Jest taki rys polskiej "kultury" czy "osobowości" Polek i Polaków, który zarazem wynosi nas na wyżyn

Remigiusz Okraska:

Jest taki rys polskiej "kultury" czy "osobowości" Polek i Polaków, który zarazem wynosi nas na wyżyny, jak i wciąga w bagno. Nie wiem, czy i w jakim stopniu pojawia się gdzie indziej, bo nie znam się na gdzie indziej, ale w Polsce tak to działa. Nazywa się zaradnością.

Jest to z jednej strony świetna sprawa. Polak potrafi zrobić coś z niczego, a ze szwagrem to już nawet dwa i pół cosia zrobi. Poradzi sobie w trudnych warunkach, przetrwa opresję, to zrobi, tamto zbuduje, coś naprawi czy przerobi, po kosztach lub bez nich. Można się z tego śmiać i wielu nadymków się śmieje i wyższościowo ironizuje (szczególnie gdy takie postawy czy praktyki nie dorastają do standardów estetycznych klasy próżniaczej), ale ja to podziwiam, a przede wszystkim boję się nawet pomyśleć, jak wyglądałby ten po "transformacji ustrojowej", gdyby ludzie nie mieli tutaj takich umiejętności. Sporo ludzi z klasy ludowej nie poszło na dno, całkiem dosłownie, dzięki takim cechom i postawom, dzięki zaradności, pomysłowości, samopomocy itp.

Ale z drugiej strony ta cecha nas pogrąża. Bo indywidualna czy rodzinno-towarzyska zaradność zabiera z naszego horyzontu rozwiązania systemowe i niejako zmusza do polegania na sobie zamiast walki o wspólne. Zabierzesz Polakowi porządną i stabilną pracę? Polak zrobi siedem fuch, będzie pracował na okrągło, ale przyniesie forsę do domu i będzie z tego dumny, zresztą słusznie dumny, tyle że zaharowany. Zlikwidujesz mu dogodne pociągi czy autobusy? Każdy zrobi prawko i podrasuje coś ze szrotu, a na benzynę zarobi wspomnianą harówką. Albo pojedzie z trzema przesiadkami i z dumą opisze w internetowym komentarzu, że "dałem radę, da się". Zamkniesz kino w małym mieście? Usłyszysz historię, że nie było takie znowu konieczne, radzimy sobie, można z kolegami przejechać nawet 100 km w jedną stronę na film, a w cztery osoby to na benzynę wyjdzie nie tak znowu drogo. Im bardziej się indywidualnie zaradnie przystosowujemy, tym mniej siły i chęci na ucywilizowanie życia społecznego. I znów: nie krytykuję tego z pozycji mędrka, który to krytycznie ocenia, ja sam też taki jestem i też odruchowo sięgam po "poradzenie sobie". To jest nasza kultura, oddychamy nią bezwiednie.

I tak roboczo myślę sobie, że rewolucję mentalną i polityczno-cywilizacyjną zrobi tu ktoś, kto sprawnie połączy te dwa etosy: indywidualną zaradność i sprawczość ze społecznym czy instytucjonalnym ruchem reformy zbiorowej. To jest trudne, ale bywały incydenty, takim czymś były w pewnym sensie pierwsza "" czy dawny ruch spółdzielczy. W społeczeństwie zatomizowanym i przeindywidualizowanym będzie o to trudniej. Ale nie jest to niemożliwe.

Źródło
Opublikowano: 2019-11-20 18:04:11