„Swoboda” to nie wolność

„Swoboda” to nie wolność

W Polsce i innych normalnych krajach nacjonaliści są przeciwko Unii. Jednak nie na Ukrainie. Tam zwolennicy Bandery, UPA nostalgicznie wspominający SS Galizien z partii Swoboda walczą o podpisanie traktatu stowarzyszeniowego z Unią Europejską. Sicz pod znakiem Tryzuba jest pro-europejska więc politykom Zachodu nie przeszkadza, że domagają się różnego traktowania obywateli w zależności od przynależności etnicznej. Są wszak po słusznej stronie, więc fakt otwartego szerzenia nienawiści etnicznej, w tym antysemityzmu, nikomu nie przeszkadza. Euromajdan, a zwłaszcza wiodący prym „prawy sektor” nie tylko jest przesiąknięty nacjonalizmem, ale też stosuje przemoc. Gdy go wybierano Janukowycza nikt nie zarzucał, że wybory były nieuczciwe. Jest więc demokratycznie wybranym prezydentem. Jednak zachodni demokraci, nie widzą nic zdrożnego w rzucaniu koktajli Mołotowa, wyważaniu drzwi i zajmowaniu budynków władz. Ci z Euromajdanu są po słusznej, naszej, unijnej stronie więc wolno im wszystko. Potępiamy tylko przemoc ze strony władz, które próbują zapobiec anarchii. Żeby było jasne, ja też potępiam brutalność policji. Sęk w tym, że tę brutalność wciąż oglądamy na Zachodzie przy okazji demonstracji i buntów społecznych. Wtedy jednak ci sami politycy i dziennikarze twierdzą, że zaprowadzanie ładu i porządku jest konieczne w demokratycznych państwach prawa. Jednak teraz wspierają anarchię, bo to anarchia pro-zachodnia i anty-rosyjska. I jeżeli jest jakieś zagrożenie, które płynie z sytuacji na Ukrainie to właśnie ten podwójny standard. Koktajl Mołotowa rzucony w obronie praw socjalnych jest w naszej pięknej Europie aktem wandalizmu, a rzucony przy próbie obalenia demokratycznie wybranych, niewygodnych dla nas władz, staje się aktem walki o suwerenność, elementem „obywatelskiego nieposłuszeństwa”. Taki podwójny standard niszczy demokrację i uczy ludzi, że to raczej ściema, której elity hołdują gdy im jest wygodnie. Na Ukrainie zatrzymano autobus z Polakami i kazano im krzyczeć banderowskie „herojam sława”. Ci „heroje” ze szczególnym okrucieństwem wyrzynali polską ludność. Pożyteczni idioci jeżdżący na Ukrainę by udzielić swego bezkrytycznego poparcia „demokratycznej opozycji” powinni o tym wiedzieć. Nie ufam rewolucji na czele której stoją faszyści i bokser wagi ciężkiej.


Źródło
Opublikowano: 2014-02-07 10:53:13

Chciwość – etyka biznesu

Chciwość – etyka biznesu

WOJNA TO POKÓJ, WOLNOŚĆ TO NIEWOLA, IGNORANCJA TO SIŁA, takie hasła ujrzał Winston Smith Orwellowski bohater „Roku 1984” na fasadzie Ministerstwa Prawdy. Hasła te szokują, bo są sprzeczne z logiką i moralnością każdego praktycznie społeczeństwa. Gdy jednak oglądam programy biznesowe (to nowa nazwa gospodarki) , których do znudzenia próbuje się nam wmówić, że CHCIWOŚĆ JEST DOBRA, potwierdza się moja głęboka obawa, że ideologowie nowego wspaniałego świata poszli śladem totalitarnego wzorca ogłupiania poprzez powtarzanie oczywistych absurdów tak często aż staną się prawda, której nikt odważy się podważyć. Stalinowska propaganda, którą w swojej wizji opisywał Orwell miała uzasadnić wszechwładze partii – wielkiego Brata. Propaganda współczesnego kapitalizmu uzasadnia rosnącą władzę bogacącej się mniejszości kosztem coraz bardziej spauperyzowanych mas. Metoda ta polega na całkowitej kontroli nad świadomością jednostki tak aby bez szemrania akceptowała ona swój marny los i wierzyła, że wszelkie doznane niepowodzenia wynikają z winy tego kto przegrywa. Zasadniczą rolę odgrywa tu proces myślowy identyfikowania się z tymi, którzy dzięki chciwości i brakowi skrupułów wspięli się na szczyt i braku poczucia wspólnego losu i utożsamienia z podobnymi do siebie biedakami. Człowiek, który dowiaduje się już w szkole na lekcjach Podstaw Przedsiębiorczości, że bieda jest wynikiem nieudolności, bezrobotni to po prostu lenie, zaczyna gardzić sobą i tym bardziej sobie podobnymi ofiarami systemu, w którym dbałość wyłącznie o swoje jednostkowe interesy jest niepodważalnym dogmatem.
Wśród pojęć szczególnie dziwacznych i przerażających znajduje się lansowana ostatnio w mediach Etyka Biznesu. Ten oczywisty oksymoron (pojęcie wewnętrznie sprzeczne jak jasna ciemność czy gorący lód), jest po kryzysie wywołanym bezprecedensowym pokazem chciwości i braku wyobraźni sektora finansowego w Stanach Zjednoczonych, próbą odbudowy zaufania do spekulantów, za których rozpasanie musieli ostatnio tak słono płacić podatnicy nie tylko w USA, ale i w Europie. Przy okazji komentowania nowego filmu Oliviera Stone’a o nowojorskiej giełdzie krytycy filmowi z zachwytem zauważyli, że pewien aktor hollywoodzki nie tylko pozwala producentom filmów zbijać kasę, ale sam „zainwestował” na giełdzie 20 000 dolarów, aby w krótkim czasie wzbogacić się o 400 000 dolarów. Ten akt czystej spekulacji, który nazwano inwestycją, wydał się dziennikarzom polskiej telewizji godny najwyższego podziwu. Tymczasem etyka ludzka w odróżnieniu od etyki biznesu każe mieć pewność, że na końcu spekulacyjnego łańcucha jacyś biedni ludzie musieli zapracować na te pieniądze, że po prostu wyjęto je z ich kieszeni włożono do kieszeni tzw. inwestora. Jest to tym bardziej komfortowe im mniej spekulant (inwestor) wie o swoich ofiarach., To nie on wydłużał im czas pracy czy obniżał wynagrodzenie. Pieniądze krążyły w rytmie elektronicznych impulsów po świecie tak szybko, że nikt nigdzie nie zdążył wbić łopaty w ziemię by rozpocząć jakąkolwiek inwestycje. Przedstawiciele etyki biznesu twierdzą, że nie ma darmowych obiadów, że za wszystko co konsumujemy ktoś płaci. Wypada się zgodzić. Za zyski spekulantów płacą ludzie, którzy żyją z trudem od pierwszego do pierwszego. To oni fundują te homary i ferrari.
Im większe bogactwo jest skoncentrowane w rękach coraz mniej licznych członków elity, tym większa też następuje koncentracja władzy w środkach przekazu. Dopóki płace ludzi pracy rosły wolniej niż zyski posiadaczy kapitału, uzasadniano to tym, że mimo wszystko rośnie siła nabywcza tych na dole. Od dłuższego jednak czasu siła nabywcza płacy roboczej pozwala na zaspokojenie coraz mniejszej liczby potrzeb pracownika i jego rodziny. Wiele osób podejmuje dziś w Polsce zatrudnienie, które pozwala im jedynie wolniej się zadłużać, bo płaca robocza nie pozwala na równoważenie domowych budżetów. Odmowa podjęcia takiej pracy kończy się szybszym wykluczeniem społecznym. Jej podjęcie jedynie opóźnia proces wykluczenia. Przez długi czas ci, którzy nie mogli pokryć wydatków na zapłacenie rachunków i utrzymanie rodziny z płacy roboczej, otrzymywali pomoc państwa. Innymi słowy w wyniku redystrybucji dochodów, bogatsi obywatele musieli się złożyć na równoważenie budżetów domowych najbiedniejszych. Dziś jednak, kiedy elementem panującej ideologii jest przede wszystkim chciwość, a biednych przybywa w zastraszającym tempie, obniża się podatki. To powoduje rosnący deficyt finansów publicznych. Więc tnie się wydatki socjalne, aby zrównoważyć budżet. Przedkłada się równowagę budżetu państwa nad równowagę budżetów domowych.
Próby oprotestowania tego jawnie krzywdzącego sposobu podziału dochodu narodowego, który mimo kryzysu w Polsce przecież rośnie, piętnowane są jako postawa roszczeniowa i populizm. Jej rzecznicy nie są dopuszczani do debaty publicznej w mediach. A przecież dzisiejsze roszczenia zwykłych ludzi są naprawdę bardzo skromne. Chcą zwyczajnie przetrwać. W tym celu musieliby się jednak zorganizować. A to wymaga, aby przestali wierzyć w to, że chciwość jest dobra. Dziś zmasowana propaganda elit czyni nie do pomyślenia nie tylko jakąkolwiek alternatywę wobec systemu, ale nawet to, że kapitalizm jest reformowalny.

