To, co się dzieje oprócz potencjału na wartościową zmianę jest też ewidentną porażką polskiej polityki. Polityki rozumianej jako zarządzanie sporem i interesami różnych grup społecznych. Rozumianej jako rozmowa stron zamiast napieprzanek tych stron na ulicach. Rozmowa na argumenty ze świadomością sił/wartości jakie stoją za każdą ze stron. Może nawet da się to przedstawić metaforą rodziny. Spróbuję:
Przez ostatnie lata żyliśmy z naszymi politykami jakby w relacji z rodzicami, opiekunami, którzy zamiast rozmawiać na argumenty napierdalają się przy byle okazji i czarują swoje dzieci, że każde z nich kocha bardziej. Po czym znowu napieprzają się w krótkich zwarciach i zupełnie ze sobą nie rozmawiają, żyją osobno, każde w swoich wsobnych rytuałach z własnymi mrocznymi przyjaciółmi od interesów i hulanki. Nie negocjują, nie budują kompromisów, nie komunikują się jak zdrowe podmioty jednej rodziny. Ba, nie zauważają potrzeb dzieci. Każde z nich widzi co innego i widzi tylko urywek. My, te dzieciaki nie wiemy już sami, które nasze potrzeby są ważne, jak je komunikować. Co można powiedzieć, czego nie. Czy w ogóle, i który z rodziców jest zdolny zrozumieć i unieść naszą rozterkę, potrzebę, emocję, problem.
Na przykład sprawy podstawowe cielesne. Emocje, seksualne napięcie:
– Jeden z rodziców powie, że impulsy to szatan, każe trzymać ręce na kołderce, spowiadać się co dzień. Odnaleźć swe ciało u przyjaciół co prowadzą hierarchiczną wspólnotę złożoną przeważnie z samych mężczyzn. Posłuchać ich recept, co można a czego nie. Poddać się ich sakramentom, namaszczeniom, jeśli chcemy oddać się przyrodzonym instynktom to tam jest droga.
– Drugi powie, że możemy sobie folgować, że są książki i reguły w nich zależne od wieku, że to co czujemy jest naturalne, bliskość i seks mogą być sferą eksperymentów byleby nie przynosiły nikomu krzywdy i było w możliwie bezpiecznym porozumieniu stron, nie raniły nikogo.
Potrzeby materialne? Tu, choć jeden i drugi będzie opłacał rachunki to jednak się role odwrócą:
– Ta od wiecznych spowiedzi będzie hojna w kieszonkowe. Nie zawsze będzie pamiętała, nie zawsze da tyle ile oczekujemy ale generalnie będzie wychodziła z założenia, że nam się należy.
– Ta druga powie, że mamy iść pucować samochody, albo pożyczyć na ulicy, a w ogóle to jesteśmy trochę nieudacznikami i nie wie czego chcemy, spadówa.
Relacje, koledzy, koleżanki, hobby i kultura:
– Pierwszy generalnie będzie odradzał, inny jest zbyt inny, nie wiadomo, co myśli i pewnie myśli odwrotnie. Jest więc niebezpieczny. Pewnie chce czegoś a nie wiadomo czego. Kultura, filmy, teatry to też potencjalnie zło jeśli to coś nowego niezależnego. Najlepsze jest to, co było, albo zlepek z tego co było – np serial patriotyczny.
– Drugi będzie sam znosił różne nowinki, wszystko chciał robić tak "jak inni za granicą", zawoził na pingpongi i układanie bukietów. Pytał dlaczego nie uczymy się obcego języka, czemu nie pojedziemy za granicę, dlaczego nie (z tych pieniędzy z pucowania aut) polecimy gdzieś daleko najlepiej opowiadać jakiego to jednego rodzica mamy super a drugi to kołtun.
Pewnie można jeszcze wyliczać inne sfery, ale myślę, że widać już – życie w takim pęknięciu (niektórzy nazywają to wojną dwóch Polsk, dwóch tradycji) jest bardzo niestabilne, niespójne, napięte, nie wspiera naszego rozwoju a przynajmniej nie wspiera całego rozwoju. Możemy za każdym razem coś wybrać, pójść na jakiś kompromis (czasem wewnętrznie sprzeczny), coś powiedzieć i coś przemilczeć. Lawirować. Nie być sobą albo być sobą przesadnie uwypuklając jedną z potrzeb, co powoduje, że w danej chwili jesteśmy po jednej stronie (samych siebie).
