W całej sprawie zwolnienia Rafała Wosia z "POlityki" (pisownia celowa) są dwa ważne aspekty. Pierwszy pominę, bo szkoda życia na wyzłośliwianie się nad naiwnością ludzi uważających w 2018 r. ten organ piewców neoliberalnej III RP za pismo demokratyczne, pluralistyczne, otwarte itp. Ciekawsza jest kwestia druga, rzadko dyskutowana: pieniążki.
Ile powinien zarabiać znany stołeczny dziennikarz prasowy? Nie wiem, nie znam się, jestem bidokiem z prowincji. Ale załóżmy, że 10 000 pln brutto miesięcznie. Jeśli to za mało, to sobie dorobi tekstami odpłatnymi, na pewno gdzieś będą chcieli tych tekstów choć trochę, to dobry dziennikarz jest. A co to jest 10 000 miesięcznie? To jest 1000 osób dających miesięcznie temu dziennikarzowi 10 pln. Na przykład zamiast zakupu "POlityki". Co to jest tysiąc osób? To jest nic w skali takiego kraju jak Polska. I w przypadku dziennikarza znanego, popularnego, cenionego, czyli takiego, który ma już audytorium. Co to jest 10 pln? Umówmy się, większość ludzi czytających i ceniących teksty Wosia to nie są ludzie, których nie stać na dychę miesięcznie. Żeby mu tę dychę dać. Oczywiście nie wiem, czy on chce, ale nie o to w tym chodzi. Pozostaje oczywiście kwestia tego, co w zamian. No dobra, niech za to napisze 5 dobrych tekstów miesięcznie. Jeszcze miejsce publikacji. Wiadomo, że chodzi także o to, żeby docierać do ludzi, żeby nie przekonywać przekonanych, z tym jest większy problem i nie chcę was mamić wizjami, że to załatwimy łatwo. Ale gdyby zacząć od strony internetowej autora i od tego, żeby ten 1000 darczyńców udostępnił każdy tekst na facebooku, to już trochę tych odbiorców będzie, kilkadziesiąt tysięcy bez problemu. Tylu odbiorców ma "POlityka". A przede wszystkim autor nie umrze z głodu, nie będzie gonił za fuchami, nie zmieni branży, nie zacznie pisać tekstów pokupnych i tchórzliwych lecz skupi się na tym, co potrafi dobrze – na pisaniu.
A teraz będzie o tym, dlaczego to nie takie proste. Ano dlatego, że od 18 lat robię pisemko, które chciało być niezależne, odważne, pisać o tym, o czym inni boją się lub nie chcą, nie oglądać się na mody i trendy, na jedynie słuszne poglądy takie czy inne. Słów uznania, poklepywań po plecach, opinii, że "macie jaja", opowieści o konieczności przetrwania tego i takiego pisemka – usłyszałem przez lata tysiące. A gdy zaczęliśmy prosić o pieniądze na przetrwanie tego pisemka, bo już całkiem realnie zagraża "Nowemu Obywatelowi" upadłość, to okazało się, że na comiesięczne wpłaty – w wysokości od 4 do 400 pln – zdecydowało się wszystkimi kanałami około 300 osób. Zbieramy z tego 4000-5000 pln miesięcznie na całość naszych działań. Nie na honorarium/etat jednej osoby, na całość. Żeby w ogóle można było robić to, co robimy, musimy to robić w warunkach po prostu absurdalnych – trudno to opowiedzieć ludziom nieznającym specyfiki i całokształtu prac redakcyjnych, ale wystarczy, że wyobrazicie sobie 4000-5000 zł miesięcznie na opłacenie wszystkich kosztów – lokal, telefony, ludzie, druk pisma za 10 tys. co 3-4 miesiące – żeby wiedzieć, że to nie spina się w żaden sensowny model. Dlatego też to, co robimy, robimy w warunkach nonsensownych i tylko dlatego, że się przy tym zarzynamy, całość może w ogóle funkcjonować. No ale nieustannie słyszymy, że jesteśmy ważni, potrzebni, dobra robota, tak trzymać, dacie radę, nie możecie upaść itd., itp.
No więc mili państwo problem jest taki, że niezależność kosztuje. Niezależność Wosia, nasza, kogokolwiek. Liczenie na to, że odważne treści będzie w nieskończoność finansował wielki koncern czy inny podmiot uwikłany biznesowo, politycznie, środowiskowo i na inne sposoby, jest, delikatnie i nieobraźliwie mówiąc, tak jakby naiwne. Podobnie jak liczenie na to, że ludzie będą w imię idei robili taką robotę za darmo lub półdarmo, kosztem swego życia i stawania na głowie, żeby się to jakoś bilansowało, a autorzy nie wylądowali w końcu pod mostem.
Chcecie mieć media niezależne, pluralistyczne, odważne, szukające dziury w całym dla idei lub dla wspólnego dobra? To je sfinansujcie. Nie kiedyś, nie może, nie zastanowię się, ale tak po prostu, teraz, od dzisiaj. Wybierzcie sobie jedno z pism niszowych lub większych, znajdźcie autora, sprawdźcie, czy wydawca niewielkiego pisma lub portalu zbiera środki na opłacenie działalności itd. I nie mówcie, że nie macie wolnej chociaż dychy miesięcznie, bo założę się, że wśród czytających te słowa znakomita większość ją posiada.
Niezależność kosztuje. Nie musicie jej finansować, nie ma przymusu, obowiązku, konieczności, jest za to wolna wola i jest niekończąca się konsumpcyjna oferta społeczeństwa nadobfitości. Nie musicie. Ale nie narzekajcie później i nie rozpaczajcie, że jej nie ma, że garstka ideowców się wykrusza bez wsparcia, a zawodowych sensownych dziennikarzy wielki biznes załatwia jednym pstryknięciem palcem, gdy ich słowa kolidują z interesem wydawcy. Niezależność kosztuje.
Źródło
Opublikowano: 2018-09-11 21:31:46