Ikonowicz


Źródło
Opublikowano: 2014-01-30 06:59:40

KDT: Porządek panuje w Warszawie

KDT: Porządek panuje w Warszawie

Kilkadziesiąt kobiet ubranych w żółte kamizelki z napisem Kupieckie Domy Towarowe stoi przed głównym wejściem i śpiewa o słusznej walce i o zwycięstwie. Jest 8 rano 21 lipca 2009 r. W centrum Warszawy rozpoczyna się eksmisja, której skutkiem, jak głoszą wielkie transparenty wywieszone na zewnątrz blaszanej hali Targowej, będzie utrata pracy przez 2000 warszawiaków.
Zaczynali od handlu z łóżek polowych, blaszanych szczęk pod Pałacem Kultury, aby po porozumieniu z władzami miasta złożyć się na budowę tej hali. Miała być tymczasowa i w projekt nowego domu towarowego kupcy z KDT zainwestowali wiele milionów złotych. Teraz te pieniądze i nadzieje na dalsze normalne życie mają lec w gruzach. Komornik uzbrojony w wyrok sądu otoczony setkami pracowników Agencji Ochrony „Zubrzycki” domaga się opuszczenia hali. „Zubrzycki” to firma ochroniarska specjalizująca się w walce ze stadionowymi chuliganami. Już pierwszy szturm na jedno z 8 wejść do hali KDT pokazuje, że nie przyszli tu niczego chronić, lecz walczyć. Mimo użycia gazu atak zostaje odparty, a krztuszący się i płaczący obrońcy wołają ochrypłymi głosami: „Rodacy pomóżcie!” Wchodzę do środka. Niestety chyba tylko ja jeden. Tłum gapiów pomstuje, ale jest jak najdalszy od przyłączenia się do obrony. Pierwsze, co się rzuca w oczy to materace. Najwidoczniej część spośród około dwustu obrońców KDT spędziła ostatnią noc w swoim miejscu pracy. Na miejscu też spotykam wewnętrznych ochroniarzy KDT, którzy do końca są na posterunku. Stanowią część załogi broniącej KDT. Kierują obrońców do kolejnych atakowanych wejść, obstawiają biuro zarządu. W razie przegranej, oni też będą musieli szukać nowej pracy.
Hala jest otoczona kordonem ochroniarzy i straży miejskiej. Policjantów jest zaledwie garstka i stoją z boku. Kupcy wiedzą już, że agencja ochrony przekracza swoje uprawnienia. Dzwonią, więc po policję w naiwnej wierze, że ich obroni przed „bandziorami” od Zubrzyckiego. Tymczasem zamiast odsieczy następują kolejne ataki. „Waleczni” ochroniarze wyłamują drzwi. W ich miejsce obrońcy stawiają barykadę. Z płyt wiórowych, drzwi od toalet, szaf, wszystkiego, co wejdzie pod rękę. Wszystkim, młodym mężczyznom broniącym wejść, starszym wylęknionym kobietom, dziennikarzom gaz coraz bardziej daje się we znaki. W całej hali oddychanie staje się coraz trudniejsze i trudno zrozumieć, że kolejne ataki są odpierane, bo przy wejściach prawie nic nie widać od gazu. Wbrew nadziejom, na stoiskach z militariami nie ma masek przeciwgazowych.
Młodzi mężczyźni z nasączonymi wodą chustkami na twarzach toczą swój wielki bój. Nie dopuszczają do siebie myśli, że ta walka jest już przegrana. Zbyt są zajęci odbudową kolejnych barykad, rzucaniem, czym popadnie w nacierającą ochronę. Polewaniem napastników wodą z sikawek. Śpiewają hymn, rotę i głośno odmawiają Ojcze nasz i nie mogą się nadziwić, że bycie Polakiem jakoś nie chroni przed niczym. Zdziwień jest tu zresztą o wiele więcej. To wszak oni na początku transformacji „uchwycili swój los we własne ręce” i zamiast ustawiać się w kolejce po zasiłek zamienili państwowe posady na handel uliczny. Zanim liberałowie zaczęli się nimi brzydzić jako nie dość europejskimi, byli ich ulubionym podmiotem społecznym przeciwstawianym zsowietyzonym masom, które oglądają się ciągle na pomoc państwa. Spotykam starego znajomego z „Solidarności”, który z uśmiechem mówi wskazując na chmury gazu – Jak za dawnych dobrych lat!. Co? A ty co tu robisz? pytam. Jak to co? Ja kupiec jestem i pobiegł z wielką płytą na pobliską barykadę.
Po dołujących doniesieniach medialnych, że to kupcy sami na siebie rzucili gaz i zaatakowali biednych ochroniarzy, przychodzi kolej na wieści krzepiące. Obrońcy powtarzają jeden drugiemu, że wystarczy, że wytrzymają do 11-tej, a wtedy w Sejmie będzie wielka konferencja, która przyniesie ratunek. Posłowie mają poprosić o pomoc ministra Schetynę. Ale posłów tu nie ma. Jest dwóch radnych z PiS. Mówi się, że na rozmowy z kupcami jedzie już wojewoda. Większość moich rozmówców zarzuca miastu złą wolę i niechęć do kupiectwa w ogóle.
Dlaczego nie dogadaliście się z miastem w sprawie budowy nowego domu handlowego? pytam. Miasto twierdzi, ze to wasza wina…
Najpierw był zespół negocjacyjny. Cechą charakterystyczną tego tworu był zakaz protokołowania czegokolwiek. Przedstawiliśmy 28 projektów umowy, wyjaśnia wiceprezes KDT Agnieszka Koszewska. Bez odzewu. Wreszcie wiceprezydent Jakubiak dał nam parafowany przez miasto projekt umowy, w którym nie można już było zmienić ani przecinka. Umowa była tak skonstruowana, że uniemożliwiała nam sfinansowanie inwestycji z kredytu bankowego. Czyli była to oferta niemożliwa do zrealizowania. To taka cyniczna gra ze strony miasta. A inne propozycje? Marywilska, i Nadarzyn to nie propozycje miasta tylko innych firm, które dopiero mają budować centra hurtowe. My zaś jesteśmy detalistami. Hala Gwardii była za mała, a na Okopową gdy się zdecydowaliśmy miasto podniosło cenę z 40 na 65 milionów, bo wiedziało, że nasz kapitał wynosi tylko 50.
Już po wszystkim nienawistnik Niesiołowski starał się obrazić kupców z KDT nazywając ich pogardliwie handlarzami. Pewien inżynier, który zmuszony upadkiem przemysłu został szczękowym handlarzem, by wraz z budową hali KDT awansować na kupca, tak wyjaśnia istotę sporu: Wszędzie dokoła są tylko drogie domy handlowe. W Galerii Centrum i Złotych Tarasach są pustki, a u nas tłum klientów, bo jesteśmy przeciętnie o jedną trzecią tańsi. Kapitał złożył zamówienie, wystawił kontrakt, a pani Gronkiewicz nas odstrzeliła. Warszawiacy będą kupować drożej, a my pójdziemy do pośredniaka.
Po pięciu godzinach walk nadchodzi nieuchronny finał. To bitwa o wejście „G”. Kolejna barykada padła pod naporem agentów „Zubrzyckiego”. Na pierwszą linię wyskakują młode dziewczyny. Niektóre z nich trzymają w rękach żelazne rury. Proszę, żeby usiadły i wzięły się pod ręce. Jest nas za mało, odpowiadają. Podchodzę i siadam z nimi. Najbliższej wyjmuję rurę z rąk i proszę żeby usiadła. Nie ma sensu się bić. Nadchodzi policja. Po stronie agentów i policji chwila konsternacji. Biernego oporu się wyraźnie nie spodziewali. Kibice tego nie stosują. W końcu policja wchodzi, a za nią „Zubrzycki” i komornik. Jest już po wszystkim, ale zdezorientowani kupcy grupują się na piętrze w pomieszczeniach zarządu. Ten średniowieczny fortel nie ma jednak sensu. Komornik z chwilą przekroczenia progu KDT rozpoczyna czynność eksmisji i jest po zawodach. Kupcy w geście gniewu i protestu okupują Marszałkowską. Przyłączają się nieliczni kibice Legii. Rozruchów jednak nie ma. W Warszawie każdy musi walczyć sam.
Gronkiewicz nie umie ukryć triumfu. Ci, co się wczoraj wyprowadzili dostaną od nas miejsca pracy (lokale poza przetargiem), ci którzy stawili opór zapłacą bezrobociem. Towar zostawiony w sklepach będzie zajęty na poczet kosztów egzekucji komorniczej. Porządek panuje w Warszawie. L’ordre reigne a Varsovie.

Piotr Ikonowicz


Źródło
Opublikowano: 2014-01-29 14:51:57

Kaczyński zaprasza do powrotu bogatych i płodne


Kaczyński zaprasza do powrotu bogatych i płodne

Zarówno Donald Tusk jak i ostatnio prezes Jarosław Kaczyński gromią Camerona za to, że kwestionuje wypłacanie zapomóg na dzieci imigrantów pozostałe w Polsce. Ton listu prezesa jest jak zwykle buńczuczny, a chodzi przecież o to, żeby państwo…

Więcej
Brak dostępnego opisu zdjęcia.

Źródło
Opublikowano: 2014-01-25 09:24:32

Ubierzcie się ciepło. Dziś tęgi mróz, a warszawski RSS ma chrzest bojowy w akcji w obronie niepełnosprawnych dzieci. Co

Ubierzcie się ciepło. Dziś tęgi mróz, a warszawski RSS ma chrzest bojowy w akcji w obronie niepełnosprawnych dzieci. Co innego „szaleć” w internecie,a czym innym jest wyjść na mróz i pokazać, że jesteśmy z tymi, którzy są słabsi i poniewierani. Tu się wykuwa prawdziwa lewica! Przypominam: 10:30 pod kawiarnią
„Na Rozdrożu”!


Źródło
Opublikowano: 2014-01-23 07:10:32

Narodowa jazda Camerona

Piotr Ikonowicz:

Narodowa jazda Camerona

Cameron robi oszczędności. Nie chodzi o duże pieniądze. Chodzi o szczodre w porównaniu z polskimi zasiłki na dzieci imigrantów przebywające w Polsce. I może chodzi w ogóle o to, żeby te dzieci też ściągnąć do UK, żeby kiedyś tam były dzielnymi Brytyjczykami i Brytyjkami płacącymi składki na tamtejszy system emerytalny. A może jak zwykle kiedy atakuje się jakoś grupę obcych chodzi o to, żeby skupić wokół siebie swoich. Tym razem padło na Polaków, już niedługo zapewne wszystkim bolączkom brytyjskiego społeczeństwa będą winni Rumuni. Ktoś musi być winien, a premier woli, żeby to byli Polacy, a nie rząd premiera Camerona. Zacznie od Polaków, ale wkrótce zabierze i swoim rodakom. Bronimy naszych rodaków, bo w końcu przyjechali do obcego kraju i pracują na jego dobrobyt. Nie na wakacje. Jakaś ich część nie znalazła pracy i korzysta z należnych im w ramach UE praw, praw ustanowionych w kraju aktualnego pobytu. Polaków dotychczas chwalono, bo Polak jest zdyscyplinowany, robotny i nieskory do buntu. Zadowoli się mniejszą płacą niż miejscowi i nie narzeka na wydłużony czas pracy, bo się w ojczyźnie przyzwyczaił do nieporównanie gorszej formy pracowniczego niewolnictwa. Więc Cameronowi Polacy powinni pasować. Premier Wielkiej Brytanii jednak doskonale zdaje sobie sprawę, że mimo cięć, brytyjski system opieki socjalnej jest nieporównanie lepszy od polskiego. Wytykając Polakom korzystanie z tego systemu Cameron piecze kolejną pieczeń, bo wykazuje brytyjską wyższość. A niczego Brytyjczycy tak nie lubią, jak wywyższania się nad inne narody. W im gorszym zatem świetle pokaże się Polaków, tym lepiej na tym tle wypadają, gorzej na ogół wykształceni i mniej skłonni do bezmyślnej harówki od świtu do nocy mieszkańcy wysp. O tym, że w Polsce znaczna grupa dzieci nie dojada wiadomo choćby z badań Eurostatu. Karmienie więc dzieci polskich imigrantów z kieszeni brytyjskiego podatnika jest o tyle uzasadnione, że Polacy tez w UK płacą podatki. Obaj przywódcy, Cameron i Tusk, napinają muskuły i korzystają z gratki jaką jest spór odwołujący się do nacjonalizmu, który po obu stronach rodzi fałszywe poczucie wspólnoty każące na chwilę zapomnieć o tym, że obaj przywódcy pragną jak najmniej wydać na pomoc biednym, słabym, chorym i bezrobotnym. Obaj są bowiem po jednej stronie klasowej barykady.


Źródło
Opublikowano: 2014-01-17 11:23:22

„My” „ich” przegłosujemy

Piotr Ikonowicz:

„My” „ich” przegłosujemy
Od czasu kiedy Warszawiakom za pomocą ewidentnych machlojek ratusz uniemożliwił zablokowanie w referendum prywatyzacji Stołecznego Przedsiębiorstwa Energetyki Cieplnej, nie przestaję myśleć o tym, żebyśmy wreszcie tych liberałów zdołali przegłosować. Z badania przeprowadzonego przez Pracownię Badań Społecznych GDA w Sopocie w marcu 2011 r. wynika, że zdecydowana większość ankietowanych Polaków (blisko 70%) opowiedziała się za tym, aby duże spółki Skarbu Państwa, takie jak PZU SA, KGHM Polska Miedź S.A.i Orlen S.A., pozostały pod kontrolą państwa. Z grupy ponad tysiąca Polaków biorących udział w badaniu, 16% opowiedziało się za pełną prywatyzacją tych spółek, natomiast 17% respondentów nie miało zdania w tej sprawie. Nie istnieje jednak na scenie politycznej ani jedna licząca się partia, która kwestionowałaby kontynuowanie procesu prywatyzacji. To dogmat elit, którego nie podziela większość społeczeństwa.
Portal internetowy Bankier.pl ze zdumieniem zauważa: „Okazuje się, że 95% respondentów stoi na stanowisku, że państwo musi zapewnić obywatelowi minimalny dochód. Taki sam odsetek oczekuje bezpłatnej opieki lekarskiej. 88% uważa, że obywatele powinni mieć prawo do bezpłatnej edukacji na studiach, a 84% chciałaby, by państwo gwarantowało dach nad głową – mieszkanie, schronienie. Ponad 80% wymaga, by władza zapewniała obywatelom pracę. Równocześnie ponad połowa badanych uważa, że rolą państwa jest zapewnienie dobrobytu mieszkańcom.”
"Rzeczpospolita" cytuje dziś wyniki badania, jakie w Polsce i w Niemczech przeprowadziły pracownie Homo Homini i INSA-Consulere GmbH. Wynika z nich, że mimo iż jesteśmy biedniejsi niż zachodni sąsiedzi, chcemy płacić wyższe podatki w zamian za lepszą opiekę ze strony państwa. Taką deklarację złożyło 56 proc. Polaków. A to mimo populistycznej, neoliberalnej propagandy, która wręcz namawia do uchylania się od daniny publicznej.
Ta większość optująca przeciw prywatyzacji i za państwem opiekuńczym nie ma swojej partii, bo wszystkie partie bez wyjątku istniejące na polskiej scenie politycznej to pod tym względem partie prawicowe. Tymczasem społeczeństwo w większości kwestii ostro skręca w lewo i nadszedł już czas, żeby mogło pójść i zagłosować zgodnie ze swymi przekonaniami oraz interesami. Powiem więcej. Pojawienie się partii głoszącej program państwa opiekuńczego może skłonić do udziału w wyborach miliony ludzi, którzy od pewnego czasu przestali już dostrzegać związek między toczoną na arenie publicznej walka o władze a swoim losem i życiem.
Obiektywnie wynik takiej konfrontacji między formacją konsekwentnie pro-socjalną a całą resztą może być tylko jeden: że większość nareszcie wygra wybory. Wymaga to jednak, żeby większość społeczeństwa nie korzystająca z urlopów, nie posiadająca żadnych zasobów ani oszczędności uzyska polityczna podmiotowość. Wtedy mechanizm psychologicznego na „my” i „oni”, pozwoli na dokonanie przełomu i zmianę logiki funkcjonowania państwa, budżetu, gospodarki.
Przeciwnicy takiej głębokiej zmiany systemowej będą straszyć krachem, przekonywać, że sprawiedliwy podział dochodu narodowego odbierze ludziom motywację do pracy i obniży poziom przedsiębiorczości. Łatwo te zarzuty odeprzeć powołując się na przykład kraju, który przeszedł podobna drogę od gospodarki planowej do gospodarki rynkowej, czyli Czech. Jest to tym lepszy przykład, że Czesi maja bardzo podobny poziom dochodu narodowego na głowę mieszkańca. Otóż u naszych południowych sąsiadów udało się zapobiec większości tych plag, które są naszym udziałem, a w szczególności rozwarstwieniu społecznemu. Czechy są niekwestionowanym liderem w niwelowaniu różnic w zamożności , dochody poniżej granicy ubóstwa uzyskuje tam zaledwie 9,6 proc. populacji. To jest ponad dwa razy mniej niż w Grecji (23,1 proc.), Rumunii (22,6 proc.), Hiszpanii (22,2 proc.) czy Bułgarii (21,2 proc.). I niemal trzy razy mniej niż w Polsce gdzie wskaźnik ten wynosi 26,7%.
Dopóki powoływaliśmy się na państwa skandynawskie zbywano to przepaścią w poziomie bogactwa. Tu jednak trudno o taki argument, skoro dochód na głowę Czecha wynosi 27,214 $ podczas gdy u nas 21,118 $. Dla porównania w Szwecji gdzie podobnie jak w Czechach jest niskie rozwarstwienie dochód ten to już 40,870 $.
Żeby różnicę między jakością życia mieszkańców między naszymi krajami przedstawić bardziej obrazowo wystarczy przytoczyć badanie CBOS, z którego wynika, że zaledwie co drugi Polak może sobie pozwolić żeby raz do roku pójść restauracji. Czesi niemal codziennie spotykają się w swoich hospodach.
Inny, lepszy świat jest więc możliwy i nie tak znowu daleko trzeba go szukać…

