i kandydaci z trzech list, I na wszystkich trzech listach odebrano bęcki nie zyskując nic. Żadne skrzydła nie powstaną, bo nie mają się o co oprzeć. Śmichy pomiędzy Zielonymi, Wiosną i Razem są o tyle zabawne, że jedziemy na jednym wózku w stronę niebytu. Kampania wyborcza nie miała tu większego znaczenia, bo wzajemne podgryzanie było logiczną i nieuniknioną konsekwencją formuły startu. W tej grze lewica przegrała po rozdaniu kart, a to jak się potoczyła rozgrywka jest bez znaczenia.
3. Lewica będzie przegrywać kolejne pierdylion wyborów, bo nie ma swojego plemienia. Polska polityka to walka plemienna , a lewica powinna się czuć w niej jak w domu – czy siłą lewicy nie jest właśnie analiza procesów społecznych przez pryzmat grup i środowisk, a nie jednostek? Tymczasem w grze zespołowej biją nas na głowę nie tylko pisowcy, ale także liberałowie, a nawet szuria, która potrafi wystawić w wyborach gabinet osobliwości i wziąć mandaty. Lewica przegrywa i będzie przegrywać, bo jesteśmy przesyceni indywidualizmem (o tym można znaczenie szerzej). Czy myślicie, że konserwatyści oglądają listy innych ugrupowań żeby sprawdzić, czy nie ma kogoś godnego uwagi do zagłosowania? Czy myślicie że antypisowscy liberałowie biorą w ogóle pod uwagę głosowanie na kogoś innego niż partię, która odsunie PiS od władzy. Tam nikomu nie są potrzebne latarniki, czy oglądanie kandydatów. Jest prosta kalkulacja – tu są nasi, głosują na naszych, choćby w okręgu wystawili dzbana do kwadratu, ale jeśli to jest PiS to głosuję na PiS. W KE to samo – byle kto, ważne by antyPiS. Lewica jednak gardzi takim podejściem. Ileż to się naczytałem wieloakapitowych dywagacji i skomplikowanych planów taktycznych, żeby uzasadnić odrzucenie głosowania na lewicową listę, bo na 7 miejscu trzy okręgi dalej jest jakiś kiepski kandydat, ale za to prawdziwa trulewaczka, weganka startuje z 3 miejsca u mnie, więc zagłosują na nią, choć z jej listy wejdzie ziomek z PO zblatowany z lobby futrzarskim. Nie rozpatrujemy głosowania w formie my – oni, bo jesteśmy ponadto. Dzielimy włos na czworo żeby wrzucić libkom głos do koszyka, a jednocześnie uzasadnić, że nadal mamy czyste lewicowe rączki. O przynależności do „całej lewicy” przypominamy sobie i owszem, ale wtedy, gdy trzeba tą lewicę obśmiać, że jest taka żenująca lub opierdolić za błędy. Jak już wespniemy się na swój komentatorski stolec, to wtedy my som lewica, kamraty i kumy.
Kiedy pozostałe dwa obozy głosują plemiennie i nie oglądając się za siebie, my rozgrywamy potyczki salonowych generałów bez armii. Planujemy wypączkowanie lewicy z libkowego salonu, lub włączenie się w progresywne kolaże, robimy wszystkie dziwne posunięcia, żeby tylko będąc lewicą nie robić lewicy i na nią nie głosować.
Chcemy zmienić świat? Nie zmienimy go w kilka organizacji, nie zmienimy go w w 500 osób, nie zmienimy go w 2000 osób, ani w 10 000. Żeby go zmienić, musimy dysponować spójną siłą polityczną, a to trzeba robić systematycznie i konsekwentnie. a nie rzucać się na każdy ochłap, strzęp szans na mandat lub miraż budowania lewego skrzydła w libkowym projekcie. Tak nie ruszymy z miejsca.
4. Brak lewicowego plemienia wynika też z tego, że jesteśmy przewrażliwieni na punkcie swojej prywatnej lewilności i indywidualnym podejściu. To choroba, która toczy nasze organizacje, społeczne i polityczne – tysiące obrażonych na siebie osób, ludzi zwiedzających dziesiątki organizacji, bo w każdej znajdują jakiś fałsz, nielewilność, która przekreśla możliwość uczestniczenia lub wspierania danego środowiska. Składamy się z pierdyliona małych organizacji, które nie widzą swojego wspólnego interesu związanego z podobnym spojrzeniem na świat, lub tą wspólnotę dostrzegają, ale nie są w stanie poświęcić własnych ambicji i przekonań dla jej dobra. Ne lewicy nadal wygrywa Ja, a przegrywa My.
5. Z tego wynika też największa hipokryzja szeroko pojętej lewicy. Opowiadamy, że ważniejsze są zbiorowości niż jednostki, a sami nie jesteśmy w stanie dbać o własne środowisko kosztem swoich indywidualnych interesów. Przekonujemy ludzi do potrzeby istnienia sprawnych instytucji, które są obdarzane zaufaniem i służą ogółowi, a nie umiemy ich wytworzyć na własnym podwórku. Chwalimy zbiorowości, pokazując jak ważna jest solidarność, współpraca i poczucie przynależności do wspólnoty interesów, a jednocześnie nas samych nic nie łączy i nie potrafimy współpracować ze sobą w najbliższym otoczeniu tej lewicowej niszy lewicowego aktywu.
Zabijamy się w emocjonalnych dyskusjach o transformacji energetycznej kontynentu, a mielibyśmy problem z udźwignięciem organizacji wspólnego grilla.
6. Jeśli chcemy żeby istniała polityczna lewica, to na jesieni musi być jedna lista wspólna, niezależna od libków. Dobrym startem byłby niezwłocznie zebrany kongres lewicy – bez warunków wstępnych i bez wykluczania kogokolwiek – kto chce niech się pojawi, bez względu na ty czo to partia, społeczność, czy pojedyncza osoba. Zobaczymy, czy mamy sobie coś do powiedzenia czy nie. Jeśli nie to w dającym się przewidzieć przedziale czasu nie ma co liczyć na lewicę. Jeśli pójdziemy oddzielnie, to przepadniemy, bez względu na wyniki.
7. Polityczna lewica wcale nie jest obowiązkowa. Nie musi jej być i nikt po niej nie zapłacze. Od nas zależy, czy będzie miała sens w najbliższym czasie. Niezależnie jednak od tego, czy na scenie politycznej lewica będzie istnieć czy nie, to powinniśmy wreszcie zbudować lewicowe środowisko, zakorzenione w społeczeństwie i nie dać się ogrywać konserwom i libkom na naszym własnym podwórku. Bo na razie wychodzi, że obóz dobrej zmiany rozumie i kieruje się swoim interesem, gromadząc najróżniejsze poglądy pod jednym szyldem, obóz demokratyczny kieruje się swoim interesem tworząc parasolową listę, na którą wciąga po kolei każde środowisko zainteresowane odsunięciem PiS od władzy i odzyskaniem sterów nad status quo III RP i tylko lewica zdaje się ślepa na swoje własne narzędzia analizy rzeczywistości i odbija się na oślep od ścian.
Źródło:Bartosz Migas
Wiecej w kategorii: Bartosz Migas
Opublikowano: 2019-05-27 02:52:53
Opublikowano: 2019-05-27 02:52:53