Co więcej tych rodziców się łatwo nie pozbędziemy, są tożsami z naszą mitologią, historią, przeżyciami wspólnoty. Jesteśmy dziećmi politycznie zrodzonymi z polityk, które były realizowane tu w przeszłości (kościoły, powstania, "walka z komuną"). Rodząc się tutaj otrzymujemy sprzeczne zasady, niezgodny wzorzec, nieprzeżytą rewolucję, niedokończoną formę, każdy z nas łączy na swój sposób i skleja pęknięcie. Zawsze są różnice my jednak mamy je groteskowo przesadne jak się objawiło w orędziu naczelnika, który mówił, że jego koniec to koniec Polski. Dodał niby, że koniec takiej jak on (oni) ją rozumie. Jednak dodał też zaraz – a więc tragedia absolutna i śmiertelny grzech!
Otóż, kobiety stoją na ulicach i dają świadectwo, że inne rozumienie tego, co rozumiemy już jakoś to nie jest tragedia i grzech. To początek rozmowy. Tej rozmowy się domagają. Tej której nie było od lat, dziesięcioleci. Każdy, kto ostatnio wchodził w buty polityka stawał się dwuznaczny jak ci opiekunowie których role opisałem. Nawet teraz opozycja niechętnie mówi o przejęciu władzy: bo odpowiedzialność za kryzys. Łatwiej psioczyć. Potrzebujemy jednak wzięcia odpowiedzialności. Marzy mi się w praktyce społecznej i politycznej zestaw wspólnych praktyk i zasad, które nie są prawem i przymusem a jednak których przestrzegamy. Kaczyński przestał przestrzegać zasad gwarantujących podmiotowość innym. Przestał to robić najpierw we własnej partii, stąd żałosny serwilizm prezydenta i reszty. Zrobił z PiS oraz kościoła klan jednej sprawy. To, co dobitnie widzą młode osoby to groteskę takiego systemu władzy. Antyhierarchiczność nowoczesności sprawia, że tym bardziej sprawowanie władzy siłą i gięciem karku może być niemożliwe. Dlatego bunt klnie i wyśmiewa, narusza "polskie świętości" a więc te nasze zasłony dymne dla autorytaryzmu i różnych hierarchii. Te "gówna w sreberku" patriarchatu.
Skracając, bo można jeszcze analizę dalej ciągnąć: może czas na to, żeby kobiety wzięły odpowiedzialność. Może czas na wcześniejsze wybory i pożegnanie tchórzy kryjących się za pseudo-świętościami. Czas, żeby te wszystkie od lat organizatorki marszy, protestów, spotkań, kampanii, seminariów, programów, stowarzyszeń zapełniły listy wyborcze od a do z i wymieniły postsolidarnościowych dziadów. Czas, żeby władzę przejęli ludzie spoza starego porządku dziobania i ci, którzy potrafią i chcą rozmawiać politycznie. Ci zaś co jątrzą, żeby odeszli. To nie przypadek, że na Białorusi też na pierwszej linii stanęły kobiety. To jest zmiana kulturowa. To jest problem mężczyzn z dziedzictwem patriarchatu w jaki się zaplątali niczym Kaczyński we własne sidła gier o władzę. Nie przypadkiem w chwili kryzysu prezes nie odwołał się do policji, nawet nie do jakichś przygotowanych bojówek ale odwołał się do ludzi o konstrukcji podobnej do niego. Do swoich ideologicznych dzieci/braci, do swojego plemienia, do "męskich obrońców".
Oczywiście jest pandemia, będzie kryzys ale nikt nie wymaga od władzy świętości i cudów, zbawienia. Wymagamy jedynie wzięcia odpowiedzialności i budowania a nie niszczenia i skłócania.
Źródło
Opublikowano: 2020-10-29 07:42:27