Piotr Ikonowicz


Źródło
Opublikowano: 2014-01-17 06:47:57

Kark siłą narodu

Piotr Ikonowicz:

Kark siłą narodu

Podczas porannego biegania chłopcy narodowcy w dresach z orłem zawołali do mnie: „Sąsiad! Będzie rewolucja!” Skinąłem głową, że się zgadzam”, ale zaraz potem usłyszałem: „ale sąsiad nie będzie zadowolony…”. Warszawska Praga jest narodowa i zawsze z Legią. Jest też biedna, bezrobotna i coraz bardziej zbuntowana. Kiedy szedłem z żoną na „Kolorowa Niepodległą”, blokować przemarsz ONR-u, oni zakładali klubowe szaliki i szli na Marsz Niepodległości. Jednak młodzieńcy o silnych karkach, wytrenowanych na siłowni traktują mnie pobłażliwie za moje społecznikostwo i zwracają się do mnie w trzeciej osobie per „sąsiad”.
Kiełkujący ruch narodowy jest konsekwencją masowego bezrobocia, powszechnej pauperyzacji i oligarchizacji systemu partyjnego. Na razie jednak jest zawieszony między neoliberalnym szaleństwem Janusza Korwina-Mikke, a nieśmiało dochodzącą do głosu retoryką socjalną. Paradoksalnie to właśnie skrajna prawica winiąca biednych za ich biedę, hamuje tryumfalny pochód neofaszyzmu w naszym kraju. Jest więc jak się okazuje jakiś pożytek z libertarian. Gdyby bowiem narodowcy zaczęli obchodzić PiS z lewa, nieszczęście gotowe. Póki co jednak hamuje ich obecność polityków, którzy w zasadniczy sposób przyznają rację neoliberalnej ideologii władzy, popierając słabe państwo, odchodzące od swej funkcji opiekuńczej.
Z badań opinii publicznej wynika, że 61 %. Polaków wolałoby zatrudnić się w państwowej, niż w prywatnej firmie. 85 % badanych chce żeby państwo było silnie obecne na rynku pracy i zapewniło zatrudnienie wszystkim obywatelom. 93 % uważa, że to państwo ma tworzyć nowe miejsca pracy. Także 80 % jest za tym by to do państwa należały elektrownie, lasy i kopalnie. A zatem póki przemówienia nowego guru narodowców Kowalskiego będzie można poznać z portalu „Prokapitalizm”, brunatne niebezpieczeństwo nam nie grozi. Na razie narodowców „pompują” liberalne media uważając, że to świetny sposób na osłabienie PiS-u. Kiedyś kapitaliści chcieli użyć Hitlera do zwalczania lewicy.


Źródło
Opublikowano: 2014-01-17 06:38:13

Rewolucjonista powinien sięgać do korzeni

Piotr Ikonowicz:

Rewolucjonista powinien sięgać do korzeni

Z Piotrem Ikonowiczem – radykalnym lewicowym politykiem, prawnikiem , współzałożycielem PPS, byłym posłem a obecnie działaczem społecznym oraz liderem Nowej Lewicy

rozmawiali Paweł Pożoga, Bartosz Oszczepalski oraz Wojciech Płeszka. Wywiad został przeprowadzony na kongresie Młodych Socjalistów w Warszawie.

Studiuje.eu: Działasz w Kancelarii Sprawiedliwości Społecznej. Przybliż czytelnikom naszego serwisu czym zajmuje się KSS.

Ikonowicz: Jestem jedną z nielicznych osób w kancelarii, która ma ukończone studia prawnicze, dzięki czemu mam możliwość reprezentowania klientów w sądzie. Bronimy głównie lokatorów, ale też zadłużonych, pokrzywdzonych przez wierzycieli, banki, komorników. Bronimy także ludzi w sądach pracy. Kancelaria Sprawiedliwości powstała dlatego, że te nieliczne prawa obywatelskie i pracownicze, jakie ludzie w Polsce posiadają, nie są na ogół przestrzegane. Dostęp do zawodu adwokata czy radcy prawnego jest bardzo utrudniony. Naszych klientów nie stać na to, żeby chodzić do kancelarii adwokackich po pomoc.

Nie ukrywam, że problemy lokatorów wysuwają się tu na czoło. Zbyt duże koszty utrzymania mieszkań powodują, że wydatki na cele mieszkaniowe dochodzą do 50, a nawet więcej, procent budżetu domowego. To oznacza oczywiście, że ludzie stają przed dramatycznym wyborem – czy płacić czynsz, karmić dzieci, kupować lekarstwa, ubrania, czy zaspokajać inne potrzeby z tego samego budżetu. 46 % ankietowanych Polaków w diagnozie społecznej prof. Janusza Czapińskiego twierdzi, że ma kłopot z płaceniem czynszu. Co ciekawe, w tej diagnozie prof. Czapiński używa słowa „zaledwie” 46%, co pokazuje stosunek elit do tych problemów.

S: Na czym dokładnie polega praca członków Kancelarii?

I: Większość z naszych działaczy, którzy udzielają porad prawnych, stają w sądach, blokują eksmisję, prowadzą negocjacje, to samoucy. Bardzo często są to lokatorzy, pracownicy czy ludzie pokrzywdzeni przez establishment, którzy musieli się nauczyć prawa dla własnych potrzeb i tą wiedzą dzielą się teraz z innymi. Osoba przychodząca do kancelarii dostaje pełną obsługę prawną, pomoc psychologiczną, medyczną. Mamy też pracowników socjalnych. Działają oni w KSS potajemnie, ponieważ gdyby się ujawniło, że pomagają biednym, natychmiast zwolniono by ich z pracy. Nie przyjmujemy żadnej opłaty czy dowodów wdzięczności za usługi, co budzi lekki szok wśród tych, którzy są przyzwyczajeni, że wszystko jest transakcją. Osoby, które otrzymują pomoc, same później ją świadczą, np. poprzez udzielanie porad. Moment, w którym człowiek z klienta, staje się osobą pomagającą, jest kluczowy w naszej pracy. Ludzie z ofiar stają się tymi, którzy są aktywni w walce z systemem.

Jeżeli któremuś z naszych klientów czegoś ważnego brakuje, staramy się ten problem rozwiązać. Niedawno nasza działaczka odkryła, że u jednej z pań brakuje pralki. W ciągu dwóch tygodni zorganizowano zbiórkę pieniędzy na zakup pralki. To są takie proste ruchy samopomocy, które ciągle się rozwijają. Nie mamy jeszcze z prawdziwego zdarzenia kasy pożyczkowo-zapomogowej, ale jest taki pomysł, żeby ją stworzyć. I ona z pewnością nie zbankrutuje. Akurat ludzie niezamożni są niezwykle rzetelni w spłacaniu swoich zobowiązań. Jedna z naszych klientek, będąc w trudnej sytuacji, potrzebowała pilnie wynająć mieszkanie. Zapłaciliśmy za nią kwotę pierwszego czynszu – 1400 zł. Dla niej była to gigantyczna kwota. Po 10 dniach, kiedy jej córka wzięła pensję, oddała wszystko co do grosza. To ludzie, którzy obracają dużymi kwotami, potrafią być niedbali.

S: Jak duży jest zakres pomocy KSS? Jak często zdarzają się sytuacje, w których trzeba zareagować i udzielić wsparcia potrzebującym?

I: W tej chwili nasza kancelaria tylko w Warszawie prowadzi kilkaset spraw. Niektóre już są zamknięte, ale można powiedzieć, że mamy akta kilkuset osób. Większość spraw jest bardzo poważna. To nie są tylko mieszkaniówki.

Zajmujemy się sprawą 78-letniej kobiety, która zawiązała spółkę ze swoją wspólniczką, a ona ją oszukała. Doszło do dużego zadłużenia. Oszukana kobieta spłaca teraz różnych wierzycieli. W ciągu dwóch lat ściągnięto z niej 50 tysięcy. Ona żyje w nędzy, ciężko pracuje tylko po to, żeby spłacać dług. Zostało do spłacenia jeszcze 100 tysięcy. Komornik już zaczął wycenę jej mieszkania o powierzchni 21 metrów. Walka w sądzie toczy się o to, żeby go nie zlicytowano i aby kobieta nie wylądowała w przytułku. W samej Warszawie stajemy kilkakrotnie w sądzie w różnych sprawach, a przyjmujemy dziennie około 6 do 10 osób, nie tylko nowych. A w całym kraju, jest to bardzo podobna skala. Problemem jest wykształcenie kadr, które zdążą przerobić te sprawy. Bo mimo, że jesteśmy bezpłatni, jesteśmy skuteczni – około 80% spraw wygrywamy.

S: Większość spraw dotyczy kwestii eksmisji. Jak wyglądają procesy eksmisyjne i jakie są metody zapobiegania temu, aby ludzie nie trafiali na ulicę?

I: Zwykle jest tak, że ludzkie prawa są łamane, a jest jeszcze cała taka strefa, gdzie prawo jest niejednoznaczne albo wewnętrznie sprzeczne. I tutaj udaje się nam zmusić sąd do trochę innej legislacji, np. kwestiach lokalu tymczasowego. Lokal tymczasowy to taki, który nadaje się do zamieszkania, ale nie nadaje się do stałego pobytu ludzi. To określenie „stały pobyt ludzi” jest wzięte z prawa budowlanego i oznacza, że w ramach prawa budowlanego, w takim pomieszczeniu, które nie nadaje się na stały pobyt ludzi, człowiek nie powinien pracować bez przerwy dłużej niż 6 godzin… ale może mieszkać. Istotą tego oszustwa z lokalem tymczasowym, jest zwykle to, że jest on przyznawany na miesiąc lub dwa. Są to miejsca np. w hotelach robotniczych, z których ludzie są później wyrzucani. W tej chwili zorganizowaliśmy akcję „nie opuszczamy”. W środę bronię rodziny w Otwocku z małymi dziećmi. Przydzielono im lokal tymczasowy do końca lutego. Nadal mieszkają, a my ich bronimy w sądzie. Będziemy udowadniali, że lokal tymczasowy może mieć trochę gorsze warunki, ale nie może to być lokal, który jest tylko przedsionkiem do wyjścia na bruk.

Jedna warszawska spółdzielnia miała eksmitować kobietę bez obu nóg. I skończyło się na tym, że nie tylko jej nie wyrzucili, ale doprowadziłem do tego, że ludzie na sali sądowej wstali i klaskali tej kobiecie. Później spółdzielnia sama jej dług u siebie wykupiła ze wstydu. Ale to są wyjątkowe sytuacje.

Metod działania jest bardzo wiele – medialna, na posła, na ministra, na rzecznika praw niepełnosprawnych, na rzecznika praw dziecka – czyli interwencje instytucjonalne, blokady, dyskusje, rozmowy z radnymi. Częstą metodą działania jest zawołanie kamer. Jak już burmistrz obiecuje przed kamerą, że da mieszkanie, to potem rzeczywiście daje.

Istotą funkcjonowania Kancelarii Sprawiedliwości Społecznej jest to, że nie ma przegranych spraw. I że człowiek, nawet gdyby się tak zdarzyło, że zostaje eksmitowany, nie przestaje być naszym klientem. Dalej naszym problemem jest – gdzie on przenocuje. Nie idziemy do domu, bo przegraliśmy. Jesteśmy dalej razem.

S: Jakie postulaty: światopoglądowe czy raczej ekonomiczne, powinny być priorytetem dla lewicy?

I: Ja myślę, że postulaty można wysuwać, ale tak naprawdę, ja proponuję, abyśmy planowali, a nie postulowali. Bo jeśli postulujemy, to pod czyim adresem? Kto się ma ulitować? Korporacje się rozpłaczą? My musimy nakreślić przed społeczeństwem pewną wizję porządku społecznego i gospodarczego, sprawiedliwego, który uczynimy realistycznym. Nie wolno nam bujać w obłokach.

Niektóre osoby mówią o wprowadzeniu 6 godzin pracy, ale mnie się wydaje, że nam nie wolno w taki sposób zaczynać dyskursu. Bo wtedy będziemy tą cholerną elitą, taką awangardą, za którą nikt nigdy nie nadąży. Jeśli ktoś robi po 12 godzin i mu się powie, że może robić 6, to on się postuka w głowę. To jest za duży rozłam pomiędzy rzeczywistością, a założeniami. Ja nie twierdzę, że to 6 godzin nie jest racjonalne. To jest najracjonalniejsze rozwiązanie, ale nie dzisiaj. My musimy rozumieć stan świadomości. Jakby mnie zapytano czy jestem komunistą, odpowiedziałbym, że co najmniej. Ale co to znaczy? To znaczy, że są dwie postawy – akceptacja kapitalizmu i odrzucenie kapitalizmu. Wyimaginowany kapitalizm liberałów nie istnieje. Istnieje kapitalizm, w którym większość klasy średniej jedzie na tym samym wózku co proletariat.

Ludziom trzeba dawać punkty odniesienia, które realnie istnieją i w które można uwierzyć. Dzisiaj odwoływanie się do pewnych istniejących rozwiązań, na przykład w starej Unii, czy to w mieszkalnictwie, czy na rynku pracy, jest dobrą strategią, mimo iż jest to zgniły socjaldemokratyzm. Ale rewolucjonista musi używać tych narzędzi, które są dostępne, dlatego, że póki człowiek ma pustą lodówkę, to on nie pójdzie na mur stać. Ja muszę napełnić lodówkę, żeby on się zaczął rozglądać. Człowiek, którego można głodzić i zmuszać do pracy ponad siły w zbyt długim czasie, nigdy nie będzie upodmiotowiony. Im gorzej tym gorzej, a nie im gorzej tym lepiej. Czyli te reformy, takie jak właśnie socjaldemokratyczna „pieriedyszka” , danie ludziom oddechu, dopiero pozwoli im się zacząć rozglądać. I myśleć na dłuższą metę. Przede wszystkim należy otwierać tę świadomość.

Pytaliście o światopogląd – otóż mamy w Kancelarii Sprawiedliwości Społecznej osoby z ruchu neokatechumenalnego. Są to ludzie, którzy weszli do Kościoła ze świadomych przyczyn moralnych, jako dojrzałe osoby. Wywodzą się z parafii, w których działają zakonnicy z Ameryki Południowej i Afryki, czyli jakby „teologia wyzwolenia”. Gdy zaczyna się walczyć z krzyżami w szkole, co ja osobiście akceptuję, duża grupa ludzi, z którymi współpracuje kancelaria, zamyka uszy na to co mówimy. Bo czują się obrażeni. Natomiast jeśli chcielibyśmy im wytłumaczyć, dlaczego wieszanie krzyża w szkole jest niedobre, to musieliby nam zaufać. A żeby nam zaufali, musimy rozwiązać kilka innych, poważniejszych problemów niż ten, po co ten krzyż wisi. Taka powinna być droga – najpierw zdobyć zaufanie, a potem pouczać.

S: Jakie światowe ruchy wskazałbyś za wzorcowe dla polskiej lewicy. Czy to miałyby być ruchy z Europy, czy może z Ameryki Łacińskiej?

I: Ameryka Łacińska to są inne realia. Ściągnęliśmy kiedyś do Polski związek bezrobotnych z Peru. Kazali się nam zaprowadzić do sklepów i na bazary. I notowali cały czas. Stworzyli dietę, taką cud, jak przetrwać – najwięcej kalorii, witamin i najmniej pieniędzy. Dali to naszym, a oni pozostali przy schabowym. U nas nie ma głodu, a tam był. Przekładanie jednego na drugie sensu nie ma żadnego. Musimy zupełnie inaczej myśleć. Przed nami nie ma problemu alfabetyzacji. Mamy inne problemy.

My musimy starać się zrobić coś, co ja bym nazwał „zakorzenieniem”. To znaczy –musi być tak, że socjalista, który wychodzi z domu, wita się z sąsiadami i jest przez nich witany. To jest kultura współżycia. Ludzie powinni wiedzieć, że jesteśmy pożyteczni, że mamy coś do zaoferowania, poza opowiadaniem o jakichś zamkach na lodzie. Zapomnijcie o tym pomyśle: „jak my dojdziemy do władzy, to już was urządzimy”. Najpierw musimy być częścią takiego zawiązującego się społecznego oporu. Trzeba znaleźć taki kod kulturowy, taki kod ideologiczny i takie znaki, które pozwolą się ludziom z nami utożsamiać. I to nie może być kod obcy kulturowo dla tych ludzi.

Jesteście młodymi inteligentami, którzy są potrzebni. Stajecie po stronie tych, po których stronie nigdy nie stają inteligentni i wykształceni. Trzeba ludziom uświadomić, że istnieje coś w rodzaju nowego faszyzmu: faszyzmu bogatych przeciwko biednym. Prowadziłem kiedyś kampanię samorządową w Janowie Lubelskim nad Wisłą. Opowiadałem o lokatorach, o mieszkaniach. A wstaje facet i nagle mówi: „panie, po panu widać, że pan jest takim miejskim socjalistą, a tu jest teren wiejski, tu te tematy nie chodzą”. O mało nie wszedłem pod stół. Dzisiaj, kiedy występuję i mówię, ludzie w moich słowach odnajdują swój rozum, a nawet swoje uczucia. Tego nie zrobi ktoś wyalienowany. To zrobi tylko ktoś, kto bez przerwy styka się z problemami tych ludzi i się nimi zajmuje.

S: Jak oceniasz stan obecnej polskiej klasy robotniczej? Dlaczego doszło do takiej degradacji znaczenia etosu pracowniczego?

I: W latach 80-tych wszyscy fotografowali się ze stoczniowcami w kaskach. Panował ogólny zachwyt klasą robotniczą, były filmy o robotnikach, Sierpień `80, na topie był „Człowiek z żelaza”. I potem zaorano przemysł. Postanowiono to zrobić w wyniku transformacji. A dokończono całkowicie w ramach unijnego podziału pracy, gdzie mamy być raczej tymi, co sprzątają, niż tymi, co produkują. W związku z tym znaczenie ekonomiczne klasy robotniczej spadło. Ona jest reliktem, w sensie historycznym. Zwróćmy uwagę, że kiedy ruch robotniczy był w natarciu, to robotnik był awangardą rewolucji przemysłowej, która oznaczała postęp. W tej chwili utrzymywanie miejsc pracy w przemyśle ciężkim jest balastem. Jest to rozproszenie, o którym bardzo sensownie mówił Adrian (Zandberg, członek MS – przyp. red.). Jest to także odrzucenie pewnych znaków i pewnej tradycji. Istnieje spór o Pierwszego Maja. Padają pytania czy jest sens w ogóle to kultywować. Taka jest ewolucja obecnego społeczeństwa. Natomiast w istocie poziom oceny rzeczywistości u ludzi stanowiących ten proletariat rozproszony, czyli głównie pracujących w usługach, wcale nie jest taki niski. I teraz możemy powiedzieć tak: w warstwie teoretycznej ci ludzie nie potrafią wyjaśnić dlaczego im się źle żyje, często te wyjaśnienia, które padają, są instynktowne. Natomiast są w stanie niezwykle precyzyjnie ocenić i opisać tę sytuację, która w społeczeństwie panuje. Czyli jeżeli ktoś ma odpowiedzieć na propagandę sukcesu Tuska, to nie inteligencja, tylko ludzie, którzy najbardziej na tym cierpią, najwięcej pracują za najmniejsze pieniądze. My ukuliśmy takie hasło na Pierwszego Maja: „Chcemy więcej zarabiać, a mniej pracować”. I to jest istota naszego ruchu, bo inaczej to się tych stosunków nie unowocześni, zrobi się z nas niewolników. To jest jakaś droga. Natomiast my potem, jako inteligencja, możemy robić syntezę z tego. Jedna wiedza i druga wiedza ze sobą dodane, tworzą pewną mądrość. Stojąc na styku dwóch środowisk – pracowników i inteligencji – można stać się pełnym lewicowcem, rewolucjonistą, który ma pełną świadomość. I z tego styku jedna i druga strona wychodzi dojrzała. Natomiast bezsensowne jest zarzucanie sobie pewnych rzeczy nawzajem, jak ci ludzie zarzucają środowiskom inteligenckiej lewicy, że mówią dyrdymały o sześciogodzinnym dniu pracy, a z kolei inteligencja odpiera, że pracownicy nic nie rozumieją, choć tak naprawdę rozumieją to najlepiej, bo odczuli to na własnej skórze.

S: Czy istnieje realna szansa na sukces radykalnych ruchów lewicowych w wyborach samorządowych, które odbędą się na jesieni?

Dobrze by było w wyborach samorządowych wysunąć dobrych kandydatów na prezydentów miast, służących jako „lokomotywy” , w cieniu których można by forsować osoby z list społecznych, lokatorskich i lewicowych. Jednak ze względu na brak pieniędzy i dużego dostępu do mediów trudno będzie wysunąć listy „czysto partyjne”. Dlatego trzeba poczekać na powstanie dużego ruchu. Gdy to się stanie to nie będzie najmniejszego kłopotu z wprowadzeniem swoich przedstawicieli. Znam wielu działaczy społecznych co do których ich zaplecze czyli tzw. lokalne społeczności nie mają wątpliwości, że chciałyby ich widzieć w samorządzie lub sejmie.

S: Pozostańmy przy temacie wyborów. Rozważałeś startowanie w nadchodzących wyborach prezydenckich?

I: Ja kiedyś zrobiłem taki błąd , że gdy kandydowałem( w 2000 r.-dop. red. ) uczyłem zamiast siać propagandę. Pokazywałem co jest dobre w Solidarności i co było dobre w PRL-u. Mówiłem do obu zwaśnionych stron, że w każdej ma jest jakieś „ziarno prawdy”. Wtedy ta kampania zaskutkowala zniesieniem eksmisji na bruk, dlatego pod tym względem to był „celny strzał”.

Wiadomo że kampania wiąże się z dostępem do mediów . Pod tym względem fajnie było by zebrać 100.000 podpisów i przez jakiś czas w telewizji mówić o rzeczach ważnych dla ruchu pracowniczego. Ja niestety nie mam możliwości kandydowania. Nie tyle dlatego że nie mam tak dużego zaplecza żeby zebrać te podpisy, ale również dlatego że elita polityczna dokonała na mojej osobie zemsty. Jestem skazany w dwóch procesach: za blokadę eksmisji oraz na podstawie fałszywego oskarżenia za pobicie policjanta i właściciela posesji. W jednym wyroku byłem skazany na wyrok więzienia w zawieszeniu a w drugim na prace społeczne . Nie odbywam tych prac bo pomagam ludziom i w związku z tym nie mam na to czasu. Najważniejszą dolegliwością tego drugiego wyroku (pierwszy się już przedawnił) jest to że przez pięć lat będę pozbawiony biernego prawa wyborczego i nie mogę kandydować nawet na radnego. Oczywiście to nie oznacza że nie interesuje się wyborami.

Gdy się startuje w wyborach nie można tego robić na silę lecz w przekonaniu , że jest to tylko formalność. W przeciwnym razie ten wyborca może polegać tylko na tym że jesteśmy strasznie przyzwoici. Ja byłem kiedyś takim posłem który był „kwiatem do kożucha” . Wchodziłem do sejmu z listy ugrupowania, z którym się na pewno nie zgadzałem i mówiłem rzeczy, które były sprzeczne z ich przekonaniami. Można być konfigurantem jeśli ktoś szuka wygodnego życia i „pajacowania”. Rewolucjonista powinien sięgać do korzeni i budować wszystko od dołu . Osiem lat zasiadałem w sejmie reprezentując PPS . Po tym okresie czasu nastąpiło dziesięć lat poza parlamentem, które były dla mnie o wiele ciekawsze, w tym sensie że teraz poruszam się w tkance miasta, spotykam zwykłych ludzi i te kontakty powodują u mnie poczucie spełnienia. Jestem szczęśliwym człowiekiem dzięki temu, że znalazłem swoje miejsce. Cieszę się , że nie jestem facetem do którego ktoś ma pretensje że bierze wysoką pensję a i tak nic nie załatwia., przeciwnie – nie biorę grosza a załatwiam. Taka jest różnica między mną posłem a mną działaczem społecznym a na politykę przyjdzie jeszcze czas.

Studiuje.eu : Dziękujemy za wywiad.


Źródło
Opublikowano: 2014-01-15 11:07:12

Co to jest sprawiedliwość społeczna? – zapytała mnie pewna internautka i odpowiedziałem jej nastepująco:

Piotr Ikonowicz:

Co to jest sprawiedliwość społeczna? – zapytała mnie pewna internautka i odpowiedziałem jej nastepująco:

W polskim prawie istnieje takie pojęcie jak zasady współżycia społecznego. Na tej zasadzie np. Kancelaria Sprawiedliwości Społecznej uzyskała w sądzie orzeczenie zwalniające parę schorowanych straszych ludzi od obowiązku spłaty istniejącego w wyniku reprywatyzacji długu. Sprawiedliwe społeczeństwo to takie, które się owymi zasadami współżycia społecznego kieruje. Jedną z kardynalnych wytycznych jest tu nie dopuszczanie do nadmiernych różnic majątkowych między ludźmi. Społeczeństwo, w którym pracę jednej osoby wycenia się na wartą tysiąc razy więcej niż innej nie kieruje się zasadą sprawiedliwości społecznej. Jednocześnie różnice majątkowe prowadzą do narzucania swojej woli ubogim obywatelom przez bogatych. To także jest cecha społeczeństwa niesprawiedliwego. W ramach sprawiedliwego społeczeństwa istnieje obowiązek wspólnoty opiekowania sie najsłabszymi: chorymi, ułomnymi, dziećmi, ludźmi niezaradnymi życiwo, itp. Tworząc Konstytucję Komisja Konstytucyjna Zgromadzenia Narodowego, której byłem członkiem zdecydowała się na zapisanie zasady sprawiedliwosci społecznje w art. 2 uznając doniosłość i ustrojową wagę tej zasady.


Źródło
Opublikowano: 2014-01-15 11:03:45

Kancelaria Sprawiedliwości Społecznej prosi o pomoc!

Piotr Ikonowicz:

Kancelaria Sprawiedliwości Społecznej prosi o pomoc!

Z chwilą utworzenia Ruchu Sprawiedliwości Społecznej z jakiegokolwiek wsparcia Kancelarii Sprawiedliwości Społecznej wycofał się Janusz Palikot. Jesteśmy przywaleni stertą nie zapłaconych rachunków. Znów grozi nam eksmisja z lokalu, w którym świadczymy pomoc. Bez waszych wpłat będzie nam coraz trudniej dalej pomagać. My jesteśmy ostatnią deską ratunku dla ludzi, którzy przychodzą po pomoc. Wy jesteście ostatnią deską ratunku dla KSS. Podaję numer konta: Kancelaria Sprawiedliwości Społecznej
14 1020 1156 0000 7202 0083 2899


Źródło
Opublikowano: 2014-01-15 09:36:01

Przystawka z Millera

Piotr Ikonowicz:

Przystawka z Millera

Leszek Miller ogłosił, że żaden ruch na lewicy alternatywny wobec SLD nie jest możliwy. SLD nie ukrywa, że jego priorytetem jest powstrzymanie PiS-u, który jak wynika z sondaży, ma szansę na zdobycie władzy. W tym celu Sojusz jest gotów po nadchodzących wyborach wejść w koalicję z Platformą Obywatelską. Taka postawa wskazuje na rezygnację z realizacji jakiegoś lewicowego i prospołecznego programu. A zatem obecny zwrot programowy SLD w lewo służy jedynie pozyskiwaniu głosów ludzi niezadowolonych z rządów Donalda Tuska. Jednak kiedy te głosy zostaną już zdobyte, Miller położy je u stóp obecnego premiera.
Warto zastanowić się nad motywacją jaka stoi za tą strategią polityczną. Pierwsze co mi przychodzi na myśl, to brak wiary w możliwość samodzielnego rządzenia, w możliwość stania się alternatywą dla dwóch zwalczających się stronnictw prawicowych: PO i PiS. W tej sytuacji Leszek Miller postanowił wybrać „mniejsze zło”. Liczy na to, że jeżeli nawet Prawo i Sprawiedliwość wybory wygra, to nie będzie to zwycięstwo pozwalające na samodzielne rządzenie, a wobec braku zdolności koalicyjnej marszałek powierzy tworzenie nowego gabinetu Donaldowi Tuskowi, który wobec braku większości w Sejmie zaprosi SLD do koalicji. Co ciekawsze, jak wynika z badań, takie rozwiązanie jest gotowa zaakceptować duża część wyborców Sojuszu.
Paradoksalnie ta strategia i to ujawniona jeszcze przed wyborami nie jest nawet skuteczna w wąskim pragmatycznym rozumieniu. Bo jeżeli głosy oddane na opozycyjną partię, która przyznaje się do lewicowości, maja nie przynieść przełomu, lecz kontynuację, to będzie ich odpowiednio mniej. Im bardziej ludzie mają dość obecnej sytuacji narastającego rozwarstwienia i opresji ekonomicznej, tym chętniej głosować będą na PiS, a to oznacza, że może on zebrać dość głosów, aby rządzić samodzielnie. SLD, które nie udaje nawet, że ma własna, lewicowa alternatywę dla neoliberalnych rządów skazuje się na trwałą marginalizację, którą ambicja bycią przystawką słabnącej Platformy tylko podkreśla.


Źródło
Opublikowano: 2014-01-11 16:36:51

Ruch wolnych ludzi

Piotr Ikonowicz:

Ruch wolnych ludzi

Rząd się nie myli nigdy, ale na wszelki wypadek jak ognia unika pytania się o zdanie społeczeństwa. Może dlatego, że społeczeństwo w takich sprawach jak system edukacji (sprawa sześciolatków, czy likwidacji szkół), prywatyzacji, wojny w Afganistanie ma inne zdanie niż rząd. Zatem musi się mylić. W tej sytuacji referendum, jako instrument demokratyzacji państwa zawłaszczonego przez partie rządzące, nie może jakoś się odbyć. Nawet wtedy, kiedy prosi o nie milion obywateli. Dlaczego? Bo partia, która liczy sobie w porywach dwadzieścia- trzydzieści tysięcy osób, żyjących zwykle z naszych podatków – mówi nie, bo nie. Władza nie ufa w mądrość społeczeństwa, obywatele nie ufają władzy, ale na szczęście dla rządzących ci obywatele nie mają nic do powiedzenia. I ten system nazywa się w Polsce demokracją. Im bardziej demokracja przedstawicielska zawodzi jako mechanizm odzwierciedlający interesy i przekonania większości Polek i Polaków, tym zacieklej władza zwalcza mechanizm demokracji bezpośredniej, odrzucając kolejne wnioski o referendum. I nie ma tak naprawdę partii, która byłaby w stanie w tym zasadniczym sporze o prawo do samostanowienia ludzi stanąć po stronie obywateli. Partie wspierają wnioski i referenda tylko wtedy, kiedy jest to dla nich wygodne. Nikt bowiem nie chce wystawiać swoich poglądów pod osąd publiczny. Partia, która w sposób pryncypialny poparła by każdy wniosek o referendum, uznała by tym samym demokratyczną zasadę ludowładztwa. Partia, która walczyła by w kampanii referendalnej o zgodny z jej programem wynik głosowania, mogłaby nie tylko udrożnić system demokratyczny, ale i przejąć władzę w państwie, uzyskując mocny mandat do rządzenia. I do takiej partii chętnie przystąpię, a jak trzeba zrobię wszystko, aby ona powstała. Na razie ukształtowany po 1989 roku system partyjny prowadzi do wyłonienia rządów, które – wbrew woli większości – wprowadzają kolejne trudne, antyspołeczne reformy.
Przez osiem lat siedzieliśmy w piwnicy na warszawskim Grochowie i pomagaliśmy jako Kancelaria Sprawiedliwości Społecznej biednym ludziom wychodzić kłopotów. Uczyliśmy się ich problemów. Przechodziliśmy najlepszy z możliwych kurs edukacji obywatelskiej. Poznawaliśmy rzeczywistość od strony, od której nie znają i chyba nie chcą jej znać politycy parlamentarni. Dlatego mieliśmy odwagę zrobić następny krok i rozpocząć budowę ugrupowania, które upomni się o te część społeczeństwa, a jest to z pewnością większość, z którą nie liczy się władza ani ustawodawcza, ani wykonawcza. Nie liczy się z ich interesami ani z ich opiniami. I wszystko jedno czy chodzi o politykę zagraniczną, edukację sześciolatków, eksmisje na bruk, czy system podatkowy. Zasadą jest ignorowanie zdania większości i rządy uprzywilejowanej mniejszości.
Ruch Sprawiedliwości Społecznej to próba oddolnej samoorganizacji obywateli wykluczonych z najważniejszej funkcji w państwie, współdecydowania o własnym losie. Organizujemy tych, którym pensja nie wystarcza na utrzymanie rodziny, tych którzy toną w długach, tych którzy pracują w pocie czoła, żeby Donald Tusk mógł jeździć na szczyty europejskie i chwalić się sukcesem gospodarczym, którego owoce konsumują pozbawione serca elity władzy i pieniądza.
Każdy kto czuje, że w Polsce potrzebny jest przełom i kto tu i teraz chce walczyć z niesprawiedliwością może do niej przystąpić. Nie jesteśmy dogmatykami, nie posiedliśmy uniwersalnej prawdy o świecie, ale umiemy patrzeć i liczyć. Widzimy inne kraje europejskie, w których obywateli traktuje się lepiej, w których dochód narodowy dzielony jest sprawiedliwiej, gdzie różnice społeczne nie są tak ogromne i samo to porównanie wyznacza nam kierunek działania. Są wśród nas ludzie o bardzo różnych wizjach przemiany społecznej, ale dla każdego jest miejsce, bo zamierzamy się pięknie różnić, a nie wymuszać jedność i podporządkowanie się "jedynie słusznej linii partii". Istniejące dziś na scenie politycznej ugrupowania łączy leninowska zasada "centralizmu demokratycznego" My tę zasadę odrzucamy i stawiamy na wielonurtowość, bogactwo myśli i idei. Dyskusję i jedność w działaniu. Działaniu na rzecz wspólnot lokalnych, walk pracowniczych, związkowych, w obronie pokrzywdzonych jednostek i grup zawodowych. Działaniem w obronie słabszych, a nie pustymi obietnicami będziemy sobie zjednywać zwolenników, aż przyjdzie dzień kiedy zwykli zastraszeni przez system, zgnębieni codzienną walką o byt obywatele uznają nas za narzędzie w walce o swoje interesy, których przez 23 lata transformacji nikt z polityków nie dostrzegał choć wiele na ten temat kłamano w czasie kampanii wyborczych.
Jesteśmy za równością, bo nadmierne różnice majątkowe to zniewolenie ubożejącej większości społeczeństwa. I tylko niwelowanie tych różnic uczyni ludzi wolnymi. Wolnymi od strachu, wyzysku i biedy.


Źródło
Opublikowano: 2013-12-13 10:30:05

Mój wywiad w dzisiejszej "Gazecie Wyborczej

Piotr Ikonowicz:

Mój wywiad w dzisiejszej „Gazecie Wyborczej

Piotr Ikonowicz: „Muszę się trochę kurczyć ”

Zapytałem kiedyś na klubie SLD, dlaczego nie zajmujemy się biednymi. I uzyskałem od Krzysia Janika bardzo treściwą odpowiedź: „Bo oni nie głosują”. Z Piotrem Ikonowiczem rozmawia Grzegorz Sroczyński
Dzieci?

– Czworo. Julka, Karol, Karolina. I jeszcze Paweł – mój przybrany, syn Agaty.

Julka jest w Kraju Basków. Tam, gdzie mieszka, nie można odczytać żadnej nazwy banku, bo ciągle są zamazywane. Nie lubią tam banków. Kiedy w kryzysie zaczęły się samobójstwa z powodu eksmisji, to samorządy baskijskie przeniosły pieniądze publiczne do tych banków, które nie eksmitują. Inny świat.

Co Julka tam robi?

– Skończyła w Madrycie szkołę dla pracowników socjalnych, zajmuje się dziećmi imigrantów. Ostatnio przez dwa miesiące opiekowała się Muną, dziewczynką z Sahary Zachodniej. Kiedy Muna dostanie ciastko, to odłamuje połowę i oddaje innemu dziecku spotkanemu na ulicy. Tak samo dzieli się kieszonkowym. Ma obyczaje ludzi biednych.

Ludzie biedni się dzielą?

– Empatia rodzi się z wyobraźni. Jeżeli nigdy nic podobnego mnie nie spotkało, to ja to odrzucam. Uważam, że biedy nie ma. Albo że jest zawiniona.

Zawiniona?

– To powszechne przekonanie wśród polskiej klasy średniej: biedni są sami sobie winni, bo leniwi i niezaradni. Jeśli za wszelką cenę chcę wierzyć, że to, co mam, słusznie mi się należy i nie zamierzam się z nikim dzielić, to wygodnie uznać, że tamci nie mają, bo się nie postarali. Wtedy mój świat jest poukładany. Znika poczucie winy. Ten mechanizm działa zwłaszcza wśród naszych elit, które się nachapały.

Już zaczynasz…

– Co zaczynam?

Mówić Kaczyńskim.

– Dlaczego mam brzmieć inaczej? Za dużo złodziejstwa widziałem.

Wszyscy kradną. To znam.

– Wy nic nie rozumiecie. Nic. I sprowadzacie wszystko do populizmu, który potem wyśmiewacie. Tymczasem na dole wzbiera ludowa skarga na państwo, które jest niesprawiedliwe. Dla wielu grup społecznych Polska jest złą macochą. Poczytaj sobie własną „Gazetę”: teksty Żytnickiego o poznańskich czyścicielach kamienic. Albo o pracodawcy, który zamiast wypłacić pensję, bije pracownika. To nie są incydenty. Do Kancelarii Sprawiedliwości Społecznej, którą prowadzimy z Agatą, ciągle zgłaszają się ludzie z podobnymi kłopotami.

Biedak za niespłacenie pożyczki idzie siedzieć na podstawie oskarżenia o wyłudzenie kredytu. Natomiast pracodawca, który go zatrudnił na czarno i potem nie wypłacił półrocznej pensji, nie siedzi. „Więzienie to miejsce dla głupich i biednych” – powtarzał facet, z którym ostatnio siedziałem w jednej celi. Usłyszał tę sentencję od policjanta, który go doprowadzał do aresztu.

To wszystko jest klasowe.

Klasowe?

– Sędzia poluje i gra w brydża z miejscowym biznesmenem, który trzęsie miastem. I ten sędzia ma instynkt klasowy. Kiedy widzi przed sobą człowieka, który ma być eksmitowany na bruk za niepłacenie czynszu, to nie czuje z nim żadnej wspólnoty. Nie będzie się w jego sprawę zagłębiał, bo należy do innego środowiska. To jest jeden z głównych mechanizmów polskiej niesprawiedliwości. Kulturowy. „Nie mam takich znajomych”. Klasy społeczne w Polsce przestają się znać i rozumieć.

Napisaliśmy ostatnio projekt nowelizacji kodeksu pracy, żeby pracownik nie był karany za zatrudnienie się na czarno, lecz jedynie pracodawca. Teraz jest tak, że ludzie oszukani przy wypłacie boją się poskarżyć, państwo czyni ich wspólnikami własnych ciemiężców. Nad projektem dyskutowano na posiedzeniu klubu Palikota, wszystko pięknie. Ale potem idziemy na papierosa i jeden z posłów mówi na boku: „Kurcze, Piotrek, ja nie znam żadnego pracownika, wszyscy moi znajomi to pracodawcy. Zabiją mnie, jeśli to poprę”.

Co to za facet kręci się po twoim mieszkaniu?

– Stefan.

Rodzina?

– Nie. Oni z nami tylko mieszkają. Stefan, Natalia i ich jedenastoletnia córka Małgosia.

Dlaczego?

– Stracili dom, wylądowali z dzieckiem w noclegowni we wspólnej sali, więc opieka zagroziła, że zabierze Małgosię do bidula. Wtedy uciekli i zaczęli nocować we trójkę w samochodzie z włączonym silnikiem. Tak trafili do nas.

Nie mogli zarobić i czegoś sobie wynająć?

– Zarabiają. On rozwozi obiady, a ona jest opiekunką. Ale z dochodów nie udałoby się wynająć mieszkania na wolnym rynku i przeżyć, kupić jedzenia. Zatrudnienie dające jako taki zarobek wymaga zameldowania. Jak masz w dowodzie brak meldunku – a oni tak mają – to dostajesz najgorsze prace po 5 złotych za godzinę. Poza tym oboje są pod pięćdziesiątkę, ludzi w tym wieku rzadko zatrudnia się w Polsce za przyzwoite stawki.

Od dawna są w twoim mieszkaniu?

– Już rok. Ale to nie jest moje mieszkanie.

Agaty?

– Też nie. Jadę na jednym wózku z moimi klientami z Kancelarii Sprawiedliwości Społecznej i nie mam mieszkania. Różnica jest taka, że mogę zarobić i co miesiąc opłacić wynajem.

Trzy pokoje w bloku na Gocławiu. Ile?

– Dwa tysiące.

Jak zarabiasz?

– Mam stałe felietony w „Uważam Rze”, „Faktach i Mitach” i londyńskim „Gońcu Polskim”. Publikuję też w „Rzepie”. No i jestem tłumaczem.

Ile znasz języków?

– Siedem. Bułgarski, serbski, rosyjski, hiszpański, włoski, portugalski, angielski.

Mógłbyś nieźle zarabiać.

– I czasem się udaje. Mam wyliczone, że aby na wszystko starczyło – wynajem mieszkania, opłaty, rachunki, żarcie, książki, benzynę – muszę zarobić siedem tysięcy miesięcznie. Na cztery osoby. A właściwie na pięć – pomagam też trochę Julce w Hiszpanii.

Często nie udaje się tyle zarobić i wtedy zalegam.

Teraz zalegasz?

– Za ciepłą wodę. Tu mieszka w sumie osiem osób, więc uzbierało się 20 tysięcy. Dwa razy wyłączali nam prąd, bo żeśmy nie mieli kasy. Trzeba było to jakoś dzieciom wytłumaczyć, więc teściowa wpadła na pomysł, że to taka zabawa jak w dawnych czasach, kiedy świeczki były. Oczywiście szybko uruchomiłem prąd, bo mam jednak to całe zaplecze, mogę od znajomych pożyczyć, skołować. I to jest ta różnica. Ludzie naprawdę biedni są zwykle samotni, oni nie mają od kogo pożyczyć.

Pożyczasz od swojej siostry Magdy Gessler?

– Nie. I nawet nie dlatego, że się unoszę honorem. Po prostu ludzie bogaci mają nieustannie potrzeby finansowe i wydają więcej, niż zarabiają.

1 maja 1982 roku działacz podziemnej „Solidarności” Piotr Ikonowicz organizuje niezależne obchody Święta Pracy. Wbrew „Solidarności”, która ogłosiła bojkot pierwszomajowych pochodów.

– Zwołaliśmy komitet porozumiewawczy lewicy rewolucyjnej – trockiści, anarchiści, socjaliści – rozwiesiliśmy odezwy, żeby iść na pochód niezależny. Byłem w ekipie podziemnego Radia Solidarność i w miejsce, gdzie nagrano wezwanie do bojkotu, wkleiliśmy „Czerwony sztandar”, czyli hymn Polskiej Partii Socjalistycznej. Obywatelskie nieposłuszeństwo! Pokazaliśmy, że 1 maja to nie jest wcale komusze święto, tylko nasze. Maciek Guz, trockista, robotnik, szedł na przedzie z obrazem Matki Boskiej za kratami, a za nim 20 tysięcy ludzi. I ani jednego zomowca, bo byli kompletnie zaskoczeni. Dopiero 6 maja mnie wsadzili i internowali w Białołęce, ale tylko na kilka miesięcy.

Ideowo kim wtedy byłeś?

– Socjalistą, ale takim z PPS-Lewica. Czyli hardcore’owym, jednolitofrontowym. Nieodżegnującym się od komunizmu, jeśli jest szczery. Z Józkiem Piniorem napisaliśmy tekst o rewolucji demokratycznej, w którym przewidzieliśmy koniec PRL-u.

Wchodziliśmy do fabryk na lewe przepustki, robiliśmy wiece strajkowe. Znałem Polskę po zakładach. Wiedziałem, gdzie jest nasza fabryka i gdzie można przenocować.

W 1984 roku walczyliśmy z eksportem polskiego węgla do Wielkiej Brytanii. Robiliśmy ulotki dla dokerów w Szczecinie, żeby nie ładowali węgla na statki. Nasi współpracownicy w Londynie rozdawali ulotki z przeprosinami i wyrazami wsparcia dla brytyjskich górników.

Ale o co chodziło?

– O solidarność. Brytyjscy górnicy prowadzili strajk generalny przeciwko Margaret Thatcher, która zamykała kopalnie i wywalała ludzi na bruk. Strajkowało ponad 140 tysięcy ludzi, wielkość urobku spadła o 75 proc. I wtedy dzięki pomocy socjalistycznej Polski i eksportowi naszego węgla udało się złamać strajk. Byliśmy na komunę wściekli. Zespół Miki Mausoleum śpiewał o tym tak:

Brytyjscy górnicy nie mają już sił,
przez prawie rok walczyli o swe prawa,
brytyjscy górnicy nie mają już sił, bo walka z polskim węglem to niełatwa sprawa.

Śląskie pieruny są uparte w pracy i włażą w dupę pani Thatcher,
by pomóc załatwić swych brytyjskich braci.
PROLETARIUSZE WSZYSTKICH KRAJÓW, ŁĄCZCIE SIĘ!
NIECH ŻYJE ROBOTNICZY INTERNACJONALIZM!

Patrzcie i uczcie się, jak kapitalistów wspomaga socjalizm.

Edek Mizikowski, z którym w 1988 roku wchodziłem na gmach KC [między świętami a Nowym Rokiem powiesili na KC transparent: „Uwolnić więźniów politycznych”], w czasie wizyty Thatcher witał ją w bramie kościoła św. Stanisława Kostki. Podał jej rękę, podziękował za wszystko, co zrobiła dla naszej wolności, a drugą ręką rzucił nad głową ulotki: „Chleba i pracy dla polskich i brytyjskich górników”.

To był 1988 rok. Wtedy już nikt nie wierzył w socjalizm. Ani Miller, ani Kwaśniewski, ani nawet Jaruzelski. Ty wierzyłeś?

– Wierzyłem. Jako jedyny dobrze poinformowany.

Dobrze poinformowany?

– Wiedziałem, co się zaraz będzie działo. Plan Balcerowicza to miało być tylko kilkaset tysięcy bezrobotnych – było kilka milionów. Miała wzrosnąć produkcja, a spadła. Majątek fabryk rozkradziono. Od początku byłem przeciw.

Zanim rozpoczęła się w Polsce neoliberalna okupacja i zaczęto realizować plan Balcerowicza, zasięgnięto rady szwedzkich socjalistów, co sądzą o tym zestawie reform. Przysłali miażdżący raport, którego konkluzja brzmiała: nie idźcie tą drogą. W Polsce to przeczytano i schowano do szuflady. I właśnie dlatego Mazowiecki był taki przerażony i zemdlał w czasie swojego exposé…

Piotr…

– Taka jest moja teoria.

Był zmęczony, i tyle.

– A znasz nową wersję dowcipu: „Ilu trzeba Polaków, żeby wkręcić żarówkę?”?

Nie znam.

– „Ani jednego. Rynek to zrobi za nich”. Tak się z nas śmieją na Zachodzie. Śmieją się, że Polacy dali się zbajerować neoliberalnej ideologii najbardziej w całej Europie. Uwierzyliśmy w bujdy, że wolny rynek jest lekarstwem na wszystko, a problemy społeczne rozwiążą się same. Byle rosło PKB.

Co ci się najbardziej dziś w Polsce nie podoba?

– Nowy rodzaj faszyzmu. Po to, żeby bić Żydów, trzeba było w niemieckiej wyobraźni zbiorowej sprowadzić ich do istot nieludzkich, odebrać im człowieczeństwo. Stali się niegodni, aby żyć – unwertes Leben. I dzisiaj ludźmi unwertes Leben są ludzie niezamożni. Wróciły czasy pogardy. Ta pogarda dotyczy każdego, kto sobie nie radzi na wolnym rynku.

Gdzie ty to widzisz?

– Na każdym kroku. W sądach, w urzędach, w mediach. Szczególnie w mediach.

To włącz sobie choćby TVN. W co drugich „Faktach” leci wzruszający kawałek o samotnej matce, której trzeba pomóc.

– Zgoda. Tyle że istotą wszystkich tych programów jest to, że one usypiają. Nie odbywa się po nich żadna poważna dyskusja systemowa. Jest epatowanie krwią, łzami, potem i nieszczęściem indywidualnym. INDYWIDUALNYM. Bieda jest pokazywana jako problem niezaradnych jednostek, a nie kłopot społeczny, któremu trzeba zaradzić systemowo.

82 proc. Polaków nie ma żadnych oszczędności. I każda z tych osób może się błyskawicznie osunąć w biedę. Bo jak straci pracę, to zasiłek nie wystarczy na kupienie jedzenia, opłacenie czynszu. Trzeba wtedy wybierać. Przestajesz płacić czynsz, zalegasz z ratami kredytu i lądujesz na bruku. Znam historie ludzi zamożnych, firma, willa i dobre samochody, którym noga się powinęła i tak wylądowali. Mamy straumatyzowane, przerażone społeczeństwo, w którym powszechną chorobą jest depresja.

I w którym ponad 80 proc. ludzi twierdzi, że są szczęśliwi. To wynik z ostatniej „Diagnozy społecznej”.

– No jasne. Polacy w badaniach ankietowych odpowiadają, że są szczęśliwi i że ich sytuacja ekonomiczna jest niezła. Dlaczego? Bo wykreowany przez media wizerunek biednego jest taki, że on pije i jest leniwy.

U mojego syna w szkole na przedmiocie podstawy przedsiębiorczości uczono, że bezrobotny to taki człowiek, któremu się nie chce pracować. Tak jakby nie istniało bezrobocie strukturalne polegające na tym, że nie możesz znaleźć pracy, choćbyś na głowie stawał.

Poszedłeś do szkoły z awanturą?

– Nie poszedłem, bo nie mogę wszędzie walczyć. Poobrażam sobie wszystkie sklepy i do Bydgoszczy po zakupy będę musiał jeździć.

Polak zapytany, czy należy do najbiedniejszych, odpowie, że nie należy, i będzie się zakłamywał, bo najbiedniejsi to przecież lumpy. Banki, analizując te opowieści o dobrobycie i powszechnej szczęśliwości, wiedzą, że ci sami ludzie nie mają zdolności kredytowej, więc jak ich sytuacja materialna może być dobra? Negocjuję z bankierami porozumienia kredytowe i wiem, jak oni myślą. I jak oceniają rzeczywistą sytuację polskich rodzin.

Dużo negocjujesz z bankami?

– Sporo. U nas, niestety, nie ma prawnego nakazu łagodzenia warunków kredytowania, jak ktoś ma kłopoty. Nakazu negocjacji. Odwrotnie – banki natychmiast zaostrzają warunki. Tracisz pracę, nie płacisz kilku rat i zaraz stawiają klauzulę wykonalności. Nie dają oddechu.

Do kancelarii zgłosiła się kobieta, która miała 100 tysięcy długu. Jej mąż umarł na raka. Zbyt długo umierał jak na polskie warunki i wpadli w długi, bo przecież pielęgniarki, pampersy, masaże na odleżyny – to wszystko w Polsce jest za grube pieniądze. Ta kobieta już nic nie miała, ani mieszkania, ani zarobków, tylko cienką rentę. Napisałem pisma i uświadomiłem to trzem bankom. Umorzyli. Znam wiele przypadków, kiedy choroba prowadzi Polaka do bankructwa.

Co takiej osobie z długami radzisz?

– Po pierwsze, żeby zmieniła numer telefonu. Ludzie biedni często uważają, że zasłużyli na te wszystkie obelgi w słuchawce. „Ty złodziejko”. „Już cię nie ma, załatwimy cię”. To są teksty, które Polacy słyszą od przedstawicieli bardzo znanych banków, międzynarodowych szanowanych korporacji. U siebie te firmy nie pozwoliłyby sobie nawet na ułamek tego, co robią w Polsce.

Długi trzeba spłacać. Zgodzisz się.

– Zgodzę. Tyle że jeśli Anglik albo Francuz traci pracę i ma kłopot z przeżyciem do pierwszego, to idzie po zasiłek. A Polak musi iść do lichwiarza po pożyczkę.

Są zasiłki.

– Udawane! Niskie! Jałmużna! Nie można wytwarzać sytuacji, w której jedynym sposobem przeżycia dla osoby tracącej pracę jest zaciąganie na paskarski procent kolejnych pożyczek. Znam ten korkociąg na pamięć. Tracisz pracę, zaczynasz pożyczać po rodzinie, a jak rodzina już nie ma, to idziesz do lichwiarza i w ten sposób oddalasz moment katastrofy.

Opowiem ci historię z ostatnich miesięcy. Kobieta z dzieckiem dostała eksmisję na bruk…

Z dzieckiem? Można eksmitować w Polsce dziecko na bruk?

– Oczywiście. Dzięki drobnym zmianom w kodeksie postępowania cywilnego wprowadzonym trzy lata temu. Jeśli w wyroku eksmisyjnym nie jest oznaczone
dziecko, lecz jedynie dłużnik, czyli na przykład matka, to komornik ją eksmituje „ze wszystkimi rzeczami i osobami”, czyli również z dziećmi. Dawniej na widok dzieci komornik musiał odstąpić od eksmisji, poinformować sąd rodzinny, co pozwalało ustalić uprawnienie do lokalu socjalnego. Teraz kamienicznicy wykorzystują zmianę prawa i w pozwie o eksmisję nie informują o dzieciach, żeby szybciej się pozbyć ludzi.

I co z tą kobietą?

– Napisaliśmy odwołanie, sąd przyznał jej lokal socjalny i zawiesił eksmisję. Następnego dnia administrator upewnia się, że wyszła do pracy, rozwala zamki i zaczyna wywozić rzeczy. Sąsiadka wszczyna alarm. Przyjeżdżamy na miejsce, blokujemy drogę dwoma samochodami, żeby nic nie wywieźli. Wzywamy policję. Pokazujemy wyrok sądu. Tymczasem administrator zaczyna gliniarzy przekonywać, że wyrok sądu jest niesłuszny. I dyskutują. Robią sobie na podwórku sąd nad sądem.

Policjanci w efekcie są skołowani. Siedzimy tak do wieczora, aż w końcu po moich nerwowych telefonach przyjeżdża szef warszawskiej prewencji i dopiero na jego rozkaz administrator wnosi rzeczy z powrotem.

Dlaczego policjanci nie reagowali od razu? Przecież mieliście wyrok o wstrzymaniu eksmisji. Czarno na białym.

– Tak. Ale jednocześnie administrator pokazywał im upoważnienie od właściciela kamienicy i akt własności, który w Polsce jest czymś w rodzaju licencji na zabijanie. Święte prawo własności – tak się przecież mówi. Sakralizowaliśmy w Polsce własność. A wyroki są nieważne.

Przyjeżdżam do mieszkania, w którym dwóch obywateli Ukrainy wyjęło właśnie drzwi z futryny i z tymi drzwiami na plecach biegnie przez podwórko. W mieszkaniu przerażona staruszka. Wchodzi do niej mafioso, który wyłudził akt notarialny. Wiadomo, że jest złodziejem. Wszyscy to wiedzą. W „Gazecie” Kolińska o nim kilka razy pisała, znają go w sądach, wyłudza mieszkania od lat razem z podstawioną panią notariusz. Wzywamy policję, a oni rozkładają ręce, bo ten facet pokazuje im akt własności.

I co?

– Dzwonię do komisariatu na Żytniej i tłumaczę, że ten gość z dwoma osiłkami wywalił drzwi. Bez komornika, nielegalnie. A zastępca komendanta mówi na to: „No tak, chłopaki oszczędzają na kosztach komorniczych”.

Taki żart?

– Nie wiem. Mafia dla wiceszefa komisariatu to są „chłopaki”.

I co dalej?

– Jest taka komórka w policji, bardzo słaba, ale jest: rzecznik praw człowieka przy komendzie wojewódzkiej. I trzeba o tym wiedzieć. Ja takie rzeczy na szczęście wiem, zadzwoniłem tam i oni wreszcie pomogli. Mafioso staruszki nie wyrzucił, sprawa o unieważnienie aktu notarialnego jest w sądzie.

Byłeś posłem przez dwie kadencje. Przejrzałem twoje przemówienia sejmowe z 2000 roku: „W gminie Dębe Wielkie cztery rodziny mieszkające w podupadłym dworku zostały sprzedane wraz z dworkiem”. Albo: „Pan B. kradł samochody i za to kupił osiedle zakładowe”. W kółko mówiłeś o eksmisjach.

– Pamiętam pana B., on miał cały gang i był ścigany listem gończym. Jednocześnie sąd wynajmował od niego pomieszczenia. Facet skupował dawne osiedla zakładowe za bezcen i gnębił lokatorów niemiłosiernie.

Osobie z długami radzę, żeby najpierw zmieniła numer telefonu. Bo ludzie biedni często uważają, że zasłużyli na te wszystkie obelgi w słuchawce: „Ty złodziejko”, „Już cię nie ma, załatwimy cię”

Dlaczego zajmowałeś się takimi sprawami?

– Bo to przeżywałem. Wkurzało mnie, że w Polsce takie rzeczy się dzieją. A potem, kiedy ciągle o tym ględziłem z trybuny sejmowej, ludzie sami zaczęli się do mnie zgłaszać po pomoc. Dużo jeździłem, bo rozkręcałem PPS i chciałem, żeby komórki partyjne powstały w całej Polsce. Miałem wtedy nieograniczone zapasy energii. Jeździłem do miejsc całkiem zapomnianych, których od lat 20 nie odwiedził żaden polityk, ludzie czekali na mnie w stodole. I często to byli skrzywdzeni ludzie. Napatrzyłem się na biedę.

Ile eksmisji zablokowałeś?

– Osobiście byłem na co najmniej dwustu. Jako poseł miałem immunitet i to było skuteczne, bo siadałem w drzwiach i nie można mnie było ruszyć.

A pamiętasz, kto wprowadził możliwość eksmisji na bruk w Polsce?

– Lewica. Tak zwana lewica.

A dokładnie rząd SLD-PSL i minister budownictwa Barbara Blida. Byłeś wtedy posłem w klubie SLD.

– I od nich odszedłem.

Pamiętam kolację z posłami SLD w knajpie sejmowej, było nas 17, policzyłem. W całej tej grupie tylko ja nie byłem pracodawcą. Siedzimy, pijemy i poseł Henryk Długosz z Kielc – ten od późniejszej afery starachowickiej – opowiedział anegdotę następującą: „Przyszedł do mnie taki cizio na budowie i powiedział, że założy w mojej firmie związek zawodowy. To ja mu na to, że od dzisiaj kołki w stropy będzie wkręcał ręcznie, a nie wiertarką. I wiecie co? Nie ma związku zawodowego. Ha, ha, ha”. I wszyscy się śmieją! Jeden poseł lewicy drugiemu takie żarciki zasuwa. Taka to u nas była lewica.

Zapytałem kiedyś na posiedzeniu klubu SLD, dlaczego nie zajmujemy się biednymi. I uzyskałem od Krzysia Janika bardzo treściwą odpowiedź: „Bo oni nie głosują”.

Prawdę powiedział.

– Prawdę.

W 2000 roku kandydowałeś w wyborach prezydenckich. Pamiętasz swój wynik?

– 0,22 proc.

Słabszy był tylko facet od wkładek ortopedycznych.

– Ale relacje medialne trzeba było zobaczyć, mnie w ogóle nie pokazywali. A wtedy istniało tylko to, co jest w telewizji.

Media winne. Piotr!

– No i to, co Janik powiedział. Biedni chętnie brali ode mnie pomoc, ale nie było to wystarczającym powodem, żeby szli na wybory. Pamiętam takie osiedle bloków zakładowych, kilka tysięcy ludzi sprzedanych prywaciarzowi, oni byli w kompletnej dupie. Sporo dla nich zrobiłem. Dostałem tam dwa głosy.

A dlaczego?

– Nie wiem. Na obrońcę ludu wyrósł Lepper.

Może dlatego, że ty ze wszystkimi po drodze się kłóciłeś. Z Piniorem, z Lipskim. Twoja kariera polityczna to kolejne podziały.

– Wszystko albo nic – trochę tak ze mną było. Zgoda. Ale jak przejrzysz historię ruchu robotniczego, to znajdziesz tam gorące, płomienne polemiki i wynikające z poglądów rozłamy. Bo to jest dialektyczne. Nie można wierzyć w dwie sprzeczne rzeczy naraz.

Czyli człowiek ideowy musi być kłótliwy.

– Nie o to chodzi. Po prostu człowiek ideowy nie będzie się schylał do ziemi w imię kompromisu. I uważam, że to jest wartość.

Bezkompromisowość.

– Oczywiście.

A nie na tym polega społeczeństwo, że są kompromisy? Że jest jakaś droga środka?

– W środku to jest gówno po kotku. Nie może być kompromisu między koniem a jeźdźcem. Z każdym można współpracować, jeżeli jest jakiś punkt wspólny, wspólna idea.

Z PiS na przykład? Bo Kaczyński w sprawach społecznych mówi podobne rzeczy jak ty. „Sięgnąć do głębokich kieszeni”. „Opodatkować korporacje”.

– Kaczyński nie rozumie dość podstawowej rzeczy – że ma do czynienia z kapitalizmem, a nie ze spiskiem. On jest szkodliwy. PiS w imię zaradzenia złu społecznemu, które – nie przeczę – potrafi dostrzec, odbierze nam kawał demokracji jakby co.

Ty nie jakby co?

– Nie. Bo jestem marksistą demokratą. Wolna wola. I wolne wybory.

Ale słusznie, że pytasz. Bo idzie mój czas.

Twój czas?

– Od lat mówię językiem interesów grupowych i to zaczyna być wreszcie zrozumiałe dla zwykłych ludzi. Zanikają konflikty zastępcze, których byłem ofiarą, bo nie chciałem w nie grać. Nie ma już podziału na solidaruchów i komuchów. Podział na mohery i lemingi też przestaje być aktualny. Dziś na pierwszy plan w całej Europie wysuwa się wreszcie prawdziwy podział: na biednych i bogatych. Nierówności społeczne osiągnęły na świecie rozmiar niespotykany od lat 30. I w Polsce też wreszcie zaczynamy dyskutować o realnych problemach: pracy za grosze, stawkach minimalnych, umowach śmieciowych, nieuczciwych pracodawcach, którzy nie płacą pensji, korporacjach, które nie płacą podatków i puchną od nadmiaru gotówki. Jeśli polskie elity nie wezmą się na serio do niwelowania nierówności społecznych, to zmiecie je fala nienawiści i frustracji. Innymi słowy: albo w Polsce będziemy mieli koalicję Macierewicza i narodowców, albo porządną europejską lewicę z prawdziwym programem socjalnym. I ja właśnie tym się zajmuję. Próbuję budować prospołeczną lewicę, działając wśród prostych ludzi na samym dole.

I co dalej? Partia? Sejm?

– Chętnie. Ale przez najbliższe pięć lat nie mogę, bo mam wyrok.

Na własne życzenie. Mogłeś zapłacić grzywnę i dawno mieć to z głowy.

– Mogłem. Tylko jak się dowiedziałem o wyroku skazującym, to byłem nieprawdopodobnie oburzony.

Uderzyłeś tego faceta?

– To się działo w czasie blokady, ten człowiek był właścicielem, który chciał eksmitować lokatora. I ktoś go rzeczywiście zahaczył. Ale nie ja. Byłem więc przekonany, że zostanę uniewinniony. Dostałem wyrok: prace społeczne, czyli zamiatanie liści.

I trzeba było pozamiatać.

– No, ale jestem, jaki jestem. Mam swoje silne emocje: „Nie dam się! To niesprawiedliwe!”. No i w końcu musiałem iść siedzieć. Ogłosiłem w więzieniu głodówkę, był z tego dym w mediach. I dobrze, bo zaczęto przy okazji mówić o naszym projekcie ustawy zakazującej eksmisji na bruk osób ubogich.

Po dwóch tygodniach zapłaciłeś grzywnę i wyszedłeś.

– Bo Agata była chora. Nie będę się wygłupiał jej kosztem.

Chęć brylowania dawno we mnie wygasła. Zmieniłem się. Wiem, że mam skłonność do wypełniania sobą całej przestrzeni i jeśli nie nauczę się trochę kurczyć, to będę sam.


Źródło
Opublikowano: 2013-12-05 09:36:35

Mały i wciąż malejący udział płac w PKB na korzyść udziału zysku przedsiębiorstw

Piotr Ikonowicz:

Mały i wciąż malejący udział płac w PKB na korzyść udziału zysku przedsiębiorstw

Nieproporcjonalnie duży udział w polskim PKB mają zyski przedsiębiorstw (51,4% w 2012 r.), a skrajnie mało przypada pracownikom w postaci płac (35,6%). Tylko w czterech innych krajach Wspólnoty udział zysków w PKB przekracza 50%, a niższy odsetek płac odnotowano jedynie w pogrążonej w kryzysie Grecji. Co ważne, w krajach kojarzonych powszechnie z wysokim poziomem życia (ale także z konkurencyjnością i z dobrą kondycją gospodarki) – Niemczech, Francji, Wielkiej Brytanii, Holandii, Szwecji i Danii, udział płac w PKB przekracza 50%, natomiast udział zysków nie jest wyższy niż 40%.


Źródło
Opublikowano: 2013-11-27 09:53:23

Gdy zwiększa się popyt firmy nie zatrudniają nowych pracowników tylko podnoszą stopę wyzysku tych, których już mają. Dla

Piotr Ikonowicz:

Gdy zwiększa się popyt firmy nie zatrudniają nowych pracowników tylko podnoszą stopę wyzysku tych, których już mają. Dlatego mamy bez zatrudnieniowy wzrost gospodarczy.

Potwierdza to raport NBP: "W ostatnich latach w Polsce „znacznie mniej przedsiębiorstw decyduje się na zatrudnianie nowych pracowników (…) stosując zmiany w przydziale obowiązków lub zwiększenie wymiaru czasu pracy już zatrudnionych pracowników.”


Źródło
Opublikowano: 2013-11-27 09:48:17

Opłaca się inwestować w płace

Piotr Ikonowicz:

Opłaca się inwestować w płace

Wskaźnik stopy zwrotu z inwestycji w kapitał ludzki w Polsce w tym samym roku wyniósł 1,71, tzn. że z każdego złotego zainwestowanego w pracownika, polskie firmy otrzymywały zwrot w wysokości 1,71 zł. Dla porównania, średnia dla Europy od lat nie przekracza 1,2, w USA wskaźnik ten oscyluje w granicach 1,4-1,5, a w gronie kilkudziesięciu krajów objętych badaniem wyższą od Polski wartość miała tylko Rosja.


Źródło
Opublikowano: 2013-11-27 09:40:18

Niskie koszty pracy w Polsce

Piotr Ikonowicz:


Niskie koszty pracy w Polsce

Z godzinowym kosztem pracy na poziomie 7,2 euro Polska zajmuje w UE piąte miejsce od końca – przed Bułgarią, Rumunią, Litwą i Łotwą. Jest to ponad trzykrotnie mniej niż wynosi średnia dla całej Unii (23,6 euro), dwukrotnie mniej niż na Słowacji i o 3,5 euro mniej niż w Czechach.




Źródło
Opublikowano: 2013-11-27 09:37:53

Polityką zajmuję się od lat. Zdarzało mi się ją uprawiać, pisać o niej i rozmawiać. Dlatego potrafię rozpoznać polityczn

Piotr Ikonowicz:

Polityką zajmuję się od lat. Zdarzało mi się ją uprawiać, pisać o niej i rozmawiać. Dlatego potrafię rozpoznać polityczne zabójstwo na zlecenie. Mój były mąż Piotrek, był mordowany w ten sposób już kilka razy. Odżywał. Więc, kiedy przed publikacją w „Nie” zadzwoniła do mnie od kilku lat nie oglądana Małgorzata Daniszewska, z pytaniem, czy Ikonowicz płaci mi alimenty, od razu poczułam krew. Ho-ho – pomyślałam – coś się szykuje. Żona Jerzego Urbana, twierdząc, że zbiera materiały do dużej gazetowej sylwetki Piotra, nie prosiła o numer do niego, nie zadała żadnego innego pytania. Sprawdzała tylko, czy tak jak była żona Janusza Palikota, jestem gotowa byłego męża rozdziobać. Usłyszawszy, że o żadnych alimentach ani innych kwestiach finansowych nie ma między nami mowy – szybko zakończyła rozmowę. Bo pewnie ciężko zrozumieć w świecie hodowców Jaguarów, że można rozstać się, przechorować wielką miłość i nadal się przyjaźnić, wspólnie odpowiadając za wychowanie dzieci. Więc na wszelki wypadek uprzedzam wszystkich chętnych: w sprawie opluwania Ikonowicza proszę do mnie nie dzwonić. Pewnych rzeczy po prostu nie wypada robić.

Zuzanna Dąbrowska


Źródło
Opublikowano: 2013-11-26 11:28:25

Dziękuję. Walka trwa!

Piotr Ikonowicz:

Dziękuję. Walka trwa!

Dziękuję Wam wszystkim, którzy wspieraliście mnie i moją wspaniałą Agatkę w ostatnich trudnych dniach. Myślę, że wyszliśmy z tej próby silniejsi i bardziej zgrani, zaprzyjaźnieni. Żebyście jednak nie sądzili, że to już koniec, przedstawiam Wam nasze plany na najbliższe dni i miesiące.
Plany na najbliższe dni. W tym tygodniu dojdzie do zawarcia porozumienia o współpracy Kancelarii Sprawiedliwości Społecznej z Warszawska Wspólnota Samorządową. Będzie inicjatywa w sprawie pustostanów w Warszawie. Do laski marszałkowskiej zostanie też zgłoszona przez Twój Ruch, Annę Grodzką i Marszałkinię Wandę Nowicką ustawa o ochronie praw lokatorów i przeciwdziałaniu bezdomności przygotowana prze Agatę Nosal-Ikonowicz, przewodniczącą KSS. Planujemy też z Agatka wyjazd do Ełku na zaproszenie posła Tomasza makowskiego z TR oraz naszych przyjaciół z Ogólnopolskiego Związku Bezrobotnych. Będziemy tam uruchamiać oddział KSS. We czwartek od 11 do 16tej będę miał dyżur w Kancelarii. Są do zatrzymania dwie eksmisje, w tym naszej wspaniałej i bojowej Kingi Wronki, która Warszawa Wawer chce wystawić na bruk mimo obowiązującego okresu ochronnego. Wspólnie z posłem TR Jackiem Kwiatkowskim (tym samym, który razem z Agatka głodował w namiocie pod więzieniem) staramy się o audiencję u burmistrza Wawra pani Koczorowskiej. W kolejnym tygodniu zaprosimy wszystkich członków i sympatyków KSS na spotkanie, na którym podziękujemy szczególnie serdecznie wszystkim osobom, które mnie i Agatę wspierały w tych trudnych dniach rozłąki i postu. Ponadto wspólnie z Ryszardem Kaliszem i jego stowarzyszeniem Dom Wszystkich Polska będziemy prowadzić kampanię na rzecz Bezwarunkowego Dochodu Podstawowego. Będziemy też planować wyjazdy do tych wszystkich miast w Polsce gdzie zgłosiły się środowiska gotowe poprowadzić oddziały KSS.
Szczególnie ważne są jednak dyskusje nad nowym projektem politycznym na lewicy. W styczniu chcemy odbyć Ogólnopolskie Spotkanie Lewicy, na którym odbędzie się dyskusja programowa i ideowa. Chcemy, aby obecni byli przede wszystkim ludzie czynnie zaangażowani w walki społeczne. Działacze prospołecznych stowarzyszeń, związkowcy, lewicowi intelektualiści. Jednak spotkanie będzie otwarte dla wszystkich. Kampania w sprawie moratorium na eksmisje na bruk i nowelizacji prawa lokatorskiego jakoś związana z moim pobytem w areszcie udowodniła, że opinia publiczna zaczyna się przechylać na nasza stronę. Musimy kuć żelazo póki gorące.

Piotr Ikonowicz


Źródło
Opublikowano: 2013-11-25 06:55:36